„Dołożyłem cegiełkę do rozwoju Projektu Warszawa i polskiej siatkówki. Śmieję się, że przynoszę szczęście”
Projekt Warszawa zajął w sezonie 2022/23 piąte miejsce w PlusLidze. Mimo porażki z Treflem Gdańsk w ostatnim meczu fazy zasadniczej, podopieczni Piotra Grabana mieli fantastyczny finisz sezonu z serią 13 zwycięstw z rzędu. W przeszłości, jeszcze za czasów AZS Politechniki Warszawskiej nie było tak kolorowo i próżno było szukać pieniędzy i gwiazd.
Nobert Amlicki („Wprost”): Jak się zaczęła twoja praca z klubem siatkarskim AZS Politechnika Warszawska i jak ją wspominasz?
Marcin Bańcerowski „DiWine”, były wiceprezes zarządu AZS Politechnika Warszawska i Onico AZS Politechnika Warszawska: Do AZS-u trafiłem w 2000 roku podczas wyjazdu na obóz studencki do Wilkas i tam poznałem osoby z klubu. To była organizacja studencka i nawet nie miała statusu stowarzyszenia. Zacząłem pomagać zarządowi, a w drugim, czy trzecim roku mojej pracy zostałem wybrany do władz. Już wtedy siatkówka w Politechnice stał na wysokim poziomie. AZS grał w pierwszej lidze, a w sezonie 2003/2004 awansował do ekstraklasy (wówczas Polska Liga Siatkówki – red.).
Po awansie do elity pojawiła się potrzeba zbudowania struktury zarządczej, a że ja byłem osobą mniej doświadczoną, ale pełną zapału i z ogromnym sercem do działania, zacząłem początkowo pomagać np. przy rozkładaniu mat na mecze, czy organizowaniu tych spotkań. Byłem tak zaangażowany w te działania, że kiedy w 2005 roku tworzyliśmy struktury spółki akcyjnej, zostałem w niej uwzględniony.
To był bardzo ciekawy okres, który miło wspominam, ale jednocześnie dla nas trudny. Z perspektywy czasu widzę, że nie byliśmy na tyle przygotowani organizacyjnie, jak powinniśmy.
Pieniędzy też wam brakowało. Mówiono, że AZS Politechnika Warszawska jest biedna jak mysz kościelna, a siatkarze nie otrzymywali pensji.
Pieniądze zawsze są wynikiem pracy. Najlepiej jakby towarzyszyły od początku, by potem wokół nich budować projekt. Wtedy rzeczywiście pieniędzy brakowało z różnych względów, bo rynek był na tyle trudny dla nas, że nie dawaliśmy rady lub po prostu nie potrafiliśmy pozyskać sponsorów. Być może ten klub nie był na tyle znany, żeby cechował się wiarygodnością. Przez to rzeczywiście borykaliśmy się z różnymi problemami.
Politechnika była klubem biednym, w sensie niskobudżetowym. To, co nas cechowało poza dobrą organizacją eventów, bo z tego słynęliśmy, to bardzo dobra atmosfera. Szczególne uznania dla pani prezes Jolanty Doleckiej, która wprowadzała rodzinnego ducha.
Mieliśmy też świadomość, że do naszego klubu przychodzili zawodnicy po kiepskich sezonach, by się odbudować. Ponadto wiedzieliśmy, że są z nami tylko na krótki okres, po którym nie będzie nas na nich stać.
Potem pojawiło się Onico. To był wówczas jedyny zainteresowany?
Nikt nie pojawia się znikąd. To efekt naszej zmiany strategii, budowania modelu klubu sportowego opartego o widowiska na najwyższym poziomie i mogę to powiedzieć z pełną odpowiedzialnością.
W niektórych aspektach byliśmy postrzegani jako klub liderujący w kontekście tworzenia show wokół meczu. Bardzo mocno na to postawiliśmy. Ja wtedy uważałem i obecnie nadal tak uważam, że warto strategicznie myśleć o bardzo dobrej obsłudze klientów, czyli kibiców i o zapewnianiu wysokiej jakości organizacji tych widowisk.
No i rzeczywiście Onico zainteresowało się AZS-em Politechniką Warszawską na tyle, że zainwestowało, a następnie wykupiło ten projekt. To było dobre, że przyszedł poważny partner biznesowy, bo pozwoliło nam otworzyć nowy okres w klubie.
A czy warunkiem waszej umowy z Onico była zmiana nazwy? Bo dokonaliście tego zaledwie kilka miesięcy po imprezie z okazji stulecia istnienia. To był zaplanowany ruch?
To było umowne stulecie istnienia klubu znanego jako AZS Politechnika Warszawska. Czy zrobiliśmy dobrze, czy źle? Są różne na ten temat opinie. Ja zainicjowałem zmianę nazwy na Onico Warszawa z takiego względu, że AZS Politechnika Warszawska była tak mocną marką, kojarzącą się ze sportem studenckim.
Mało profesjonalnym?
Kibice z zewnątrz, którzy nie są aż tak zaangażowani postrzegali tę drużynę jako zespół studentów, więc często mieliśmy problemy, żeby wytłumaczyć, jak to jest możliwe, że z mistrzem Polski, wówczas PGE Skrą Bełchatów, grają studenci.
Uważam, że mieliśmy duży problem z nazwą AZS Politechnika Warszawska. Ponadto nasz klub mylono często z AZS Warszawa. W nazwie nie było w ogóle nazwy miasta, bo była „warszawska”, ludzie nazywali też naszą drużynę AZS Politechnika Warszawa. Na tamten czas uznaliśmy, że ta nazwa nie daje tyle dobrego, czyli m.in. wartości wizerunkowych. Nie chciałbym powiedzieć, że szkodziła, bo to jest znamienita nazwa, ale mimo wszystko uczelnia to inny segment niż sport. Nie mieszkamy też w Stanach Zjednoczonych Ameryki, gdzie sport akademicki jest bardzo dobrze postrzegany, sponsorzy inwestują tam pieniądze, a kibice tłumnie przychodzą na trybuny.
Nadal uważam, że była to bardzo dobra i odważna decyzja, która musiała być podjęta. Bardzo szanuję Politechnikę Warszawską za wartość, jaką dawała przez wiele lat, ale później ta współpraca i płynące z niej profity nie były aż takie znaczące.
Gdybyście nie zdecydowali się na zmianę nazwy, to uważasz, że część transferów, które wykonaliście nie doszłaby do skutku, albo mielibyście trudniejszą pozycję negocjacyjną? Skoro polscy kibice dziwili się, że studenci grają z mistrzem Polski, to co dopiero zagraniczni siatkarze.
Raczej nie. Jeśli chodzi o siatkarzy, ich menadżerowie są zorientowani w polskim rynku. Zawodnicy mają dobrą bazę wiedzy i ten aspekt, o który pytasz był bez znaczenia.
Wracając do kibiców w jednym z wywiadów mówiłeś, że w Onico Warszawa chcieliście zbudować klub sportowy, który miał działać, jak firma. „Chcemy pokazać klub, który na bazie organizacji, marketingu, na bazie własnej działalności, jest w stanie zbudować większość swojego budżetu”. Jednak się nie udało – dlaczego? Czy ta wizja nie okazała się utopijna?
Kiedy Onico przejmowało klub, firma była już od roku partnerem klubu Onico AZS Politechnika Warszawska. Poprzez bardzo dobrą organizację znacząco zwiększyliśmy wpływy z biletów. Ponadto ta dobra organizacja sprawiła, że dużo mniejszych firm zaczęło z nami współpracować.
Po latach uważam, że tworząc naszą strategię niedoszacowaliśmy i daliśmy sobie za mało czasu na dokonanie tego, co wymieniłeś. Przyszłościowo moglibyśmy w dużej mierze na bazie własnej działalności finansować się, ale Onico, przejmując nas w 2017 roku, przyjęło inną strategię i z tego zrezygnowało. Kto ma pieniądze, ten rządzi i Onico pokierowało swoim już projektem i miało do tego pełne prawo.
Po rozpoczęciu współpracy z Onico pojawiły się pieniądze i klub zaczął ściągać w swoje szeregi wielu znanych siatkarzy, w tym reprezentantów Polski, czy nawet trenera Stephane’a Antigę. Czy to nie było za szybko, żeby takie marki przyszły do drużyny? Nie miało to późniejszego wpływu na to, jak skończył klub?
Myślę, że nie. Musimy mieć świadomość, że to jest stołeczny klub, a Warszawa bierze wszystko to, co najlepsze, a przynajmniej takie są odczucia i preferencje mieszkańców tego miasta. Nadal uważam, że tylko wielkoskalowy projekt jest w stanie przyciągać kibiców, a zespół bez wyników i bez gwiazd nie zachęci ani fanów ani sponsorów.
Widać było zauważalny wzrost zainteresowania drużyną na meczach względem czasów sprzed transferów?
Tak. Zweryfikowaniem tego projektu Onico Warszawa było zakontraktowanie trenera Antigi. Tym ruchem klub zagwarantował swoją wiarygodność w świecie siatkarskim, ale też zbudował sobie prestiż w środowisku warszawskim.
Ja odszedłem z zespołu w listopadzie 2017 roku, a klub po przejęciu był kierowany przez inny zespół i to on prowadził politykę komunikacji i organizacji. Z czasem okazało się, że strategia na jednego dużego właściciela i zaniedbanie mniejszych podmiotów zemściła się na drużynie, bo kiedy większościowy udziałowiec zaczął mieć problemy finansowe, to spowodowało kolejne problemy zespołu.
A jakie najdziwniejsze zachcianki mieli wasi siatkarze i trenerzy? Były jakieś nietypowe zapisy w umowach? No i jak z czasem zmieniła się wasza pozycja negocjacyjna porównując czasy sprzed finansowania i po przybyciu sponsora?
W tamtych czasach klub z różnym natężeniem miał problemy z płynnością finansową. Wszyscy byli rozliczani, ale płynności nie było z wielu względów, z powodu braku umów, czy braku realizacji niektórych umów.
Na przykład?
Nie chcę o tym mówić, ale w momencie kiedy przyszło Onico, które stało się gwarantem realizacji tych umów, rzeczywiście wiarygodność właścicieli czy marki znacząco wzrosła i tu ukłony do nich. Rzeczywiście bardzo dużo dali warszawskiemu sportowi.
Ja zresztą, odchodząc w listopadzie 2017 roku, uznałem, że to jest najlepszy czas dla tego klubu, aby zajęli się tym nowi ludzie, którzy zapewnią nowe rozdanie, nowy koncept i finansowanie. Jednak ta strategia okazała się nieskuteczna, tym bardziej że główny partner ogłosił upadłość.
Mimo wszystko za czasów Onico klub zdobył wicemistrzostwo Polski, było głośno o Warszawie, a mieszkańcy stolicy mogli też oglądać Bartosza Kurka – lidera i gwiazdę tamtych czasów.
Obecnie wciąż jest wielką gwiazdą.
Grając w Japonii głównie gwiazdą reprezentacji, ale wtedy, kiedy przychodził do Warszawy jego popularność po zdobyciu MVP mistrzostw świata w 2018 była ogromna, co widzieliśmy na trybunach. Nie chcę też deprecjonować pozostałych zawodników, bo w zespole grali inni znani i świetni sportowcy. To wartość dodana dla kibiców i środowiska oraz pokazaliśmy wówczas, że można.
Obecny partner klubu działa na bazie doświadczeń AZS-u Politechnika Warszawska. Dla mnie obecność w tym zespole była bardzo dużą nauką, a z punktu widzenia tego projektu, może niezbyt dużą, ale nieznaczną cegiełkę zostawiłem tam po sobie.
Wróćmy do zachcianek.
Każdy zawodnik ma jakieś. Mnie nie było już w klubie, kiedy ściągano Bartosza Kurka, więc nie wiem, jak to było na przykład w jego przypadku. W czasach, kiedy ja pracowałem, z założenia zagraniczni zawodnicy oraz polscy wysoko opłacani mieli zagwarantowane mieszkania. Ponadto dla obcokrajowców często w kontraktach były samochody, żeby mogli się poruszać po mieście, kiedy swoich aut nie zabierali ze sobą. My wtedy nie mieliśmy nadpłynności i skupialiśmy się na tym, żeby kontrakty naszych zawodników realizować w poziomach podstawowych.
Miałeś możliwość, by zostać w klubie na kolejne lata?
Tak zdecydował nowy właściciel, a ja to uszanowałem. To była wspólna decyzja, podyktowana nową strategią.
Później próbowałeś swoich sił w Gwardii Wrocław, ale coś poszło nie tak. Co się stało?
Swego czasu przyjechałem pomóc Łukaszowi Tobysowi. Klub Gwardia Wrocław ostatecznie trafił w ręce nowego właściciela, który pozyskał partnera biznesowego. Po czasie rozumiałem, że trudno pomóc zespołowi zdalnie. Swoją wizję przekazałem, a ponadto byliśmy umówieni z nowym prezesem, że jeśli pewne rzeczy nie zostaną zrealizowane w danym czasie, to będzie układał drużynę po swojemu i robi to z sukcesami. Na pewnym etapie naszej współpracy także dołożyłem swoją cegiełkę do rozwoju tego klubu.
Czym się tam dokładnie zajmowałeś?
Budowałem strategię marketingową i komunikację na zmiany strategiczne w projekcie Gwardii. Byliśmy umówieni, że na pewnym etapie pozyskamy partnerów biznesowych. Ja nie doprowadziłem do pozyskania, a zrobił to Łukasz i trzymam za nich kciuki. Tam był potrzebny ktoś ze środowiska, a ja skupiłem się na innym projekcie – DiWine, w którym korzystam ze zdobytej wiedzy w klubach siatkarskich.
Mam poczucie, że dołożyłem swoją cegiełkę do całej siatkówki, ale też nie uważam żeby to było coś mega znaczącego. Traktuje to jako ciekawy okres mojego życia, ale on jest już za mną i zawsze będę miło go wspominał.
Trudno było ci się odnaleźć w nowej rzeczywistości po odejściu ze sportu?
Zacząłem podróżować po świecie, miałem czas na przemyślenia. Nie odszedłem całkowicie od sportu, bo miałem ligę biznesu, prowadziłem działania marketingowe, doradztwo dla klubów i co ciekawe, robiłem analizy dla klubów z Suwałk i Nysy w sezonach przed wejściem do PlusLigi. A przed tym sezonem robiłem dla Norwida Częstochowa, który walczy o złoty medal Tauron 1. Ligi. Nie wiem, czy to zbieg okoliczności, ale śmieję się z tego, że przynoszę szczęście.
Czemu akurat branża winiarska?
Wino robiłem od 2013 roku i bardzo często je wręczałem zawodnikom na wspólnych spotkaniach, czy też partnerom biznesowym i klubowym. Było ono przeznaczone głównie dla znajomych, którzy później chcieli ode mnie je kupować, ale ja powtarzałem, że jest ono tylko na prezent. Gdy przyszła pandemia w 2020 roku, a moje biznesy eventowe i organizacyjne zostały zatrzymane, wymyśliłem nowy projekt, czyli zdalne robienie grafik. Zacząłem dzwonić do znajomych, którzy zainspirowali mnie i powiedzieli: „nie rób tych grafik, tylko wino”. I tak to się zaczęło.
Traktuje to jako okres przełomowy. Od decyzji do tego momentu, który mamy tera,z wykonaliśmy dużo pracy. W 2020 roku wymyśliliśmy nazwę, ale pierwszą sprzedaż wykonaliśmy w grudniu 2021 roku, czyli półtora roku temu.
W siatkówce albo wygrywasz, albo przegrywasz, a wino albo ci wyjdzie, albo nie.
Na wino mam wpływ, bo sam je robię i wiem co mam, a w siatkówce jest więcej osób odpowiedzialnych. Paradoksalnie winiarstwo jest łatwiejsze niż siatkówka. Tu jest produkt, nad którym mamy kontrolę, a w klubach znajduje się cała grupa bardzo zróżnicowanych charakterów. W lidze jest tak duża złożoność, że dopiero teraz widzę, jak trudno jest tam pracować.
Kontakty zdobyte w sporcie pomagają w obecnym biznesie?
Tak, zdecydowanie. Każdemu to tłumaczę, żeby zawsze doceniać to, co się robi i dbać o relacje. Doświadczenie i relacje są największymi wartościami, jakie ze sobą zabierasz. One powodują, że ludzie albo będą z tobą pracowali, albo nie.
Niedługo też będę partnerem na wydarzeniu siatkarskim, na gali PlusLigi. Śmieję się, że jeśli ktoś znajdzie pół godziny – godzinę, żeby się ze mną spotkać i porozmawiać, to okazuje się, iż coś tam zrobiłem w tej siatkówce. Niektórzy jeszcze o tym pamiętają, choć nie muszą, bo w środowisku ludzie się zmieniają, szczególnie w przypadku, kiedy kapitał jest zewnętrzny.
Z perspektywy budowanego przeze mnie biznesu, prowadzenie klubu siatkarskiego jest bardzo trudnym zadaniem i trzymam kciuki za wszystkich, którzy to robią. Podziwiam ich, bo to jest niezwykle wymagające i złożone zadanie.
Nigdy nie jest tak kolorowo, żeby nie mieć wrogów i nie wierzę, że ich nie masz.
Oczywiście. Na początku budowania naszej marki mieliśmy taką sytuację z jedną z byłych współpracownic. Wyciągnąłem z tego naukę i traktuję to jako przestrogę. W przeszłości niesamowicie ufałem ludziom i chciałem pomóc każdemu, bo – według mnie- każdy na to zasługuje, ale niektórzy nie są gotowi na tę pomoc.
W żadnej pracy tak nie ma, że wszyscy nas kochają. Są ci, co sprzyjają i ci co nie z różnych pobudek. Nie mam samych przyjaciół. Mimo wszystko pozdrawiam i szanuje tych, co mi mniej sprzyjają.
Wracając do wina – do kogo chcesz trafiać?
Wino jest praktycznie dla każdego dorosłego. Produkt, który mam w swoim portfolio, czyli pięknie malowane butelki, są na prezenty. Pochwalę się, że jesteśmy nominowani do Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego Teraz Polska. Budujemy brand dedykowany głównie biznesowi, a przyszłościowo chcielibyśmy, żeby to był produkt eksportowy, który pokaże polskie zdrowe owoce w nowej odsłonie.
Planujemy robić swoje wino w bardziej przystępnych cenach dla codziennego klienta po to, aby znalazło się w preferencjach zakupowych, a później gustach smakowych.
A czy w przyszłości chciałbyś wrócić do sportu?
Nie.