Urszula Łoś dla „Wprost”: Kwalifikacje na igrzyska w Paryżu trwały dwa lata

Urszula Łoś dla „Wprost”: Kwalifikacje na igrzyska w Paryżu trwały dwa lata

Urszula Łoś
Urszula Łoś Źródło:Maciej Bochnowski
Urszula Łoś to kolarka torowa, wicemistrzyni Europy (2022), która właśnie wywalczyła kwalifikację na igrzyska olimpijskie w Paryżu. W rozmowie dla „Wprost” opowiada o kulisach życia na tzw. „ostrym kole” oraz m.in. skąd ma słabość do dekorowania tortów.

Uśmiechnięta od ucha do ucha, bardzo ambitna olimpijka z Pruszkowa. Takie jest pierwsze wrażenie związane z Urszulą Łoś, która po raz drugi w karierze pojedzie na igrzyska olimpijskie. Kolarka torowa chce dalej spełniać swoje marzenia, ale w rozmowie dla „Wprost” pokazała również swoje życie poza dwoma kółkami. Gdzie, jak się okazuje, jest równie ciekawie, a ciekawych wyzwań z pewnością nie brakuje.

Rozmowa z Urszulą Łoś, kolarką torową, olimpijką z igrzysk w Tokio (2021) oraz szczęśliwą posiadaczką kwalifikacji na igrzyska w Paryżu (2024)

Maciej Piasecki (Wprost.pl): Pierwsze wspomnienie związane z rowerem?

Urszula Łoś (kolarka torowa, wicemistrzyni Europy 2022): Masz na myśli takie zawodowe ściganie na rowerze czy początki i zabawy na dwóch kółkach?

Zdecydowanie zacznijmy od zabawy.

Tu cię zaskoczę. Późno nauczyłam się jeździć na rowerze. Zaczęło się klasycznie, od czterech kółek. Z przejściem na dwa koła było już nieco gorzej, bo nie mogłam złapać odpowiedniej równowagi na rowerze. Z tego względu długi czas było tak, że miałam kogoś z tyłu za plecami, z kijem do trzymania i wtedy mogłam jakoś jechać. Ale kiedy tylko poczułam, że jadę sama, to po kilku metrach się przewracałam.

Ale w końcu złapałaś równowagę i zaczęłaś jeździć dużo szybciej od innych.

Na dobre to bardziej poważne jeżdżenie zaczęło się w wieku 15 lat.

Śmieję się, że moja kolarska droga zaczęła się wraz z otwarciem toru w Pruszkowie, czyli w mieście z którego pochodzę i gdzie mieszkam. Razem z powstaniem obiektu powstał klub, a jego prezes prowadził w szkołach z miasta i okolic nabór do kolarskiego zespołu. Byłam akurat w gimnazjum.

Pamiętam, że do szkół przyjechało razem z prezesem kilku zawodników, którzy okazali się światową elitą. Przeprowadzane były specjalistyczne testy. Pół roku później oni wrócili i wspólnie wskazali, kto będzie nadawał się do ścigania na poważnie. Załapałam się do tej grupy i od tego czasu zaczęłam poważniej angażować się w kolarstwo torowe.

instagram

Czyli to nie była miłość od pierwszej jazdy?

Miałam raczej słomiany zapał do sportu. Zanim usiadłam na rower próbowałam biegać, miałam epizod siatkarski, grałam też w tenisa stołowego. Trenowałam taniec towarzyski czy koszykówkę. Sport przewijał się przez niemal całe moje życie, ale nie potrafiłam postawić na jedną dyscyplinę. W końcu chciałam spróbować kolarstwa, rodzice mnie w tym poparli i tak zostało do dzisiaj.

Pamiętam, że w szkole odbyło się spotkanie wspomnianego wcześniej prezesa klubu kolarskiego z rodzicami dzieciaków, które nadawały się do poważniejszego jeżdżenia. Na to spotkanie wybrał się mój dziadek, który w przeszłości uprawiał szermierkę, później sam będąc trenerem. Jego jedyna wnuczka chciała się wciągnąć w sportowe życie? Okej, widać było, że jest tym pozytywnie zbudowany, dostałam błogosławieństwo.

Tydzień później pojechałam z tatą po mój pierwszy rower szosowy. Muszę przyznać, że początkowo kompletnie nie wiedziałam, jak się jeździ na takim sprzęcie. To są zupełnie inne realia niż w przypadku typowego „górala” czy roweru miejskiego. Nie wiedziałam nawet jak dobrze zahamować (śmiech).

Jazda bez hamulców, brzmi nieźle. Co cię jeszcze zaskoczyło?

Buty z blokami, które wpinasz do pedałów. Nie wiedziałam za bardzo, jak mam się wpiąć. A jak już się wpięłam, to tym bardziej nie miałam pojęcia, jak się wypiąć. Więc jak łatwo się domyślić, błyskawicznie wylądowałam na ziemi.

Po tych trudnych początkach zdołałam jednak opanować nowy rower i następnego dnia, podczas pierwszego treningu, przejechaliśmy na treningu trzy kilometry. To zrobiło na mnie duże wrażenie, taki dystans na początek przejechany bez większych problemów, wow! Z czasem razem z trenerem zwiększaliśmy te odległości. Po miesiącu pojawiłam się na torze kolarskim, pierwszy raz na obiekcie w Żyrardowie. Ten betonowy tor istnieje do dzisiaj, ale nie jest już używany.

Oczywiście nie mogło się obyć bez kolejnych zabawnych przygód (śmiech). Dzisiaj mogę się z tego śmiać, ale po wejściu na to ostre koło, nie za bardzo wiedziałam, jak zahamować. Efekt? Jeździłam w kółko i wyrabiałam dystans ponad normę.

Ale trener był zadowolony?

To na pewno! (śmiech) Pamiętam, że mówił do mnie, żebym już skończyła jeździć i zeszła z tego roweru, no bo ile można. A ja jechałam dalej, no bo nie wiedziałam, jak się zatrzymać. Ostatecznie się udało, nogi jednak trochę bolały.

Co najbardziej kręci w kręceniu kółek? Adrenalina?

To przede wszystkim. Plus prędkość na torze, którą możemy rozwijać.

Przykładowo, na treningach rozwijamy dużo większe wartości prędkościowe niż na zawodach, przy konkretnych ćwiczeniach. Jedziemy przykładowo za motorem, który rozpędza nas do określonego poziomu. Już przy 80 km/h czuć, jak siła odśrodkowa wirażu wpycha cię do ściany. Pierwszy raz jak to poczułam na własnej skórze podczas treningu to miałam takie wrażenie, że za chwilę zahaczę głową o deski okalające tor.

Masz na swoim koncie, odpukać w niemalowane, jakieś groźne upadki?

Na szczęście nie. Takie zdarzenia mnie omijają tak samo, jak i ja omijam je.

Słyszałem jednak o problemach z plecami. Mówimy o codziennym bólu, czy to przypadłość pojawiająca się dopiero przy jeździe?

Kiedyś faktycznie miałam bardzo poważne problemy z plecami. Pamiętam, że jadąc „tempówkę” na zawodach, złapał mnie mocny ból i trener musiał mnie praktycznie ściągać z roweru, bo nie byłam w stanie kręcić nogą.

Wybrałam się do lekarza, podobno jakiegoś dobrego, ale jedyne co mi powiedział, to że młodsza nie będę i do bólu muszę się przyzwyczaić. Miałam wtedy 21 lat. A jeżeli boli mnie podczas treningów, to po prostu muszę przestać trenować.

Dodam, że to był lekarz o sportowej specjalizacji.

Zapachniało profesjonalną diagnozą. Jak to rozwiązałaś?

Przestałam trenować na siłowni. Jedynie w grę wchodziły ćwiczenia na suwnicy. Następnie spróbowałam wrócić do przysiadów, ale ból ponownie się pojawił. Zrezygnowałam z nich i zaczęłam robić wykroki. Podczas ich wykonywania nie odczuwam bólu, więc od siedmiu lat nie robię już przysiadów.

Rzeczywiście czasami zdarza się, że ból doskwiera mi w normalny, nietreningowy dzień, ale nie jest tak, że nie mogę przez niego normalnie funkcjonować.

A wybrałaś się do tego lekarza, kiedy wróciłaś do trenowania?

Nie. Zapomniałam już nawet jak się nazywa i tak to zostawmy.

W kwietniu wywalczyłaś kwalifikację olimpijską. Trudno zdobyć bilet do Paryża w kolarstwie torowym?

Po kwalifikację sięgnęłam poprzez start w sprincie drużynowym. Tam jest łatwiej o zdobycie biletu o Paryża niż gdybyśmy miały startować w rywalizacji indywidualnej. Walka jest jednak twarda, bo jedzie osiem najlepszych drużyn z rankingu olimpijskiego. Kwalifikacja trwa tak naprawdę dwa lata. Zbieramy punkty z mistrzostw Europy i Pucharów Świata i musimy cały czas utrzymywać odpowiednio wysoką formę.

Czyli łatwo nie jest.

Zgadza się. Przykładem mogą być wspomniane mistrzostwa kontynentu. Niezależnie od tego, gdzie są rozgrywane, mają taką samą wagę w kontekście rankingu olimpijskiego. A nie jest tajemnicą, że w Europie ta konkurencja jest wyjątkowo mocna. Na ostatnich mistrzostwach kontynentu byłyśmy na czwarty miejscu. To jednak niewiele w porównaniu np. z wicemistrzostwem poza Europą.

instagram

Przez ostatnie dwa lata musiałyśmy być przygotowane na tyle, żeby zdobyć istotne punkty do łącznej klasyfikacji olimpijskiej, po prostu wyprzedzić konkurentki z innych kontynentów, równolegle dzielnie walcząc u siebie. Nie mogłyśmy sobie odpuścić praktycznie żadnych zawodów. To był tryb startowy trwający dwa lata.

Czego możemy się spodziewać po waszych startach w Paryżu?

Są drużyny, które mają nad nami przewagę i widać to było na poszczególnych zawodach. My nie jesteśmy w pierwszej dwójce światowej, ale kręcimy się wokół tej ścisłej czołówki. W kolarstwie dodatkowo o sukcesie mogą zadecydować dosłownie ułamki sekund. W jednej dziesiątej potrafią się zmieścić nawet trzy-cztery drużyny. To tak naprawdę błysk szprychy, więc trudno jest tu i teraz wykalkulować, czego możemy dokonać na igrzyskach w Paryżu.

Inny przykład to niedawny PŚ w Hongkongu. Niemki popełniły falstart i już nie mogły powtórzyć swojego biegu, doszło do dyskwalifikacji. Takie sytuacje, nieszczęśliwe z ich perspektywy, również mogą się przydarzyć.

Czujesz, że to olimpijskie wyzwanie jest tuż za rogiem?

Jeszcze nie aż tak mocno. Mamy jeszcze przed sobą kilka startów, okres przygotowań już pod igrzyska. Myślę, że w okolicach ślubowania, kiedy ta olimpijska otoczka już się zacznie, będę mogła na dobre poczuć, że igrzyska już za chwilę, już za moment.

Teraz mamy też taki okres, w którym staramy się odpoczywać choć na chwilę od toru, zwłaszcza pod względem mentalnym. W ciągu roku jesteśmy ponad 300 dni na torze, więc od tego może się zakręcić w głowie (śmiech).

Dosłownie!

Dokładnie. Dlatego póki co skupiamy się na treningach poza torem, to czas na odbudowanie odpowiedniej bazy, fundamentu, pod docelowy, olimpijski występ.

Ile czasu spędzasz na rowerze w trakcie dnia startowego?

Rozgrzewka przedstartowa trwa dwie godziny. Co prawda nie ciągiem, bo to jest kwadrans rozgrzewki, następnie schodzę z roweru, później jadę „tempówkę”, znów schodzę. Później dochodzi tzw. obrót startowy. Ten czas do początku rywalizacji, a poźniej w zależności od przebiegu, dalsze ściganie, to jest generalnie ciągłe wchodzenie i schodzenie z rowera. Zdarza się, jak czasem mamy np. sprint indywidualny, cały dzień zawodów, to ostatecznie kończyłam dobę mając 90 km na liczniku. Niby tego nie czuć, bo rozkłada się to na cały dzień. Ale kilometry się kręcą.

Podczas olimpijskiego ścigania w jakiej konkretnie rywalizacji będzie można śledzić twoje starty?

Będziemy startować w sprincie drużynowym, gdzie jedziemy we trzy. A później trener będzie musiał wybrać dwie osoby do sprintu indywidualnego i keirinu. Nie można zrobić tak, żeby naszą trójkę podzielić na dwie konkurencje.

Liczę na to, że będę w odpowiedniej formie do startu drużynowo oraz indywidualnie. Najlepiej czuję się w keirinie. Sprint indywidualny pokazuje siłę. Tam są już takie dziewczyny, które jak depną w ten pedał, to idzie wszystko bardzo mocno, poza moim zasięgiem, żeby walczyć o czołowe lokaty. Nie mam aż takiej siły jak one.

Keirin ma to do siebie, że rozpędza cię od początku i nie musisz być na tyle silny czy szybki, a liczy się w głównej mierze technika jazdy. Trzeba zachować czujność, ale dzięki temu rywalizacja jest naprawdę emocjonująca. Polecam każdemu, żeby zobaczyć, na czym polega ta odsłona kolarstwa torowego.

Dobrze. To może teraz spróbujemy zejść na chwilę z dwóch kółek?

Jasne!

Wspominałaś, że ponad 300 dni spędzasz na torze. A co z pozostałym czasem roku?

Jeśli mam możliwość, to nie wsiadam na rower. Wtedy robię rzeczy, których nie jestem w stanie na co dzień, kiedy trenuję. A treningi mam dwa razy dziennie. Więc wieczorami, kiedy jestem po drugich zajęciach, to wolę już leżeć i odpoczywać, odpowiednio się zregenerować. Regeneracja w sporcie zawodowym jest bardzo ważna.

Czyli wróciliśmy do sportu. Zapytam zatem hasłowo, czym jest dla ciebie… Sielski Łoś?

O, to jest dobry przykład relaksu i przyjemnego spędzania czasu poza torem. Zajmujemy się z moją siostrą pieczeniem słodkości.

Przyznaję, kapitalna nazwa.

Klaudia ma na nazwisko Sielska, a ja Łoś, więc poskładałyśmy to razem (śmiech).

instagram

Chodzę nawet na kursy cukiernicze, próbuję też piec w domu. To dobra odskocznia od treningów. Zauważyłam, że zajęcia przy Sielskim Łosiu pomagają mi się zregenerować nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Jeśli zrobię coś dobrego, wyjdzie smacznie i widzę, że domownicy się zajadają, to dla mnie dużo znaczy. Przynosi sporą frajdę i wiarę, że faktycznie potrafię.

A kiedy trafi się kilka dni wolnego z rzędu, to ruszam z domu. Uwielbiam podróżować.

Zanim o podróżowaniu, masz jakiś popisowy, cukierniczy numer?

Na pewno lubię dekorować torty. Zaznaczam, że nie jestem jakoś specjalnie zaawansowana w tej kwestii. Lubię jednak to skupienie i wizję, którą mam w głowie, bądź chcę przełożyć ze zdjęcia na mój tort. A jak to jeszcze się uda, no, to jestem z siebie bardzo dumna!

Trudniej dobrze udekorować tort czy wygrać na torze kolarskim?

Szczerze? Udekorowany tort wydaje się większym wyzwaniem. Wynik na rowerze nie zależy tylko ode mnie. W końcu mogę osiągnąć rekord życiowy, ale rywalka pojedzie jeszcze szybciej i ostatecznie być szybciej na mecie.

A słabość do podróżowania wzięła się z kolarskich obowiązków? Podejrzewam, że w trakcie startów w różnych zakątkach świata nie ma dużo czasu na zwiedzanie.

To prawda. Przede wszystkim przy okazji naszych startów nie możemy męczyć nóg, więc jakieś wyprawy po zakątkach przeróżnych miejsc, w których lądujemy. A jak jest już po zawodach, to następnego dnia rano wyjeżdżamy.

Żeby nie było jednak tak smutno, kiedy zdarzają się możliwości do zwiedzenia, pojawi się trochę więcej wolnego czasu, to jestem pierwsza do zorganizowania drużynie jakiejś wycieczki. Bardzo lubię odkrywać nowe miejsca, poznawać kulturę w innych krajach.

Największą słabość mam do Włoch. Była już kilka razy, zdecydowanie najbardziej przypadły mi do gustu. W szczególności pod względem jedzenia.

instagram

To czas na kluczowe, włoskie pytanie: Jesteś wyznawczynią pizzy czy makaronu?

Stawiam na pizzę!

Jakaś konkretna?

Po powrocie z Italii chciałam w ubiegłym roku zrobić sama pizzę neapolitańską. Kupiłam mąkę, kamień, praktycznie wszystko oprócz pieca. Ale pomyślałam, że jednak nie będę przesadzać z inwestycją w piec na pierwszy raz (śmiech).

Przygotowałam ciasta, one leżakowały nawet kilka dni w lodówce. Ostatecznie efekty nie były zadowalające. Ta moja pizza neapolitańska nie była jeszcze taka, jaką bym chciała osiągnąć. Ale wiem też, że niektórzy próbują dojść do perfekcji nawet kilka lat.

instagram

A masz swoje ulubione włoskie miasto?

Bardzo spodobało mi się w Bari. Tam też jadłam najlepszą pizzę we Włoszech. Choć nie tylko to ujęło mnie właśnie w tym mieście. Ma swój wyjątkowy urok.

Czas na podróż powrotną, z Półwyspu Apenińskiego raz jeszcze do serca Francji. Medal olimpijski to twoje największe sportowe marzenie?

Podium olimpijskie i koszulka za zdobycie mistrzostwa świata. To są moje dwa sportowe marzenia, które chciałbym zrealizować.

To nie jest trochę paradoksalne, skoro w Polsce tak właściwie jest tylko jeden tor kryty w Pruszkowie, a chcecie się bić z innymi, mającymi pewnie lepsze warunki?

Ten kij ma dwa końce.

Całe szczęście, że my mamy ten tor kolarski w Pruszkowie, bo gdyby go nie było, to nie byłoby sprinterów i sprinterek. Albo byłyby grupy trenujące wyłącznie na torach odkrytych, funkcjonujących w Polsce na różnym poziomie. Kończyłoby się na kosztownych wyjazdach zagranicznych, mówię głównie o czasie poza latem. Dlatego cieszę się, że mamy takie możliwości w Pruszkowie.

Lubisz jakieś sporty poza kolarstwem torowym?

Lubię oglądać siatkówkę i piłkę ręczną. Choć szczypiorniak to bardziej sentyment z dawnych lat, jak jeszcze grała ta kadra, która biła się z najlepszymi o medale największych międzynarodowych imprez. Obecnie zerkam bardziej na wyniki piłkarzy ręcznych, ale gorzej byłoby z wymienieniem nazwisk.

Co do siatkówki, nie brałam udziału w profesjonalnych treningach, ale lubiłam grać. W szkole mieliśmy zajęcia siatkarskie i lubiłam to, całkiem nieźle mi wychodziło. Jak jednak pojawił się klub siatkówki dla młodzieży w Pruszkowie, to zbiegło się z moim początkiem w kolarstwie. Wybrałam to drugie, ciekawość nowych wyzwań przeważyła na korzyść ścigania na rowerze.

Skoro trenujesz w Spale, to spotkasz tam reprezentacje siatkarzy.

Tak, właśnie niedawno przyjechali (śmiech).

A nie masz, tak po ludzku, czasem dość sportu?

Dobre pytanie, hm…

Wiesz, czasem mam takie myśli. Człowiek nie poszedłby na trening, wybrał się gdzieś ze znajomymi wieczorem. Ale z tyłu głowy pojawia się taka myśl, że poświęciłam przecież prawie połowę życia dla sportu. Dodatkowo niektórzy nie zdają sobie sprawy, ile wyrzeczeń kosztuje codzienność sportowca, już na tym solidnym, profesjonalnym poziomie. Praktycznie całość funkcjonowania trzeba podporządkować.

U mnie luźniejszy dzień, przeciętnie wypada jako ten co czwarty, nie oznacza całkowitego odstawienia rowera. Mam do wykręcenia jakieś pół godziny bądź godzinę dla czynnej regeneracji mięśni. Zatem jest to wyrzeczenie, ale taką decyzję podjęłam lata temu.

I nie mówisz tego teraz ze smutkiem.

Nie, bo gdybym tego nie podporządkowywała, nie decydowała się na takie życie, to dzisiaj nie rozmawialibyśmy o przygotowaniach do moich drugich igrzysk olimpijskich.

Te pierwsze, w okresie pandemii COVID-19, jakie masz z nich wspomnienia?

Bardzo specyficzna impreza. Będąc w wiosce olimpijskiej, a kolarze mieli ją jakieś 100 kilometrów od tej głównej, nie czułam nawet, że jestem na igrzyskach. Byliśmy na terenie, które nawet nie było specjalnie udekorowane jakimiś akcentami olimpijskimi. Tylko kolarki i kolarze z całego świata. Czułam się nie jak na igrzyskach, a bardziej czymś w rodzaju kolejnych MŚ czy PŚ. Zawody jak w trakcie sezonu.

Różnica taka, że w Tokio rzeczywiście obostrzenia związane z pandemią były ogromne. Codziennie oddawaliśmy próbki śliny do badań, do tego obowiązkowe maseczki dosłownie w każdym miejscu. Zero możliwości wyjścia poza teren wyznaczony przez organizatorów. Czuć było w Tokio pandemię i jej konsekwencje, dlatego teraz liczę, że w Paryżu po prostu poczuję atmosferę igrzysk.

Poza wynikiem osiągniętym już w starcie olimpijskim, sportowcy powinni pamiętać, że obecność w tej imprezie to jest też nagroda za poświęcenie i dążenie do zdobycia kwalifikacji. Przygotowywanie się pod ten, często jeden jedyny, start dla sportowca. Dlatego liczę, że we Francji ta magia igrzysk zadziała na mnie pozytywnie.

Czytaj też:
Bartosz Kurek dla „Wprost”: Czuć w reprezentacji grupę dobrych kolegów
Czytaj też:
Serce ze stali i medal olimpijski. „Mieliśmy ręczniki na dłoniach i rękawice z baraniej skóry”

Źródło: WPROST.pl