Jarosław Bieniuk dla „Wprost”: W Lechii coś się rozjechało w szatni

Jarosław Bieniuk dla „Wprost”: W Lechii coś się rozjechało w szatni

Tomasz Kaczmarek
Tomasz Kaczmarek Źródło:PAP / Adam Warżawa
Trenerzy w Polsce nie cieszą się wielkim zaufaniem prezesów klubów, którzy chętniej posłuchają podszeptów piłkarzy niż wyjaśnień szkoleniowców. Oczywiście trenerzy popełniają błędy, ale – bądźmy szczerzy – takie zwolnienia do niczego nie prowadzą, są drogą na skróty. Tak jest prościej, bo łatwiej się pozbyć jednego trenera niż 25 zawodników – mówi dla „Wprost” Jarosław Bieniuk, ekspert telewizyjny, były reprezentant Polski i ex-zawodnik Lechii Gdańsk.

Dariusz Tuzimek, „Wprost”: W miniony czwartek Lechia Gdańsk zwolniła trenera Tomasza Kaczmarka, z którym przecież wcześniej awansowała do rozgrywek o europejskie puchary. Zaskoczyła pana ta decyzja władz klubu?

Jarosław Bieniuk: I tak i nie. Nie była zaskakująca w tym sensie, że Lechii w tym sezonie totalnie nie szło. W lidze przegrywała mecz za meczem, jest ostatnia w tabeli Ekstraklasy, a jeszcze w lipcu odpadła z pucharów, po porażce u siebie z Rapidem Wiedeń 1:2. No widać było, że coś się w gdańskiej drużynie zacięło. Dobre wrażenie po poprzednim sezonie uleciało już kompletnie. Pogorszyła się atmosfera w drużynie, bo nie było wyników. A jak nie ma wyników to posadą najczęściej płaci trener. Natomiast zaskakujące było to jak szybko wyczerpało się zaufanie do trenera Kaczmarka. Cierpliwości starczyło na raptem półtora miesiąca…

No właśnie, a tak był chwalony: że młody, że ambitny, że przygotowany taktycznie, że ma świeże spojrzenie, itd. Wygląda na to, że tak „podrzucali, podrzucali i zapomnieli złapać.

Miałem okazję pracować z trenerem Kaczmarkiem i ja osobiście oceniam go bardzo dobrze. Kiedy trafił do Gdańska zaskoczył nas wszystkich w Lechii nie tylko swoim warsztatem trenerskim, ale nawet… charyzmą, co jest trochę zaskakujące u tak młodego człowieka. Pamiętam, że po pierwszej odprawie trenera Kaczmarka – na której byliśmy z Maciejem Kalkowskim jako członkowie sztabu – powiedziałem: „Atmosfera przedmeczowa jest tak podgrzana, że aż sam bym wyszedł powalczyć na boisku”, a byłem wówczas już wiele lat po zakończeniu kariery. I wtedy, na początku swojej pracy, Tomasz Kaczmarek na pewno miał dobry kontakt z drużyną. Teraz, w ostatnim czasie, wyglądało to tak, jakby coś się popsuło. Trudno mi z zewnątrz oceniać co ostatecznie nie zagrało. Ale na pewno takim najtrudniejszym momentem dla trenera jest okres przygotowawczy, gdy trzeba znaleźć nowe bodźce by pobudzić drużynę. I tu chyba coś nie zagrało.

No właśnie, bo jest faktem, że najlepszy okres w Lechii to trener Kaczmarek miał na samym początku swojej pracy, we wrześniu 2021 roku, bezpośrednio po tym jak przejął drużynę po Piotrze Stokowcu. Zespół wyselekcjonowany, przygotowany i ułożony. Kaczmarek dodał do tego „gotowca” swój pierwiastek ofensywny, wpuścił trochę świeżego powietrza do szatni i to ruszyło z kopyta.

Byłem w sztabie trenera Stokowca 3,5 roku i wiem, że jego drużyny były zawsze świetnie przygotowane. Obciążenia na treningach były wtedy duże i motorycznie tamta Lechia doskonale wyglądała. Piotr Stokowiec, co bardzo ważne, trzymał też szatnię twardą ręką. Przypomnijmy, że zaczął swoją pracę w Lechii od wyrzucenia Marco Paixao, żeby wprowadzić odpowiednią dyscyplinę w zespole. A teraz trener Kaczmarek miał konflikt z jego bratem – Flavio Paixao. Widać, że w szatni Lechii coś się rozjechało.

Bo to chyba jest najtrudniejsza szatnia do prowadzenia w całej Ekstraklasie. Pełna gwiazd i starszych zawodników, którzy lubią mieć sporo do powiedzenia w każdej kwestii: doboru taktyki, sposobu trenowania, a nawet zestawienia składu. Postawiłbym tezę, że próbowali wchodzić trenerowi na głowę.

W Lechii zawsze było wielu doświadczonych zawodników, ze znanymi nazwiskami, których nie prowadzi się łatwo. Teraz też tacy w drużynie są. Dlatego w Lechii potrzeba trenera z twardą ręką, który będzie umiał zdyscyplinować towarzystwo, mimo że nie wszystkim to się będzie podobało. Tak właśnie robił Stokowiec. Być może tego elementu doświadczenia zabrakło właśnie Tomaszowi Kaczmarkowi, bo z takimi wyzwaniami jeszcze nie miał okazji się mierzyć.