Manchester City zmiótł przeciwników w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Imponująca demonstracja siły
Manchester City to jeden z faworytów to wygrania tegorocznej edycji Champions League. Jego moc w 1/8 finału poznał Sporting z Lizbony.
Riyad Mahrez rozpoczął strzelaninę
Napisać, że w pierwszej połowie podopieczni Pepa Guardioli zdominowali gospodarzy, to jak nie napisać nic. Wystarczy rzut oka w statystyki, aby przekonać się, jak doskonale spisywała się drużyna z Anglii: 62 proc. posiadania piłki na ich korzyść, 8:1 w strzałach, ani jednego rzutu rożnego dla ekipy z Portugalii… Przede wszystkim jednak wrażenie robiły cztery gole zdobyte już w pierwszej części starcia.
Była zaledwie 7. minuta spotkania, kiedy wynik otworzył Mahrez. Algierczyk zrobił to podaniu De Bruyne, do którego piłka trafiła po niezbyt szczęśliwej interwencji Adana. Sędziowie musieli sprawdzić, czy skrzydłowy nie znajdował się na spalonym, ale uznali trafienie. Niedługo potem goście prowadzili już dwoma trafieniami, gdy Silva uderzył z powietrza.
Drugie dno goli Bernardo Silvy
To jednak nie był koniec spustoszenia, jakie w ekipie rywali siali Obywatele. Mniej więcej po upływie dwóch kwadransów było już 3:0. Tym razem gola strzelił Foden, który otrzymał podanie od Mahreza. Anglik zachował pełną przytomność w polu karnym i z bliskiej odległości podwyższył wynik.
Mało tego, w 44. minucie spotkania swoje drugie trafienie zanotował Silva, choć akurat tym razem miał sporo szczęścia ze względu na rykoszet od jednego z rywali. Gole, które zdobywał Portugalczyk, musiały być dla niego podwójnie ważne, ponieważ jest wychowankiem Benfiki, lokalnego rywala Sportingu.
Manchester City był nienasycony
Mimo wysokiego prowadzenia zawodnicy The Citizens nadal nie mieli dość. Kilka minut po rozpoczęciu drugiej połowy Adan jeszcze raz musiał wyciągać piłkę z siatki. Tym razem bowiem znakomitym strzałem popisał się Sterling. Miał mnóstwo miejsca, więc ustawił sobie futbolówkę na prawą nogę, przymierzył i posłał idealny, podkręcony i przede wszystkim skuteczny strzał.
Dopiero przy wyniku 5:0 tempo spotkania znacznie spadło. Niemal do samego końca Anglicy kontrolowali boiskowe wydarzenia. Gracze Sportingu nawet nie próbowali przeszkadzać przeciwnikom w swobodnym rozgrywaniu akcji, w związku z czym do ostatniego gwizdka wynik starcia już się nie zmienił. Trzeba jednak odnotować, że było blisko, kiedy Neto prawie pokonał własnego bramkarza przy okazji desperackiej interwencji na wślizgu.