- Bardzo lubię tę konkurencję, choć jest niezwykle wymagająca. To jakby trzy w jednym. Oddajemy po 20 strzałów, najpierw leżąc, potem stojąc i na koniec klęcząc. Ten ostatni element jest szczególnie trudny, czasem ciężko jest przyjąć odpowiednią pozycję. Zapewne w walce o zwycięstwo znów przede wszystkim będą liczyły się Chinki - podkreśliła Bogacka.
Doskonały strzelec musi mieć nerwy ze stali, tymczasem zdaniem trenera kadry Andrzeja Kijowskiego temperament Bogackiej daje się czasem we znaki. - Rzeczywiście bywam trochę porywcza. Potrafię jednak trzymać emocje na wodzy. Czasami sobie poprzeklinam, oczywiście w myślach, i szybko się mobilizuję. Jest jednak pewna niemiecka zawodniczka, która nieraz uderzyła pięścią w monitor - zdradziła Polka. - Specyfika tej dyscypliny polega na tym, że przede wszystkim na stanowisku walczysz ze sobą. Jeśli wygrasz, pokonasz też rywali. Ja nie widzę tego, jak strzelają przeciwniczki, nie do końca jestem więc świadoma, które miejsce zajmuję. Sędziowie podają co prawda głośno rezultat, ale ciężko w pamięci liczyć różnicę, jaka jest między nami - dodała.
28 lipca o sukcesie dowiedziała się dopiero, gdy po ostatnim strzale spojrzała na trenera, a ten uśmiechnięty pokazał jej dwa palce. Srebrny krążek otrzymała na podium z rąk szefa Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Jacquesa Rogge'a. - Pierwszą reakcją, gdy na mojej szyi zawisł medal, były słowa "ale on jest ciężki", a Rogge odparł "tak jak i odpowiedzialność ciążąca na zdobywcy". Wiem, że to brzmi dziwnie, ale kiedy jechałam na strzelnicę czułam się jakoś dziwnie. Nie myślałam co prawda, że jadę by wygrać, ale dzień wcześniej oglądałam w internecie zdjęcia medali, bardzo mi się spodobały i tak sobie myślałam, że fajnie byłoby go mieć - przyznała polska zawodniczka.
PAP, arb