Koncert Lechii Gdańsk w meczu z Górnikiem Łęczna. To i tak był niski wymiar kary

Koncert Lechii Gdańsk w meczu z Górnikiem Łęczna. To i tak był niski wymiar kary

Flavio Paixao i Janusz Gol
Flavio Paixao i Janusz Gol Źródło: Newspix.pl / Łukasz Grochala / Cyfrasport
W ramach 9. kolejki Ekstraklasy Lechia Gdańsk udała się na spotkanie wyjazdowe do Łęcznej, gdzie grała z miejscowym Górnikiem. Mimo początkowych problemów zwyciężyli bardzo pewnie, choć w pewnym stopniu wyraźnie pomógł im jeden z podopiecznych Kamila Kieresia.

Pierwszym meczem zaplanowanym na 9. kolejkę Ekstraklasy było starcie Górnika Łęczna z Lechią Gdańsk. Gospodarze tylko przez nieco ponad pół godziny potrafili stawiać opór przyjezdnym. Później wszystko w ich grze się posypało.

Lider osłabił zespół

Mało brakowało, a gospodarze wyszliby na prowadzenie już w czwartej minucie za sprawą wyprowadzonej kontry. Nikt nie spodziewał się wejścia Wędrychowskiego w pole karne z prawej strony, lecz Kuciak był czujny i obronił jego sprytny strzał. Po kwadransie Lechia odgryzła się za tamtą akcję – dośrodkowywał Conrado na głowę Paixao, ale bramkarz zdołał zbić piłkę na rzut rożny.

Emocje rozpoczęły się dopiero po 35. minutach, a rozpoczęły się od wydarzenia przykrego dla gospodarzy. Czwarty faul zaliczył wtedy Janusz Gol, a że już wcześniej miał na koncie żółtą kartkę, przewinienie skończyło się dla niego tragicznie, lecz zasłużenie – czerwoną kartką. Po chwili znakomitą okazję zmarnował Durmus. Paixao podał prostopadle do kolegi, ten wpadł w pole karne i uderzył obok golkipera, lecz tylko w słupek.

Lechia wypunktowała Górnika

Bardziej skuteczny okazał się Zwoliński po rzucie rożnym – zupełnie niepilnowany strzelił głową i wyprowadził Lechię na prowadzenie. Trzy minuty później (w 44.) gdańszczanie wygrywali już 2:0. Znów kluczową rolę odegrał Conrado, który zacentrował w pole karne, a Paixao wbiegł między dwóch defensorów i idealnie przyłożył głowę.

Po wznowieniu gry drużyna Tomasza Kaczmarka poszła za ciosem, przeprowadzając piękną akcję kombinacyjną. Złożyły się na nią cztery podania z pierwszej piłki oraz idealne dogranie do Sezonienki, który trafił do siatki. Nawet wtedy jednak Biało-Zieloni nie mieli dość. A szczególnie Zwoliński – napastnik strzelił dwa gole w ciągu kilku minut, jednak oba zostały anulowane w związku ze spalonymi. Co nie udało się Polakowi, zrobił Portugalczyk, dobijając na 4:0 uderzenie Durmusa zza szesnastki. Więcej goli w meczu już nie obejrzeliśmy.

twitterCzytaj też:
Nie żyje ojciec reprezentanta Polski. Tragiczną wiadomość przekazał Zbigniew Boniek

Źródło: WPROST.pl