Łukasz Trałka dla „Wprost”: Rodzice widzą samych nowych Lewandowskich. Ja nie chcę bawić się we wróżkę

Łukasz Trałka dla „Wprost”: Rodzice widzą samych nowych Lewandowskich. Ja nie chcę bawić się we wróżkę

Łukasz Trałka za czasów gry w Warcie Poznań
Łukasz Trałka za czasów gry w Warcie Poznań Źródło: Newspix.pl / Wojciech Figurski / 058sports.pl
Łukasz Trałka przez długi czas nie udzielał się w mediach, ale w końcu postanowił się na nie otworzyć i opowiedzieć swoją nietuzinkową historię. Rozmawialiśmy o jego pracy w Lechu Poznań, swojskiej Warcie, zmartwieniach rodzica, niedoszłych transferach, zniszczonych drzwiach w szatni i nowych celach życiowych. Zapraszamy do lektury rozmowy z żywą legendą polskiego futbolu.

Z Łukaszem Trałką o różnych odcieniach i sferach futbolu można rozmawiać bez końca. Nie dziwota, skoro mówimy o zawodniku, którego kariera trwała przez dwie dekady. Mało kto w polskim futbolu zobaczył tyle, co on. Spektrum tematów poruszonych z tą żywą legendą naszej piłki podczas trzygodzinnej rozmowy jest więc wyjątkowo szerokie.

Jaki był sekret jego długowieczności w roli zawodnika? Dlaczego postanowił zostać skautem i jaki jest jego nowy, życiowy cel? Na czym polega ta praca? Z jakiego powodu nie chciał zostać ani trenerem, ani agentem piłkarskim? Czemu odrzucił propozycję pracy jako dyrektor sportowy w jednym z klubów Ekstraklasy? Czy skauting dziecięcy w ogóle ma sens? Dlaczego to rodzice często są największą „chorobą” futbolu młodzieżowego? Jak od kulis funkcjonuje akademia Lecha Poznań? Czemu nie warto kochać piłkarzy? Przez którego trenera i z jakiego powodu zniszczył drzwi w klubowej szatni? Jak „oszukał” go trener Bogusław Kaczmarek? Czego obawiał się przed przyjściem do Warty Poznań? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań znajdziecie w poniższej rozmowie.

Wywiad z Łukaszem Trałką

Czy bał się pan zakończenia kariery piłkarskiej?

Na to się nie da przygotować. Wcześniej jest rutyna – codziennie trening, co weekend mecz i wszystko pod to podporządkowane. Miałem taki plan, że jak skończę karierę w sobotę, to w poniedziałek chcę iść znów do pracy, bez przerwy na odpoczynek i to się udało. Nie miałem po czym się resetować.

Ostatnio czytałem książkę Zlatana Ibrahimovicia i tam przez cały czas przewijał się motyw strachu przed zawieszeniem butów na kołku, bo co miałby robić w „życiu po życiu”? On odwleka ten moment, a jak to było u pana?

Przede wszystkim nie chciałem zawieszać butów na kołku tuż po ewentualnym spadku. Kiepska puenta kariery by to była. Ostatecznie dobrze się stało, iż grałem jeszcze rok.

Co się zmieniło przez te 12 miesięcy?

Zdałem sobie sprawę, że coraz mniej meczów ligowych mnie kręci. Niektóre nadal wzbudzały we mnie stres, podekscytowanie czy adrenalinę, aczkolwiek sporo było takich, że musiałem się dodatkowo nakręcać. Nie chciałem żegnać się po sezonie, gdy co mecz zawalałbym bramkę. Lepiej było skończyć w momencie, kiedy dawałem radę i byłem ważną postacią drużyny.

Skończył pan karierę w wieku 38 lat. Pytanie o sekret długowieczności nasuwa się naturalnie – swego czasu odbywał pan dodatkowe treningi poza klubem. Mógłby pan przybliżyć temat?

Wszystko zaczęło się od chęci spotkania z Tomaszem Magdziarzem (były agent Łukasza Trałki – przyp. red.), a obaj nie mieliśmy czasu, więc kiedyś powiedział mi: „Wpadnij do mojego kumpla na siłownię”. Poszedłem, przy okazji popatrzyłem na ćwiczenia i mnie zaciekawiły. Szczególnie te na kółkach gimnastycznych. „Jak jesteś taki kozak, to zrób kilka powtórzeń” usłyszałem. Spróbowałem i łapki zaczęły się telepać po jednym czy dwóch (śmiech).

Jednocześnie spodobały mi się te treningi dotyczące koordynacji, zwinności, ale też siłowe. Przed meczami na przykład ćwiczyliśmy dynamikę. Miałem wówczas już 33 lata, więc piłkarsko zaczynałem robić się dziadzią, ale umówiłem się z tym trenerem raz, drugi, trzeci i już zostałem. Potem zabrałem na zajęcia Kamila Jóźwiaka, Janka Bednarka, Tomka Kędziorę... Chodziliśmy całą ekipą. To był strzał w dziesiątkę. Pierwszy miesiąc był okropnie trudny, ale później czułem się znakomicie, mógłbym dwa mecze w jeden dzień grać.

Czy z racji swojej pozycji w Lechu, roli kapitana, miał pan w sobie coś w rodzaju poczucia obowiązku, żeby pomagać w rozwoju młodszym kolegom z zespołu?

Trochę tak. Ja zawsze miałem dobre relacje z młodszymi zawodnikami. W Lechu nagle pojawiło się pięciu, sześciu, za chwilę ośmiu młodych chłopaków w pierwszym zespole, a klub szedł w taką stronę, by stworzyć im komfortowe warunki do rozwoju. Musiałem zmienić moje myślenie, bo wychowałem się w innych czasach. Starałem się przemycać pewne rzeczy ze starej szatni do tej młodszej, ale nowsze pokolenia są zupełnie inaczej wychowane i należało się do tego dostosować.

Pana nowa praca też związana jest z młodzieżą, a nawet bardziej z dziećmi.

Zostałem dyrektorem skautingu w akademii, ściągamy chłopaków do roczników 2008-2010. Trzeba trochę pojeździć po kraju, ale rodzina się nie buntowała. Jestem na miejscu, w Poznaniu, a wyjazdy towarzyszyły mi całe życie i to już raczej się nie zmieni. Kwestia przyzwyczajenia. Nawet kiedy przypada mi jakaś dalsza wyprawa, to nie w każdy weekend, wymieniamy się. Poza tym wiemy z wyprzedzeniem o takich planach, a sporą część pracy wykonujemy w okolicy.

Czytaj też:
Trudny QUIZ piłkarski. Sprawdź, ile pamiętasz z występów polskich drużyn w europejskich pucharach

Liczyło się znalezienie takiej pracy, bym mógł się w niej rozwijać. Docelowo pragnę zostać dyrektorem sportowym, więc chcę robić rzeczy, które dadzą mi odpowiednie doświadczenie. Wolałem nie brać takiego stanowiska już teraz. Okej, mam duże doświadczenie boiskowe, poznałem mnóstwo ludzi na mojej drodze, aczkolwiek stwierdziłem, że najpierw muszę dowiedzieć się krok po kroku, jak to wszystko działa od kulis i praca skauta w Lechu mi to umożliwi.

Plus to chyba dobrze, że nie wszystko spoczywa na pana barkach, bo w takich sytuacjach łatwo o szybkie wypalenie.

Musiałbym spać w samochodzie (śmiech). Cóż, trzeba potrafić sobie dobrze zorganizować czas, ale my tu na szczęście mamy jasny podział kompetencji oraz zadań. Z perspektywy kibica nie widać, ile osób pracuje na to, by Lech i jego akademia odpowiednio działały... Duży klub, wielka akademia.

Jeszcze za czasów kariery zawodniczej od czasu do czasu jeździłem do Wronek, ale dopiero po zatrudnieniu w Kolejorzu w roli skauta dokładniej zapoznałem się z tym miejscem. Powstał nowoczesny internat, jest skills lab... Tylko jednej rzeczy nie możemy za młodych zrobić, bo nie wyjdziemy na boisko za nich. Natomiast warunki dla nich są z najwyższego poziomu.

Niemal cieplarniane. Niektórzy uważają, że to źle.

I ja się z tym zupełnie nie zgadzam. Akademie tych najlepszych klubów z Europy mają jeszcze wyżej zawieszone standardy i jakoś wychowują znakomitych zawodników.

A czym jest wspomniany skills lab?

Wchodzisz do pomieszczenia, które imituje stadion i możesz tam ćwiczyć w bardzo zróżnicowany sposób. Da się pracować samemu, w parach, czy małych grupach. Przykładowe ćwiczenie – z losowego fragmentu ściany wylatuje piłka, którą musisz trafić do bramki, która również pojawiła się w losowym miejscu. W ten sposób poprawiasz szybkość reakcji, wypracowujesz automatyzmy, ćwiczysz błyskawiczne myślenie.

Byłem na treningu z jednym z naszych juniorów. Fantastyczna sprawa do napędzania własnego rozwoju. Można tam ćwiczyć... Niemal wszystko, naprawdę. Czegoś takiego w Polsce jeszcze nikt nie posiada i to też jest dla nas przewaga. Szkoda, że gdy ja zaczynałem grę 20 lat temu, nie było takich sprzętów do dyspozycji (śmiech).

Wróćmy do pana pracy. Dlaczego nie chce pan w przyszłości zajmować się trenerką?

Chodzi o stabilizację, trzeba byłoby przeorganizować życie rodzinne. Ponadto nigdy nie czułem czegoś takiego, żeby na przykład robić notatki dotyczące treningów, analizować ćwiczenia i tym podobne. Bardziej mnie kręci zarządzanie ludźmi i klubem, dlatego widzę się raczej w rolach typu dyrektor sportowy i zamierzam rozwijać się w tym kierunku.

Czytaj też:
Sknerusy McKwacze z Wielkopolski. W ten sposób Lech Poznań sam się upokarza

Już pan chyba miał ofertę pracy na tym stanowisku i to z Ekstraklasy. Większość by się pewnie rzuciła na tę głęboką wodę.

Dotarliśmy do etapu, kiedy dostałem umowę do podpisania, lecz ostatecznie podziękowałem. Doszedłem do wniosku, że jeszcze nie jestem gotowy na objęcie tak ważnego stanowiska. Potrzebuję najpierw zdobyć wiedzę oddolnie. Inaczej musiałbym co chwilę kogoś wołać i prosić o pomoc. „Ej, jak się liczy ekwiwalent?” Bez sensu by to było.

Okej, czyli skauting. Jakie są pana pierwsze wrażenia po paru tygodniach pracy w tej sferze? Coś pana zaskoczyło?

Z racji tego, że zajmuję się młodymi zawodnikami, nie wszystko da się zmierzyć i sprawdzić. Czasem jest tak, że dzisiaj oglądasz 14-latka, a on za pół roku jest już zupełnie innym graczem. To newralgiczny moment w rozwoju dzieci – dużo rzeczy się zmienia wtedy w ich organizmach i głowach. Rok temu znaleźliśmy jednego chłopaka, do którego byliśmy w pełni przekonani, ale przez te miesiące obserwowaliśmy go i od pewnego czasu gasł. Urósł bardzo szybko, nagle stracił koordynację... Zmiennych jest bardzo dużo, nie da się więc do takich młodych chłopaków podejść bardzo sztywno pod kątem analitycznym.

Trzeba zatem skupić się na potencjale. W mojej pracy należy umieć odpowiednio ocenić, w jakim kierunku dana osoba mogłaby się rozwijać. A czy trafisz, czy nie, to weryfikuje czas.

Zmiennych jest więc tyle, że trochę zaczynam się zastanawiać, czy skauting dziecięcy zakrojony na szeroką skalę ma sens.

Nasza akademia potwierdza, że tak. Jak spojrzymy, ilu chłopaków do nas trafiło w młodości, a potem przebijało się do seniorów, wyjeżdżało za granicę i dostawało się do kadry narodowej, to daje jasną odpowiedź. Moder, Bednarek, Kędziora, Jóźwiak, Puchacz... Wszyscy trafili do Lecha jako dzieciaki, więc tak, można miarodajnie ocenić czyjś potencjał, choć proste to nie jest.

Mam wrażenie, że skauting w ostatnich latach mocno poszedł też w aspekt psychologiczny. Fajnie, jak ktoś umie prosto kopnąć piłkę, ale ważniejsze stało się, czy ktoś umie prosto kopnąć piłkę też w sytuacji bardziej stresowej, pod pressingiem, kiedy trzeba szybciej myśleć itp. I to bardziej określa potencjał danego piłkarza/juniora.

Samo szkolenie się zmieniło. Widzę to po chłopakach, z moim synem czasem chodzę popatrzeć na trening. W wieku 11 lat ma już większy nacisk kładziony jest na przykład na szybkość reakcji i przegląd pola, przemyca się elementy taktyki (ale nie za dużo!). Cóż, ja tak za młodu niestety nie trenowałem.

Natomiast na tym etapie w piłce musi być też sporo zabawy. Trzeba podtrzymywać uśmiech na twarzach dzieci. One muszą czuć radość z faktu, że idą na trening. Innych potencjalnych hobby jest dzisiaj wiele i tego nie zmienimy. Smartfony, komputery... Musimy iść z duchem czasu, ale trzeba uczyć dzieci, iż warto uprawiać sport i robić to tak, by czerpały z niego przyjemność. Inaczej je stracimy.

Sztuką jest utrzymanie ich w tym przez lata. Aktualnie nawet czterolatki zaczynają treningi piłkarskie.

Nie za wcześnie?

Mam syna, który niedługo skończy cztery latka i też zapiszę go na piłkę. Może źle się wyraziłem, bo to trudno w sumie nazwać „treningiem”. To jest godzinka-dwie tygodniowo i zajęcia polegają na tym, by poprzez sport nauczyć dziecko funkcjonować w grupie, pobawić się z rówieśnikami w sposób aktywny, a do tego wyrobić sprawność. Nawet nie chodzi o rozwój piłkarski, ale drobne rzeczy jak nauczenie się przewrotu w przód. Tego typu rzeczy powoli zanikają w szkołach.

Patrzę na to pod takim kątem, by dziecko nie dorastało, spędzając większość czasu na kanapie przed telewizorem. Na tak wczesnym etapie głównie chodzi o dawanie radości przez sport i kształtowanie sprawności ogólnej. Broń boże nie chciałbym, aby jakiegoś czterolatka ktoś przekonywał, że kiedyś zostanie piłkarzem i już teraz musi na to ciężko pracować (śmiech).

Na własne oczy widziałem trenera, który dzieci w wieku (na oko) 7-8 lat próbował uczyć taktyki i jeszcze się wkurzał, kiedy ktoś nie rozumiał ćwiczenia.

Przesada i głupota. Zdecydowanie za wcześnie na takie rzeczy. To raczej żadnego dziecka nie zachęci, by zostać przy piłce na lata... Z drugiej strony widać gołym okiem, że społeczeństwo, a głównie dzieci, mają problemy z otyłością, brakiem podstawowej sprawności. Jak w wieku kilku lat ktoś złapie bakcyla, to jest zdecydowanie większa szansa, iż polubi sport już na zawsze. Bo tu już nie chodzi o to, by masowo wychowywać zawodowych sportowców, lecz po prostu uczyć od małego zdrowego trybu życia.