Jak on tego nie strzelił?! Wychowanek Lecha Poznań mógł odmienić losy meczu z FK Bodo/Glimt
Nikt nie oczekiwał, że Lech Poznań pojedzie do Norwegii i udzieli FK Bodo/Glimt bolesnej lekcji futbolu. Jednakże to, co zaprezentowała ekipa Johna van den Broma jest raczej powodem do wstydu niż zadowolenia. Przed rewanżem wynik nie jest zły, gorzej, jeśli chodzi o wrażenia z samej gry.
FK Bodo/Glimt zdominowało Lecha Poznań w Lidze Konferencji
To gospodarze jako pierwsi stworzyli sobie pierwsza, naprawdę groźną sytuację w tym spotkaniu. Końca dobiegał pierwszy kwadrans, kiedy Bednarek minął się z dośrodkowaniem wykonanym z linii końcowej. Na jego szczęście to samo spotkało ustawionego w polu bramkowym Moumbagnę i skończyło się jedynie na strachu.
Kolejorz odpowiadał akcjami zaczepnymi od czasu do czasu, aczkolwiek brakowało mu siły przebicia, nie potrafił doprowadzić przynajmniej do groźnej finalizacji akcji. A to Skóraś posłał niecelne dośrodkowanie, a to Ishak przegrał pojedynek… Pod bramką poznaniaków działo się dużo więcej, lecz piłkarze Bodo/Glimt pudłowali na potęgę. Z czasem zarysowywała się jednak wyraźna przewaga norweskiej ekipy, w której brakowało – tylko i aż – odpowiedniego ostatniego podania. Lechici wielokrotnie musieli ratować się wybiciem w ostatniej chwili.
Filip Marchwiński mógł zostać bohaterem Lecha Poznań
Do przerwy wynik się nie zmienił. Mogło się to jednak stać niedługo po rozpoczęciu drugiej połowy. W 53. minucie Marchwiński nie wykorzystał jednak idealnej okazji. Szymczak dograł do niego z prawej flanki, pomocnik – choć był zupełnie niepilnowany – to z kilku metrów fatalnie przestrzelił. Było to w ogóle pierwsze uderzenie zespołu Johna van den Broma w całym starciu.
Lechici później bynajmniej nie poszli za ciosem, lecz skupiali się głównie na defensywie i tym, aby nie stracić bramki. Ostatecznie poznaniacy dopięli swego, aczkolwiek po remisie 0:0 mogą żałować dwóch rzeczy – zmarnowanej doskonałej sytuacji, która mogła dać wygraną, oraz bojaźliwego stylu gry.