Grzegorz Sobczyk dla „Wprost”: Nie byłem gotowy, by objąć polską kadrę. Dostałem kilka propozycji
Obecnie najlepsi skoczkowie świata skupiają się na walce o Złotego Orła. Przed startem Turnieju Czterech Skoczni porozmawialiśmy z Grzegorzem Sobczykiem m.in. na temat pracy w Bułgarii i W Polsce. Trener Władimira Zograwskiego opowiedział nam o problemach, z jakimi muszą się w ostatnim czasie mierzyć oraz o celach, jakie postawili sobie wraz z podopiecznym w Pucharze Świata. Ponadto mężczyzna zdradził, z jakich federacji miał również oferty.
Grzegorz Sobczyk dla „Wprost”: Tu jest dużo spokojniej niż w polskiej kadrze
Norbert Amlicki „Wprost”: Zacznijmy od tego, jak się panu pracuje w Bułgarii z Władimirem Zografskim?
Grzegorz Sobczyk, trener i były asystent m.in. Michala Doleżala w polskiej kadrze: Bardzo dobrze. Wszystko idzie według planów.
Jak widzi pan przyszłość skoków w Bułgarii? Czy jest szansa, by do Zografskiego dołączyli inni skoczkowie?
Są młodzi, którzy wspomagani są przez FIS. Jeżdżą na obozy, np. do Planicy. Jednak to jest duży przeskok, bo mamy do czynienia z dziećmi, co dopiero zaczynają przygodę ze skokami. Liczymy, że wszystko pójdzie w odpowiednim kierunku.
Latem do Zakopanego przyjechały dwie dziewczynki 11 i 13 lat, które zostały na dwa tygodnie z nami na obozie. Chcieliśmy im pokazać, jak wygląda praca, przetestować je na platformie i pokazać im różne ćwiczenia. Jesteśmy w kontakcie z trenerami, więc małymi kroczkami staramy się znaleźć dobry i wspólny dla wszystkich język.
Szczególnie w ostatnim czasie widać, że trenerom w Polsce patrzy się na ręce. Jak jest w Bułgarii?
Tu jest dużo spokojniej i presja na wynik nie jest tak napompowana, jak w Polsce. Niepowodzenie, czy niezdobycie punktu nie jest od razu uznawane za katastrofę. Dużo spokojniej się pracuje. Poza tym mamy ogromne wsparcie z federacji. Bułgarzy żyją tym sportem, bardzo chcą osiągać dobre wyniki, w czym nam pomagają.
Przez lata pełnił pan rolę asystenta trenera w reprezentacji Polski Łukasza Kruczka, Stefana Horngachera, później Michala Doleżala. Nie liczył pan po cichu, że obejmie kadrę Polski po Czechu?
Nie. Na pewno nie byłem gotowy na ten krok. Większość zawodników traktowałem jako kolegów. Ja odpowiadałem za przekazywanie wszystkich informacji. Mogłem też ewentualnie doradzić głównemu trenerowi, obojętnie, czy to był Łukasz, Stefan, czy Michal. Główny trener za każdym razem decydował, w którym kierunku idziemy. Rola pierwszego szkoleniowca polega na tym, że trzeba mieć trochę twardszą rękę i odłożyć znajomości na bok.
Swego czasu w mediach pojawiały się plotki, że kiedy trenerem był Michal Doleżal, rzekomo miał pan rządzić w kadrze polskich skoczków.
Trzeba Michala zapytać, czy tak się czuł. Ja, tak jak zawsze powtarzam, od lat byłem asystentem. On może mieć swoje zdanie, czy wizję i może ją przedstawić, ale finalna decyzja należy do głównego trenera.
Chwilę wcześniej pan wspomniał, że nie był gotów na krok, by objąć polską kadrę. W takim razie kiedy pan poczuł, że już jest czas, by stworzyć własny projekt i dołączyć do Bułgarii?
W Planicy, kiedy nie przedłużono umowy z trenerem Michalem Doleżalem dostałem kilka ciekawych propozycji, w tym pracy z Władimirem. Sam zawodnik chciał się tutaj przenieść. Ma żonę z Polski i powiedział, że nie przeszkadza mu mieszkanie w Zakopanem, więc się zgodziłem. Nie musiałem się przeprowadzać do Bułgarii. Zbudowałem sztab szkoleniowy, w którym jest mój asystent Andrzej Zapotoczny, fizjoterapeuta Michał Obtułowicz i psycholog Grzegorz Więsław.
Dzięki tym osobom Władimir zaczął przekładać skoki treningowe na konkursy. Idziemy małymi kroczkami do przodu chcąc podwyższać poprzeczkę.
Gdy nadeszła ta propozycja, zgodził się pan od razu, czy potrzebował czasu na zastanowienie? Miał pan jakieś obawy przed podjęciem tego projektu?
Tych propozycji akurat miałem kilka, bo dwa sezony temu wielu trenerów odchodziło z pracy. Taka sytuacja miała miejsce u Zografskiego, jak i we Włoszech, czy Stanach Zjednoczonych. Tam były takie rotacje, że pojawiały się propozycje, ale z perspektywy czasu oferta z Bułgarii była optymalna. Jestem na miejscu z rodziną i dzieciakami, które potrzebują w domu obecności taty. Prowadzenie większej grupy zawodników, co chce mieszkać ze swoimi rodzinami, wiąże się wyjazdami na zagraniczne obozy.
Czyli chcąc pracować we Włoszech czy USA, musiałby się pan przeprowadzić?
Tak. W tym momencie Stany Zjednoczone mają bazę i trenują w Norwegii. Pewnie można by było im zrobić ją w Polsce, ale nie wiem. Razem z Andrzejem Zapotocznym zdecydowaliśmy, że podejmujemy się tematu Zografskiego i tak zostało do końca.
Władimir Zografski jest uważany za niespełniony talent. Jaki był pana pomysł, na poprawę jego skoków?
Zaczęliśmy od zaaklimatyzowania się w Zakopanem i skupiliśmy się na tym, by przebywał na co dzień na treningach ze wszystkimi trenerami. Później, jak zaczęliśmy pracować na skoczni, nie wyglądało aż tak źle, tylko gubiliśmy się w trakcie zawodów. Dlatego dołączył do nas psycholog Grzegorz Więcław.
Czy 30. letni doświadczony skoczek może zanotować jeszcze ogromny progres?
Ten wiek jest optymalny dla skoczków. Jeżeli wszystko się poukłada, oczywiście, że może zanotować progres. Przykład Fettnera, który sięgnął po medal igrzysk olimpijskich w wieku 36 lat.
Tego lata w występach pana podopiecznego nastąpił przełom. Zografski wygrał letnie Grand Prix z 604 pkt i stoczył kapitalną walkę z młodym Deschwandenem. Czy zmienił pan metody treningowe, czy zaczęło kiełkować to, co zasadził pan w sezonie poprzednim?
Można powiedzieć, że znaleźliśmy wspólny język. Początki były trudne, bo każdy inaczej mówi, a co innego może myśleć. Pewne kwestie zaczęliśmy omawiać po polsku, bo chcieliśmy też poduczyć Władimira w tym języku, skoro mieszka w Zakopanem.
Latem ubiegłego roku może trochę się pogubiliśmy, bo nie każde słowo polskie znaczy to samo, co jego angielski odpowiednik. Musieliśmy się cofnąć, by wszystko znów zaczęło funkcjonować. Obecnie jest tak samo, niektóre słowa na skoczni mówimy po polsku, ale nieraz musimy przejść na język angielski. Z kolei zauważyliśmy, że Zografski jest teraz bardziej otwarty i jak czegoś nie rozumie, potrafi przyznać, że wolałby przejść na język angielski.
Jak idzie Zografskiemu nauka języka polskiego?
Całkiem dobrze. Udzielił już paru wywiadów po polsku.
Na początku tego sezonu dosłownie zanotowaliście falstart. Zografski został zdyskwalifikowany. Po tej decyzji mieliście żal, bo w tym konkursie mogliście walczyć o wysoką lokatę. Pierwsza dziesiątka była w zasięgu.
Zawsze jest żal, tym bardziej że tego z asystentem nie dopilnowaliśmy. Błąd polegał na tym, że podczas treningów na pierwszym śniegu, kiedy było bardzo zimno, zawodnik trenował w bluzie, na którą jeszcze miał nałożony kombinezon. W pewnym miejscu on się minimalnie naciągnął, co niestety zostało wyłapane i zostaliśmy zdyskwalifikowani. Taka jest rola kontrolera, a my nie żywimy do nikogo urazy. Teraz poprawiliśmy mankamenty i aktualnie, jest wszystko dobrze.
Też warto podkreślić, że my nie mamy takiego budżetu jak inne federacje, które mogą szyć kombinezony właściwie z dnia na dzień. Na cały sezon mamy wykonane trzy kombinezony i musimy sobie w nich dawać radę.
Potem było już lepiej, bo pana podopieczny zajął kolejno 17., 14. i 18. miejsce. Później niestety w Klingenthal 35. i 43 miejsce, a w Engelbergu 23. i 45. lokata. Z czego wynikają te wahania formy?
Nie będę ukrywał, że od GP w Szczyrku Władimir ma problemy ze snem. Dla przykładu potrafimy na zawody przyjechać w czwartek i on do niedzieli potrafi nie spać w ogóle, a czasem jest to 20 minut.
Przez to regeneracja nie jest odpowiednia. Na kwalifikacje jeszcze mu siły starcza, np. w Engelbergu nie braliśmy udziału w serii próbnej, bo wiedzieliśmy, że może nie starczyć mu energii na drugą serię. Byliśmy przekonani, że da radę awansować. Dzień później, kiedy były kwalifikacje, a po nich pierwsza seria konkursowa, było bardzo trudno.
Próbujemy znaleźć jakieś odpowiedzi, ciężko nad tym pracujemy z fizjoterapeutą i psychologiem, ale na razie nie możemy znaleźć złotego środka, by Władimir mógł przespać całą noc i następnego dnia walczyć. Na razie w tym jest największy problem. Z tego powodu nie jesteśmy w stanie przeprowadzić pełnego cyklu treningowego, nie chodzimy na skocznię, by oddawać próby i ograniczyliśmy też treningi na siłowni, by nogi były zdolne, by walczyć na zawodach.
Jaką rolę w skokach narciarskich ma głowa i psychika. Czy pana zdaniem jest ważniejsza od techniki i siły, czy procentowo rozkłada się na 50 na 50?
U każdego zawodnika jest inaczej. Każdy inaczej reaguje na otrzymywane uwagi czy na sam trening motoryczny. Jedni potrzebują oddawania większej liczby skoków. To jest kwestia indywidualna. Ja jestem tylko trenerem, a w tych kwestiach pomaga nam psycholog, którego zatrudniliśmy.
Ja nie bazuję na tym, że jestem wszystkowiedzący, tylko skupiam się na swojej pracy. W pozostałych kwestiach ufam mojemu sztabowi – fizjoterapeutom, psychologowi oraz lekarzowi i czerpię od nich wiedzę. Staram się ich słuchać i jak najlepiej wszystko poukładać.
Odbiegając na moment od tematu, czy ma pan czas, by śledzić poczynania polskich skoczków i jak oceniłby pan start sezonu w ich wykonaniu?
Zawsze mi się wydawało, że jeden zawodnik nie będzie zajmował tyle czasu, co grupa. Tak to jednak nie wygląda i poświęcamy tak dużo czasu jednemu skoczkowi, co siedmiu podopiecznym. Nie koncentruję się na poczynaniach Biało-Czerwonych. Mają dobrych fachowców.
Pojawiają się głosy, że trzeba zwolnić Thurnbichlera, uważa pan, że ta zmiana jest potrzebna?
Pracowałem w Polsce prawie 18 lat i co roku to przerabiałem. Zawsze przy gorszych wynikach pojawiały się głosy, że trzeba kogoś zwolnić trenera, czy kogoś innego. Można powiedzieć, że ja się do tego przyzwyczaiłem. Sezon jeszcze się nie skończył, więc nie wiem, dlaczego Thomas Thurnbichler miałby zostać zwolniony. Przed nami najważniejsze turnieje – Turniej Czterech Skoczni (wywiad był przeprowadzony przed startem TCS – przyp. red.), PolSKI Turniej, czy Raw Air.
Na koniec, jaki macie w ogóle cel z Zografskim na ten sezon?
Być stabilnym i skakać do 15 miejsca. W tym roku parę zawodów nam uciekło, ale wiemy, z czym się borykamy i staramy się ustabilizować formę. Jak będzie wszystko dobrze, Władimir, jest w stanie odnosić rezultaty, jak w kwalifikacjach, gdzie do tej pory był 18., 17., 14., czy 15. Musimy się wspierać i wierzyć w to, co przepracowaliśmy latem i że jest na dobrym poziomie.