LeBron James wreszcie z pierścieniem. Miami Heat mistrzem NBA!
Dodano:
Koszykarze Miami Heat drugi raz w historii ligi NBA sięgnęli po mistrzostwo, pokonując w finale Oklahoma City Thunder 4-1. W piątym spotkaniu, rozegranym w czwartek przed własną widownią, odnieśli czwarte z rzędu zwycięstwo w serii, pokonując rywali 121:106.
Tytuł najbardziej wartościowego gracza finału (MVP) przypadł jednogłośnie LeBronowi Jamesowi z Heat, który po raz pierwszy w karierze zdobył mistrzowski pierścień. Nagroda dostała się we właściwe ręce. James, w przeciwieństwie do ubiegłorocznego finału, który jego Heat przegrali z Dallas Mavericks, a on zawiódł w decydujących spotkaniach, tym razem był pierwszoplanową postacią całej serii, a spotkanie przesądzające o tytule zakończył z tzw. triple-double, uzyskując 26 punktów, 11 zbiórek i 13 asyst.
Chris Bosh dodał 24 pkt, Dwyane Wade - 20 i osiem zbiórek, a doskonałym uzupełnieniem wielkiej trójki Miami okazał się w tym meczu rezerwowy Mike Miller, który siedmiokrotnie (na osiem prób) trafił z dystansu i zdobył 23 punkty, ustanawiając swój rekord w play off.
Tylko sam początek czwartkowego meczu był wyrównany. W piątej minucie gospodarze wyszli na prowadzenie, którego już nie oddali, szybko powiększając różnicę. W najbardziej udanej dla nich trzeciej kwarcie wzrosła ona nawet do 26 punktów (93:67).
Najlepszymi strzelcami w Oklahomie byli Kevin Durant - 32 pkt i Russell Westbrook - 19. Ten drugi trafił jednak tylko cztery z 20 rzutów z gry. Skuteczność była największym problemem zespołu Thunder, który pierwszy raz wystąpił w wielkim finale NBA. Zawodnicy trenera Scotta Brooksa w finałowej serii trafili tylko 27,3 procent rzutów za trzy punkty, podczas gdy w całym sezonie wskaźnik ten wyniósł 35,2.
Dla Miami Heat to drugi mistrzowski tytuł w trzecim występie w finale. Po raz pierwszy sięgnęli po pierścienie w 2006 roku, wygrywając 4-2 z Dallas Mavericks. Przed rokiem przegrali z tym samym rywalem w takim samym stosunku.
Najszczęśliwszym uczestnikiem finału był w czwartek LeBron James. Dla słynnego koszykarza to pierwszy mistrzowski tytuł, wywalczony w dziewiątym sezonie występów w NBA. W finałach grał już dwukrotnie, ale ani z Cleveland Cavaliers w 2007 roku, ani przed rokiem, już w barwach Heat, nie udawało się. Do trzech razy sztuka.
Po tym jak odszedł z Cleveland do Miami w 2010 roku, był krytykowany na każdym kroku. Za ubiegłoroczne niepowodzenie Heat w finale winą obarczono właśnie jego. Radość gwiazdora była więc jak najbardziej szczera.
- To najszczęśliwszy dzień mojego życia. Marzenia się spełniły. Zeszłoroczna porażka w finale nauczyła mnie pokory. Teraz cieszę się niesamowicie, to dla mnie wiele znaczy - powiedział, odbierając nagrodę dla MVP finału.
W tym roku w play off grał najlepiej w karierze, w serii z Oklahoma City był nie do zatrzymania. W pięciu spotkaniach o tytuł rzucał średnio 28,9 pkt, miał 10,2 zbiórki i 7,4 asysty.
zew, PAP
Chris Bosh dodał 24 pkt, Dwyane Wade - 20 i osiem zbiórek, a doskonałym uzupełnieniem wielkiej trójki Miami okazał się w tym meczu rezerwowy Mike Miller, który siedmiokrotnie (na osiem prób) trafił z dystansu i zdobył 23 punkty, ustanawiając swój rekord w play off.
Tylko sam początek czwartkowego meczu był wyrównany. W piątej minucie gospodarze wyszli na prowadzenie, którego już nie oddali, szybko powiększając różnicę. W najbardziej udanej dla nich trzeciej kwarcie wzrosła ona nawet do 26 punktów (93:67).
Najlepszymi strzelcami w Oklahomie byli Kevin Durant - 32 pkt i Russell Westbrook - 19. Ten drugi trafił jednak tylko cztery z 20 rzutów z gry. Skuteczność była największym problemem zespołu Thunder, który pierwszy raz wystąpił w wielkim finale NBA. Zawodnicy trenera Scotta Brooksa w finałowej serii trafili tylko 27,3 procent rzutów za trzy punkty, podczas gdy w całym sezonie wskaźnik ten wyniósł 35,2.
Dla Miami Heat to drugi mistrzowski tytuł w trzecim występie w finale. Po raz pierwszy sięgnęli po pierścienie w 2006 roku, wygrywając 4-2 z Dallas Mavericks. Przed rokiem przegrali z tym samym rywalem w takim samym stosunku.
Najszczęśliwszym uczestnikiem finału był w czwartek LeBron James. Dla słynnego koszykarza to pierwszy mistrzowski tytuł, wywalczony w dziewiątym sezonie występów w NBA. W finałach grał już dwukrotnie, ale ani z Cleveland Cavaliers w 2007 roku, ani przed rokiem, już w barwach Heat, nie udawało się. Do trzech razy sztuka.
Po tym jak odszedł z Cleveland do Miami w 2010 roku, był krytykowany na każdym kroku. Za ubiegłoroczne niepowodzenie Heat w finale winą obarczono właśnie jego. Radość gwiazdora była więc jak najbardziej szczera.
- To najszczęśliwszy dzień mojego życia. Marzenia się spełniły. Zeszłoroczna porażka w finale nauczyła mnie pokory. Teraz cieszę się niesamowicie, to dla mnie wiele znaczy - powiedział, odbierając nagrodę dla MVP finału.
W tym roku w play off grał najlepiej w karierze, w serii z Oklahoma City był nie do zatrzymania. W pięciu spotkaniach o tytuł rzucał średnio 28,9 pkt, miał 10,2 zbiórki i 7,4 asysty.
zew, PAP