„Reprezentacji Czech nie wolno zlekceważyć. Możemy się boleśnie sparzyć”

„Reprezentacji Czech nie wolno zlekceważyć. Możemy się boleśnie sparzyć”

Piłkarze reprezentacji Czech
Piłkarze reprezentacji CzechŹródło:Newspix.pl / Zuma / Slavek Ruta
Po losowaniu el. mistrzostw Europy 2024 w Polsce panuje entuzjazm, że dostaliśmy od losu łatwych rywali. Tymczasem Czesi, cieszą się, że trafili na Polskę. O tym, czy powinniśmy się obawiać konfrontacji z reprezentacją naszych południowych sąsiadów, rozmawiamy ze znawcą futbolu czeskiego – Marcinem Kalitą z Polsatu Sport.

Dariusz Tuzimek, „Wprost”: Czy nie jest trochę tak, że kibice w Polsce nie doceniają siły reprezentacji Czech? Powinniśmy się ich bać?

Marcin Kalita: Bać to na pewno nie, ale powinniśmy ich doceniać. Cała grupa E jest powszechnie odbierana jako dość łatwa, lecz jeśli na któregoś rywala powinniśmy uważać to najbardziej właśnie na Czechów. Historycznie oni mają takie osiągnięcia w mistrzostwach Europy, o których my możemy jedynie pomarzyć.

U nas wciąż żyje się tym, że reprezentacja Adama Nawałki dotarła na Euro w 2016 roku, we Francji, do ćwierćfinału. To jest dla nas sukces wręcz legendarny, największe osiągnięcie polskiej piłki w mistrzostwach Europy. Tymczasem Czesi osiągnęli to samo nie 6 lat temu, czyli w innej epoce, ale rok temu. Ten wynik przyjęto z szacunkiem, ale bez nadmiernego entuzjazmu.

Historia ich futbolu jest dużo bogatsza w sukcesy. Czesi zdobyli: mistrzostwo Europy, wicemistrzostwo Europy i trzy brązowe medale Euro… Czyli aż pięć razy byli na podium! A my ile medali przywieźliśmy z turniejów o mistrzostwo Starego Kontynentu? Zero…

Mimo to u nas panuje powszechne przekonanie, że tacy Czesi to są spokojnie do połknięcia. Niepojęte jest to lekceważenie rywala, który ma dużo większe sukcesy od nas.

I gdzie piłka klubowa stoi na dużo wyższym poziomie niż w Polsce.

Czeskie kluby grają regularnie w europejskich pucharach i to także w Lidze Mistrzów, która dla naszych drużyn jest praktycznie niemal nieosiągalna. Ostatni raz do LM zakwalifikowała się Legia w 2016 roku. Od tego czasu Czesi mieli w Lidze Mistrzów dwa razy Viktorię Pilzno i raz Slavię Praga. Dorzućmy do tego dwa ćwierćfinały Ligi Europy Slavii Praga i jeden ćwierćfinał Ligi Konferencji. I te sukcesy wcale nie były przypadkowe. Czesi uczciwie na nie zapracowali.

W sierpniu tego roku bardzo boleśnie przeżyliśmy porażkę najsilniejszego obecnie polskiego klubu, czyli Rakowa Częstochowa, który przegrał awans do fazy grupowej Ligi Konferencji Europy właśnie ze Slavią Praga.

To trochę zabawne, że po losowaniu polskie media bardziej eksponują nie tę ostatnią konfrontację futbolu polskiego z czeskim, ale mecz z jeszcze poprzedniego sezonu, gdy to Legia wyeliminowała Slavię w eliminacjach Ligi Mistrzów. Zapewne wspomina się ten mecz ku pokrzepieniu serc i to rozumiem, ale nie wiem, czy pamięta pan jak wyglądały te mecze Slavii z Legią?

Pamiętam doskonale. Legia w obu była dużo słabsza, aczkolwiek miała mnóstwo szczęścia.

No właśnie. Pierwsze spotkanie, w Pradze, skończyło się wynikiem 2:2, a gospodarze mieli tyle sytuacji, że powinni to spotkanie wygrać nawet kilkoma bramkami. W rewanżu, w Warszawie Slavia grała niemal przez cały mecz w dziesiątkę, bo już w 3. minucie spotkania Tomáš Holeš zobaczył czerwoną kartkę. I Czesi nawet w osłabieniu byli tak naprawdę lepsi od Legii, choć ostatecznie przegrali 1:2.

Natomiast w tym sezonie Slavia trafiła na Raków i u nas mówi się głównie o pierwszym meczu w Częstochowie, gdy gospodarze prezentowali się wyraźnie lepiej od drużyny z Pragi. Tak było rzeczywiście, z tym, że ja bym to raczej traktował jako pozytywny wypadek przy pracy. To chyba najgorszy mecz Slavii w europejskich pucharach w ostatnich latach. W rewanżu u siebie drużyna ze stolicy Czech wróciła do równowagi i choć o wszystkim rozstrzygała dogrywka. Trudno było nie zauważyć, że Czesi wyglądali tego dnia znacznie lepiej.