Kiedy w grudniu ubiegłego roku Vuković zdecydował się wrócić do Legii, nie brakowało takich, którzy pukali się w czoło. Obejmował drużynę w największym kryzysie, jaki ją dotknął w powojennej historii klubu. Zespół – co było szokiem dla kibiców z Łazienkowskiej – znalazł się w strefie spadkowej. Widmo degradacji zaczęło być całkiem realne. Tymczasowy trener Marek Gołębiewski podał się do dymisji 12 grudnia 2021. Nie był w stanie pomóc drużynie, którą do kompletnej degrengolady w lidze doprowadził Czesław Michniewicz. Vuković zdecydował się posprzątać zostawiony po nim bałagan, co dla wielu ekspertów było szokiem.
Mój dom się pali
Bo po pierwsze Serb wcale nie musiał tego robić. Miał, podpisany do czerwca 2022 roku, kontrakt, który nadal obowiązywał. Legia i tak musiała mu wypłacać pieniądze. Nawet gdyby siedział na kanapie i nie ruszył palcem w bucie. A jednak „Vuko” wrócił do Legii i nawet nie zażądał za to dodatkowej gratyfikacji. W kontrakcie nie zagwarantował sobie automatycznego przedłużenia umowy na kolejny sezon, jeśli uda mu się utrzymać Legię w Ekstraklasie. Za ewentualne sukcesy (np. zdobycie Pucharu Polski), dostanie premię. Ale tylko taką, jaką dostałby każdy trener prowadzący Legię.