Kamil Stoch dla „Wprost”: Nie składam żadnych deklaracji. Chcę wziąć udział w tym „cyrku obwoźnym”

Dodano:
Kamil Stoch Źródło: Shutterstock / Marcin Kadziolka
Kamil Stoch przygotowuje się do swojego 20. Pucharu Świata w skokach narciarskich. Tegoroczne Letnie Grand Prix było dla niego pełne wzlotów i upadków, ale na mistrzostwach Polski w Szczyrku pokazał się z dobrej strony. W szczerym i obszernym wywiadzie dla „Wprost” przekazuje, jak czuje się przed nadchodzącym sezonem zimowym oraz zdradza m.in., jak wyglądają jego relacje z Thomasem Thurnbichlerem.

W trakcie swojej kariery trzykrotnie został indywidualnym mistrzem olimpijskim. W gablocie jego trofeów znajdziemy m.in. dwie Kryształowe Kule, dwa srebrne i trzy brązowe medale Pucharu Świata. W 2013 roku został indywidualnym mistrzem świata, a lot na 251,5 m w Planicy uczynił go najdalej latającym skoczkiem w historii Polski. Sukcesy można wymieniać przez długi czas. Dziś 36-letni lotnik z taką samą chęcią oczekuje na nowy sezon skoków narciarskich, jak miało to miejsce lata temu. Jak doświadczenie zmienia pogląd na skoki? Ile dziś dla niego znaczy skakanie przed polską publicznością? Jak wpłynął na rozwój jego kariery? O tym i wielu innych rzeczach dowiecie się w niniejszym wywiadzie.

Wywiad z Kamilem Stochem, polskim skoczkiem narciarskim

Karol Osiński, „Wprost”: Letni sezon już za nami. Wyrażał pan niezadowolenie z większości osiąganych wyników, ale na mistrzostwach Polski zajął wysokie trzecie miejsce. Jakie wnioski dziś się nasuwają?

Kamil Stoch: To lato było bardzo trudne dla mnie, jedno z najtrudniejszych w mojej karierze. Miewałem już takie sezony letnie, gdzie skakałem kiepsko. W tym okresie zawsze więcej jest treningu motorycznego i dlatego cierpi na tym technika. Organizm jest trochę przemęczony i trudno się w stu procentach zmobilizować. Nie chodzi o motywację, ale pełną mobilizację organizmu, żeby był on w pełni gotowy do wykonania konkretnego zadania na skoczni. To wszystko jest jednak wkalkulowane w system szkoleniowy, który przygotowują nasi trenerzy. Mają oni na uwadze, że takie okresy będą się zdarzać. Tak się zawsze dzieje, ja tego doświadczyłem wiele razy i nie miałem z tym problemu. Natomiast w tym roku, było coś jeszcze.

Wyniki latem były takie sobie, zwłaszcza ten początek, gdzie byliśmy poniekąd zmuszeni do tego, żeby sezon startowy zacząć już w czerwcu, gdzie on normalnie zaczyna się na przełomie lipca i sierpnia. Zazwyczaj w czerwcu zaczynamy treningi na skoczni. Człowiek się budzi po wiosennej nostalgii i dopiero wtedy zaczynamy budować formę. Teraz musieliśmy być od razu gotowi. Niektórzy zawodnicy byli, bo ktoś, kto skacze dobrze całą zimę, to jemu ta forma się nie ulotni przez tych kilka tygodni. Pamięć ruchowa jest zachowana i taki skoczek radzi sobie dobrze po przerwie.

Ja miałem trochę problemów pod koniec sezonu zimowego z techniką. Dlatego wchodząc na skocznię wczesną wiosną wiedziałem, że to nie będzie takie proste i niestety intuicja mnie nie zawiodła. Miałem wiele problemów z najazdem i kierunkiem odbicia. Przez całe lato bardzo ciężko pracowałem, żeby połapać wszystkie elementy techniczne, ale nie szło to tak dobrze, jakbym chciał. Po jakimś czasie, kiedy czułem, że wszystko zaczyna się w końcu budować przyplątała się choroba i dwa tygodnie miałem wyjęte z życia. Po raz pierwszy tak miałem, że nie mogłem wstać z łóżka przez tak długi czas. Dopiero po tym zacząłem pomału wchodzić w cykl treningowy, nawet nie z pełnym obciążeniem, bo trenerzy dawkowali mi te obciążenia.

Przerwa nie trwała długo...

Tak naprawdę miałem trzy tygodnie całkowitej przerwy, ale paradoksalnie one wpłynęły korzystnie na mnie, bo choć nie był to żaden odpoczynek, to miałem czas na refleksje, przerobienie materiału, który już zrobiłem i wyciągnięcie wniosków. Pogadaliśmy z trenerem i trochę przewartościowałem swoje podejście do skakania. Nie mówię, że całkowicie, ale pewne schematy musiałem zmienić. Przez długi okres skupiałem się na pewnych rzeczach, które nie działały. Bardzo wiele czasu i energii na nie poświęciłem, a one nie chciały zaskoczyć. Trzeba było znaleźć coś innego, znaleźć rzeczy, które wychodzą mi dobrze i je udoskonalać, i zrozumieć że te, które idą słabiej, nigdy nie działały i nie będą działać, ale i tak mogę sobie bez nich poradzić.

Z takim wnioskiem poszedłem do trenera, porozmawialiśmy na spokojnie, przewartościowaliśmy moje cele zadaniowe na ostatni okres przygotowawczy i coś ruszyło. Nie mówię, że to jest tak, że teraz będę wygrywać ze wszystkimi, ale czuję się dobrze i to jest dla mnie najważniejsze. Czuję się pewny na skoczni, idę z uśmiechem na każdy trening, a wręcz czekam z niecierpliwością, kiedy siądę na belkę i będę mógł ruszyć w dół.

Czyli można powiedzieć, że czuje się pan na siłach przed nadchodzącym sezonem zimowym?

Tak, czuję się na siłach. Czekam na niego. Nic nie obiecuję i nie składam żadnych deklaracji wynikowych, natomiast mogę zapewnić, że będę wkładać serce w każdy skok. Mam chęć wziąć udział po raz kolejny w tym całym „cyrku obwoźnym”, pędzącym przez świat.

Do pierwszego konkursu w fińskiej Ruce pozostały niespełna dwa tygodnie. Jakie aspekty skoków należy jeszcze dopracować?

Po raz pierwszy od bardzo dawna wiem, co chcę robić na skoczni. Mam jasny plan i wizję tego, co chciałbym zrealizować. Jest to automatyzowanie mojego skakania. Mniej kontroli i myślenia o tym, co muszę zrobić, a więcej automatyzmu i zaufania samemu sobie. Nie da się tego wdrożyć od razu. Trzeba to budować bardzo mozolnie i powoli, ze skoku na skok, z treningu na trening i to będę starać się teraz robić.

Thomas Thurnbichler powiedział niedawno, że musi pan trochę zmienić swoje podejście do treningów i skoków, ale jednocześnie pochwalił za postępy po niezbyt udanym lecie. Czy to oznacza, że dążenie do najwyższych celów stawia panu blokady?

Owszem, zawsze dążenie do najwyższych celów będzie wymagało przebrnięcia przez pewne bariery, które się pojawiają na drodze do ich osiągnięcia. Najgorsze bariery tworzymy jednak sobie sami. Trener jak najbardziej ma rację i zgadzam się z nim, że dochodziłem do pewnego momentu, w którym potrzebna była delikatność i subtelność w działaniu, a ja zamiast skupić się na wykonaniu kolejnego kroku, chciałem zrobić od razu przeskok. Brakowało mi cierpliwości. Często się w tym wszystkim gubiłem, a potem, kiedy nie udawało mi się osiągnąć upragnionego wyniku, przychodziła frustracja i moment zwątpienia. Zapętlałem się w destrukcyjnym myśleniu, a nawet nastawieniu, że trzeba coś zmienić, coś wymusić albo zrobić coś na siłę. Niestety kończyło się to przerwą od skakania, resetem głowy i budowaniem wszystkiego od początku, a to zajmowało wiele czasu.

Mam nadzieję, że zdołam uniknąć tego typu sytuacji w nadchodzącym sezonie. Postaram się być bardziej zdecydowany i konsekwentny w swoich działaniach, ale też w pozytywnym znaczeniu – zdystansowany.

Presja w trakcie sezonu jest duża. Bywają momenty, w których tak doświadczony zawodnik chce odciąć się od wszystkiego?

Miewam takie momenty i każdy takie momenty ma.To zdarza się nie tylko w trakcie sezonu, ale w trakcie całego roku. Jestem tylko człowiekiem, nie maszyną i oczywiście mam swoje trudniejsze momenty. To jest ten wątek resetu, czyli wyczyścić głowę z negatywnych, zgubnych i niepotrzebnych myśli, a po prostu zbudować na nowo chęć, radość i wewnętrzny spokój, który pozwoli mi się rozwijać, a nie stać w miejscu.

Obecnie jest pan najbardziej doświadczonym skoczkiem polskiej kadry. Czy w dalszym ciągu stanowi dla pana różnicę skakanie w Polsce od tego za granicą?

Oczywiście, że robi różnicę, bo skoki przed polską publicznością zawsze dostarczają więcej emocji i adrenaliny, a co za tym idzie, więcej motywacji. Często bywało tak, że wręcz mi to bardzo pomagało. W środku sezonu, po wymagającym Turnieju Czterech Skoczni i czasami jeszcze lotach narciarskich, przyjeżdżamy do Zakopanego. W tym czasie człowiek czuje już w nogach minione tygodnie, ale wie że musi się zmobilizować na konkursy na ulubionej skoczni przy najlepszej publiczności. Czasami bywałem w kiepskiej formie ale jak tylko zaczynał się weekend w Zakopanem to wszystko się odmieniało.

To wygląda mnie więcej tak: przyjeżdżamy skocznię, słychać muzykę, spikera, krzyki i trąbienia kibiców. I wtedy czuję jak wlewa się we mnie moc. Trudno to opisać słowami ale to tak, jakby nagle organizm dostał zastrzyk adrenaliny. I to dawkę dla koni. Konkursy w Zakopanem zawsze wyzwalają u mnie dodatkowe pokłady energii. Dalego zawsze, czekam z niecierpliwością i uśmiechem na te zawody, bo to są najlepsze momenty w sezonie.

Chcę wrócić na moment do poprzedniego sezonu zimowego. Miewał pan lepsze i gorsze momenty, ale ostatecznie zajął czternastą lokatę w klasyfikacji generalnej, która nie wyglądała aż tak źle. Jakie metody stosował pan wówczas, by skoki uległy poprawie? To były kłopoty natury fizycznej czy psychologicznej?

Po części jedno i drugie, bo trening skoczka narciarskiego jest bardzo złożony. Siła mentalna z siłą fizyczną muszą być zbalansowane. Nie może być tak, żeby ciało było mocne i świetnie przygotowane, a głowa słaba. I odwrotnie jest tak samo, więc to wszystko musi iść w parze. Zatem – konsekwentne przygotowania fizyczne, realizacja zadań treningowych w pełnej koncentracji i wykonywanie ich najlepiej, jak się da, a co za tym idzie, nastawienie mentalne, że ten trening przyniesie mi sukces w przyszłości. To on ma zbudować moją dyspozycję, którą będę próbował wykorzystać w trakcie zawodów.

Wydaje mi się, że w zeszłym roku czegoś brakowało, m.in. tego odpowiedniego balansu pomiędzy treningiem fizycznym, a mentalnym. Może nawet bardziej nastawieniem niż treningiem, bo dochodziłem do pewnego momentu, kiedy wszystko wydawało się, że zaczyna się zazębiać i nie potrafiłem postawić małego kroku naprzód, tylko od razu chciałem zrobić wielki przeskok i to mnie najczęściej gubiło. Przez to zatracałem cały dobry schemat, który funkcjonował i miał szansę powodzenia. W tym roku, ucząc się na swoich błędach, starałem się zmienić swoje podejście, nie robić nic na siłę, a bardziej starać się być cierpliwym i konsekwentnym. Nawet jak coś mi nie szło, to wolałem chwilę odpocząć, przemyśleć co można zmienić, dodać lub odjąć i wtedy ze świeżą energią i chęcią przystąpić do pracy.

Trener mówi wprost – Kamila Stocha wciąż stać na to, by być na samym szczycie. Wierzy pan, że w tym sezonie to się uda?

Oczywiście. Gdybym w to nie wierzył, to myślę, że nie rozmawialibyśmy w roli dziennikarz – zawodnik, tylko pewnie robiłbym coś innego...

A jak wyglądają obecnie pańskie kontakty z Adamem Małyszem? Kiedy „Małyszomania” dobiegała końca, zaczęła rozwijać się „Stochomania”. Zastanawiam się też, czy w przeszłości służył panu radą i na ile wpłynął na rozwój pańskiej kariery?

Kiedy Adam kończył swoją karierę, to ja byłem na fali wznoszącej i wchodziłem na dobre tory swojej kariery. Adam swoimi wynikami poniekąd przyczynił się do mojego rozwoju. Nigdy nie wahałem się tego mówić, że dzięki swojej postawie sportowej przyczynił się ogólnie do rozwoju polskich skoków narciarskich, do zbudowania całej infrastruktury sportowej, którą dzisiaj mamy. Pojawili się sponsorzy, którzy chcieli zainwestować w polski sport. Bez pieniędzy byłoby to bardzo trudne, bo to składa się na całe zaplecze, dzięki któremu możemy się rozwijać i to powstało. Cieszę się, że jako zawodnik mogłem z tego w pełni skorzystać i się rozwinąć. Wykorzystałem ten potencjał i zasoby, które zostały stworzone.

Dzisiaj nie utrzymujemy zażyłych, przyjacielskich stosunków, ale jesteśmy na normalnej, koleżeńskiej stopie, którą zawsze mieliśmy. Są momenty, w których człowiek się dogaduje super i te odwrotne, w których trzeba sobie pewne rzeczy wyjaśnić, ale cieszę się, że jesteśmy otwartymi ludźmi, którzy potrafią zrozumieć sytuację i wyciągnąć z niej wnioski. Fajnie, że ktoś taki, jak Adam Małysz jest prezesem Polskiego Związku Narciarskiego. Jako niedawny skoczek narciarski rozumie potrzeby zawodników i wie, co oni muszą mieć zapewnione, żeby osiągać dobre wyniki.

Zatrudnienie trenera Thomasa Thurnbichlera to była jego inicjatywa. Ile was nauczył i jak się ze sobą dogadujecie?

Nasza współpraca z trenerem , która trwa półtorej roku ma obopólne korzyści, bo uczymy się nawzajem. On ma okazję współpracować z tak doświadczonymi zawodnikami, jak Dawid, Piotrek czy ja. Musi znaleźć z nami wspólny język, co jest bardzo trudne ale uważam, że robi to bardzo dobrze. Wiadomo, że starsi zawodnicy mają swoje przyzwyczajenia i schematy, które trudno jest zmienić, a poza tym każdy z nas jest inny. Trener potrafił znaleźć do każdego z nas pewien klucz. Chwilę to trwało, ale dzięki temu łatwiej się teraz komunikować.

Ja się cieszę, że mam okazję pracować z kimś bardzo młodym, ale już obytym w trenerskim świecie skoków. Trener Thomas jest bardzo ambitny, ale w ten zdrowy sposób. Ma mnóstwo zapału do pracy, bardzo mocno angażuje się w każdy trening, i ma ogromny zasób pomysłów. Oczywiście nie każdy z nich jest w stanie wprowadzić, ale cieszę się, że jeszcze w tym momencie kariery mogę doświadczyć pewnych zmian, i na nowo odkryć siebie w skokach narciarskich. Warto podkreślić również pracę całego sztabu szkoleniowego. Każdy z nich bardzo ciężko pracuje, żebyśmy my zawodnicy mogli się realizować.

Tak, trener jest bardzo młody, więc ja pozostanę przy młodości. Ciekawi mnie pański pogląd na polską młodzież w skokach narciarskich. Czy widzi pan potencjał w poszczególnych skoczkach? Prędzej czy później musi dojść do wymiany pokoleniowej. Dziś wszyscy chwalą Kacpra Juroszka. Widzi w nim pan przyszłego lidera polskiej kadry?

Na pewno jest bardzo duży potencjał w młodych zawodnikach, to widać na treningach. Kiedy spotykamy się razem i mam okazję zobaczyć ich poczynania, to trzeba przyznać, że wielu z nich robi duże postępy, choć oczywiście są rzeczy, które wymagają udoskonalenia. Przy dużych chęciach i zaangażowaniu są w stanie tego dokonać.

ma ogromny potencjał, co pokazał na niedawnych mistrzostwach Polski w Szczyrku. Powiem szczerze, że byłem trochę w szoku, że nie zdobył tego medalu, bo skoczył podobnie do mnie, a wylądował poza podium, ale pokazał się z bardzo dobrej strony. Widać, że ma zdrowe ambicje do tego, żeby zawitać do światowej elity. Życzę mu tego z całego serca, bo w przyszłości chciałbym siedzieć sobie na kanapie w domu z czymś ciepłym do picia i oglądać, jak nasi zawodnicy odnoszą sukcesy i im kibicować.

Nie chcę wskazywać palcem konkretnych zawodników i mówić, jaki kto ma potencjał, bo to w tym momencie nie ma znaczenia. Dla nich najważniejsze jest teraz to, żeby chcieli się rozwijać i aby znaleźli sposób, żeby wykonywać dobrze swoje zadania. Odnajdywać się w świecie sportu, szukać inspiracji, ale przy tym wszystkim nie zatracać podstawowych wartości. Muszą szukać rzeczy, które pozwolą im zachować profesjonalny tryb życia i podejście do sportu, bo w młodym wieku to jest kluczem do sukcesu. Mogę powiedzieć, że na ten moment młodzież ma doskonałe warunki do rozwoju. Są świetne obiekty, bardzo dobry system szkolenia i są środki do tego, żeby móc się realizować w skokach narciarskich. Taki zawodnik powinien mieć świadomość, że w dużej mierze od niego samego zależy, jak potoczy się jego sportowa przygoda.

A słyszał pan o tym jakoby Piotr Żyła miał zmierzyć się ze Sławomirem Peszko w MMA?

Słyszałem, ale trudno mi się o tym wypowiadać (śmiech). Może będę trochę nudny, ale naprawdę się tym nie interesuję. Nawet jeśli do tego dojdzie, to raczej nie będę tego oglądać. Jest wiele innych, ciekawszych rzeczy.

Kilkukrotnie mówił pan już o tym, że pańskim marzeniem jest odpocząć. Zatem, czy myślał już pan czym zajmie się po zakończeniu kariery skoczka narciarskiego?

Nie to, że myślałem, ja to wiem, czym będę się zajmował. Szczerze mówiąc, to nie wiem, czy wystarczy mi życia, żeby zrobić wszystko, co mam w planach (śmiech). Przede wszystkim chcę zaangażować się bardziej w życie klubu sportowego Eve-nement Zakopane. Uważam, że mógłbym w pewien sposób swoim doświadczeniem pomóc w rozwoju młodym adeptom, nie tyle z technicznego punktu widzenia, ale jak pokierować swoją drogę i czego unikać w różnych sytuacjach i momentach, w których będzie im dane się znaleźć. Życie niesie za sobą wiele pokus i ścieżek, więc musimy wybierać najbardziej dla nas właściwe. Jest to bardzo trudne, zwłaszcza jeśli nie mamy się kogo doradzić. Chciałbym uświadamiać młodych zawodników, o konsekwencjach dokonywanych wyborów. Uważam, że jest to na równi ważna kwestia, co trening fizyczny.

Ale zanim to wszystko zacznę robić, to chcę najpierw odbyć podróż dookoła świata ze swoją żoną! Jak tylko odstawię narty, wsiądziemy w samochód i wtedy dopiero zacznie się życie.

Na sam koniec zapytam wprost – czy dziś Kamil Stoch czuje się spełnionym skoczkiem narciarskim i powie sobie: „jestem legendą polskich skoków narciarskich”?

Czuję się spełniony, natomiast są jeszcze cele, które chciałbym zrealizować. Mam jednak poczucie, że nawet jeśli mi się to nie uda, to i tak będę czuł się spełnionym sportowcem. Uważam, że dałem z siebie wszystko. Mam świadomość, że w pełni wykorzystałem zasoby, potencjał i możliwości, które się przede mną otworzyły. Nigdy nie nazwę sam siebie legendą, czy mistrzem. Jestem po prostu sobą i postaram się zawsze taki być...

Źródło: WPROST.pl
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...