Wbrew temu, co po wyborczej środzie w PZPN pisali i mówili niektórzy, do polskiej piłki nie wróciło stare. Przegrany Marek Koźmiński (zdobył tylko 23 głosy, przy 92 głosach na Cezarego Kuleszę), który w swoim przydługim i pełnym żalu wystąpieniu narzekał, że dostawał od działaczy zaproszenia na „wódeczkę”, udowodnił tylko, jak bardzo odkleił się od instytucji, którą współrządził przez 9 ostatnich lat.
Polska piłka wciąż stoi lokalnymi działaczami. To oni zdecydowali o zakończeniu ery Zbigniewa Bońka i odrzuceniu kandydatury Koźmińskiego. To oni powiedzieli „nie” autorytarnym rządom z Warszawy, często zamienianej na Rzym, i oddali władzę w ręce bardziej skłonnego do współpracy Kuleszy.
Oni w minionych latach nie zniknęli z naszego futbolu. Wciąż w nim są, choć w przekazie budowanym przez centralę PZPN i przyjazne Bońkowi media dość skutecznie ich gumkowano. Teraz znów stali się widoczni. Nigdzie nie musieli wracać, bo nigdy nie odchodzili. Zadaniem Kuleszy, który zaproszeniom na wódeczkę się nie dziwił, jest teraz zadbać o to, żeby poza jej piciem, znaleźli czas na reformowanie polskiej piłki.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.