Lekkoatleci: tyczki się łamią. To ryzyko zawodowe
Podopieczny Jacka Torlińskiego też miał wypadek na skoczni. Nic się nie stało, ale tyczka się złamała. - Nie jest to fajne, ale tak samo kierowcy rajdowi mogą narzekać, że im się psują samochody. Trzeba zacisnąć zęby i być ponad tym. Nie może się żaden strach, czy myślenie o tym wkradać, bo człowiek nie oddaje wówczas skoków na 100 procent - podkreślił Didenkow.
Jacek Torliński, trener i mąż Rogowskiej, ze spokojem podchodzi do całej sprawy. - Co roku pękają dziesiątki tyczek na świecie, ale zrobiło się o tym głośno, bo zdarzyło się w zawodach, z których była bezpośrednia transmisja. Jest to w miarę normalna sprawa. Żaden zawodnik tego nie lubi, ale tak się dzieje - powiedział.
- Czy pojawia się po takim zdarzeniu strach? Oczywiście, ale skok o tyczce jest taką konkurencją, gdzie trzeba go odłożyć na drugi plan i starać się o tym nie myśleć - zaznaczył Didenkow, siódmy zawodnik mistrzostw świata w Daegu. Podobnego zdania jest Torliński. - Jeżeli zawodnik jest mocny psychicznie, to da sobie z tym radę. Ania miała dodatkowo ciężko, bo przy okazji została jeszcze bardzo mocno zraniona w rękę. W większości przypadków jest tak, że tyczka się łamie, jest się trochę obolałym, ale wraca się na rozbieg i skacze dalej - podkreślił.
Najtrudniej trenerowi odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tyczka się łamie. - Myślę, że jest parę powodów. Jednym z nich może być fakt, że jest za miękka. Może być także uszkodzona, a my nie jesteśmy w stanie tego zauważyć. Wystarczy drobny uraz mechaniczny i w najmniej odpowiednim momencie może dojść do pęknięcia - ocenił.
Również Didenkow uważa, że nie można określić dokładnie, która z tyczek jest bardziej lub mniej bezpieczna. "Nie ma reguły, to jest po prostu sprzęt. Wpisuję to w ryzyko zawodowe".eb, pap