Aleksandra Mirosław: Jesteśmy sportowcami, ale w momencie konfliktu żołnierzami

Aleksandra Mirosław: Jesteśmy sportowcami, ale w momencie konfliktu żołnierzami

Dodano: 
Aleksandra Mirosław
Aleksandra Mirosław Źródło: Instagram /
– Taki jest sport. Nie da się wygrać wszystkiego. Kiedyś wierzyłam w tę utopijną myśl, że da się wygrać wszystko, ale w bolesny sposób w 2023 r. przekonałam się, że się nie da, że czasami trzeba zrobić te kilka kroków w tył, żeby pójść potem naprzód, żeby się rozbiec – mówi Aleksandra Mirosław, jedyna polska złota medalistka z Igrzysk Olimpijskich w Paryżu, gdzie dwa razy pobiła rekord świata. Od dzisiaj również Człowiek Roku „Wprost”.

Szymon Krawiec, Paulina Socha-Jakubowska: Co się zmieniło od tamtego złota?

Aleksandra Mirosław: Którego?

Tego olimpijskiego, najważniejszego.

Z jednej strony, bardzo wiele się zmieniło. Z drugiej, nadal staram się pozostać tą samą Olą, którą byłam przed igrzyskami. Zdecydowanie zwiększyła się moja popularność, rozpoznawalność tutaj w kraju, w miejscach publicznych. To jest naprawdę bardzo miłe. Gdyby ktoś mi powiedział wtedy, kiedy wygrywałam swoje pierwsze mistrzostwa świata w 2018 r., że dojdę do tego etapu, w którym jestem teraz i że będę odbierać statuetkę Człowieka Roku, to chyba bym nie uwierzyła. Moje marzenia aż tak daleko nie sięgały.

Aleksandra Mirosław podczas nagrania wywiadu dla „Wprost”

Z czego jest pani najbardziej dumna? Nie pytamy już tutaj o osiągnięcia sportowe i kolejne medale, które trafiają do kolekcji, ale o samą pracę, jaką pani wykonała.

Chyba najbardziej z tego, że ciągle mam to poczucie, że się rozwijam. Jako człowiek, jako zawodnik, co, tak naprawdę, po tylu latach kariery, bo to jest już 18. rok kiedy się wspinam i startuję w zawodach, nie jest takie oczywiste.

Czasami bywa ciężko. Ale patrząc na to z perspektywy czasu – są te wszystkie medale, ale są też przegrane, które były cennymi lekcjami, czymś, co mnie rozwijało.

Też dzięki temu jestem dzisiaj tym, kim jestem. Ale też wiem, że gdybyśmy się spotkali za rok, za dwa, za pięć czy za 10 lat, to będę jeszcze zupełnie innym człowiekiem.

Złoty medal nie stanie się ciężarem?

To jest ta praca mentalna, o której mówi się coraz więcej i w polskim sporcie, i w polskim społeczeństwie, którą wykonałam i którą zresztą ciągle wykonuję. Przed igrzyskami w Paryżu ta praca wyglądała zupełnie inaczej niż wygląda po igrzyskach. Teraz polega na zarządzaniu tym sukcesem, żeby ten złoty medal igrzysk olimpijskich mnie unosił i niósł do przodu, a nie, żeby mnie przytłaczał. I myślę, że całkiem nieźle sobie z tym radzę z pomocą mojego całego zespołu – trenera, psychologa, menadżera. Podstawą jest nasza komunikacja i zrozumienie siebie nawzajem. Sezon rusza niedługo i mam trochę tak, że nie mogę się doczekać tego pierwszego startu. Trochę już o tych igrzyskach nie myślę. Zamknęłam ten rozdział i rozpoczęłam nowy pod tytułem „Sezon 2025”, gdzie głównym startem będą dla mnie mistrzostwa świata.

Robi się pani przykro, kiedy czyta pani o innych sportowcach, kiedy coś im nie wyjdzie?

Staram się tego nie czytać. Nie czytam komentarzy na moich profilach społecznościowych, ani komentarzy dotyczących artykułów o mnie czy innych sportowcach. Dlatego, że znam to dokładnie z drugiej strony. My możemy być w super formie fizycznej i psychicznej, ale coś tego dnia nie wyjdzie i się nie uda.

Taki jest sport. Nie da się wygrać wszystkiego. Kiedyś wierzyłam w tę utopijną myśl, że da się wygrać wszystko, ale w bolesny sposób w 2023 r. przekonałam się, że się nie da, że czasami trzeba zrobić te kilka kroków w tył, żeby pójść potem naprzód, żeby się rozbiec.

To przychodzi z wiekiem, z jakąś dojrzałością emocjonalną, że nie warto tego czytać. Zwłaszcza opinii ludzi, którzy nas nie znają, którzy nie wiedzą, jacy jesteśmy, którzy nie znają całego obrazu, przez co przechodzimy czy, w jakim miejscu naszego życia się znajdujemy. Ta opinia innych nie powinna wpływać na poczucie naszej wartości.

Przed tym, jak zawodowo zaczęła się pani utrzymać ze sportu, była pani nauczycielką wychowania fizycznego.

Właśnie nie. Muszę to zdementować. Nie byłam nauczycielką, tylko instruktorem wspinaczki sportowej. Jestem nim zresztą nadal. W ramach moich uprawnień prowadziłam zajęcia z wychowania fizycznego, które były realizowane na ściance wspinaczkowej. Pracowałam z dzieciakami. Pracowałam w szkole. Natomiast nie byłam nauczycielką.

Rozumiem, mimo wszystko, chcieliśmy spytać o badania, które opublikowała zresztą pani Alma Mater, bo Akademia Wychowania Fizycznego Józefa Piłsudskiego w Warszawie. Wynika z nich, że 94 proc. polskich dzieci i młodzieży nie potrafi prawidłowo biegać, skakać czy rzucać piłką. Co pani na to?

Prowadziłam zajęcia z dziećmi w 2017 i 2018 r., więc jeszcze przed pandemią. Ale po Covid stan zdrowia fizycznego, sprawności dzieci i młodzieży, bardzo podupadł. To jest niezwykle alarmujące.

Mamy społeczeństwo, które coraz więcej siedzi w telefonach, w tabletach, prowadzi bardzo intensywne życie, ale to jest życie w sieci. Przechodząc się po podwórkach, sama widzę, że dzieciaków jest coraz mniej. Pamiętam, kiedy sama byłam dzieckiem. Wracało się ze szkoły, rzucało plecak i wychodziło na podwórko, gdzie siedziało się całe popołudnie. Nie potrzebowaliśmy tak naprawdę telefonów, żeby się umówić.

To wszystko się zmieniło w momencie, kiedy technologia się rozwinęła. (…) Ale to też idzie w jakimś lepszym kierunku, bo staramy się te światy połączyć – interaktywność włożyć w aktywność fizyczną. Dać dzieciakom to, co znają – tablety, telefony – ale żeby mogły się przy nich ruszać. Czyli wszelkie gry i zabawy uruchamiane przez aplikację czy prototyp interaktywnej ścianki wspinaczkowej. Wprowadzamy kompetencje społeczne i aktywność w świat wirtualny, pozostając jednak w tym rzeczywistym.

Pani dyscyplina zyskuje na popularności w kraju? Zostanie sportem narodowym?

Ma na pewno szansę stać się sportem popularnym w Polsce. Wspinanie jest wielowymiarowe. To nie jest tylko moja konkurencja, która jest już bardzo wąską specjalizacją, trochę tak jak sprint na 100 metrów w lekkoatletyce. Oprócz wspinaczki sportowej jest wspinanie z liną, wspinanie na ścianach boulderowych, wspinanie w skałach, chodzenie po górach. Przede wszystkim, wspinanie to jest sport bardzo mocno społeczny. Tam, na ściance poznajemy bardzo często ludzi, którzy stają się naszymi przyjaciółmi, z którymi jeździmy w skałki, w góry, spędzamy z tymi ludźmi czas i zostają w naszym życiu na bardzo długo. To jest też taki sport, który może się wydawać indywidualny, ale do wspinania potrzebujemy partnera, który przytrzyma tę linę.

Wspinaczka to drogi sport?

Próg finansowy jest bardzo niewielki. Wystarczy założyć trampki, sportowe ubranie, pójść na najbliższą ściankę i tyle. Coraz więcej ścian oferuje zajęcia wprowadzające z instruktorem. Bardzo często są darmowe, więc płacimy tylko za wejście. Instruktor tłumaczy na czym to polega, pomaga postawić pierwsze kroki, jest dużo zajęć grupowych, sekcji wspinaczkowych na różnym poziomie zaawansowania.

Interaktywna ścianka, o której pani wspomniała, to startup Reclimb, w który pani zainwestowała. A gdzie jeszcze lokuje pani pieniądze, które przecież przyszły wraz z sukcesem sportowym?

Wraz z moim zespołem od zawsze myśleliśmy wielopłaszczyznowo. Nie tak, że jest tylko sport, są sukcesy, a potem jakoś to będzie. Wspólnie układaliśmy plan, żeby zawsze mieć dwutorową ścieżkę. Jestem też żołnierzem Wojska Polskiego, co jest jakąś trzecią ścieżką, więc można powiedzieć, że mam już karierę trójtorową. Bo z jednej strony to jest sport i wspinanie, z drugiej to jest inwestowanie i stawianie pierwszych kroków w biznesie, i trzecia ścieżka to bycie żołnierzem Wojska Polskiego. Jako sportowiec czuję się spokojna o moją przyszłość.

Te trzy możliwości dają poczucie bezpieczeństwa?

Zdecydowanie, ale też dają jakiś pomysł na siebie. (…) To, że jestem w wojsku daje mi to poczucie, że nawet jak skończę karierę, to zawsze mogę zostać w wojskowych strukturach.

Teraz reprezentujemy kraj na międzynarodowych czy wojskowych zawodach, ale potem Ministerstwo Obrony Narodowej daje nam możliwość pozostania w wojsku i to też buduje pewność, że sport jest, ale po sporcie wiem, gdzie iść.

Awansowała pani.

Tak, jestem teraz kapralem.

A ta historia z wojskiem to jest czysto reprezentacyjna działalność, czy łączy się z jakimiś ćwiczeniami, misjami?

Obecnie naszą główną funkcją w wojsku jest startowanie w zawodach i reprezentowanie Wojska Polskiego na arenie międzynarodowej. Ale tak jak i pozostałych żołnierzy, nas również obowiązują standardy. Mamy regularne szkolenia z musztry, ze strzelania. Byłam na kursie podoficerskim, żeby móc awansować. Mamy trochę inaczej ułożoną ścieżkę, bo nie jesteśmy na co dzień w bazach i jednostkach, bo z racji na treningi i starty, nie mamy takich możliwości.

Aleksansdra Mirosław ze statuetką Człowieka Roku „Wprost” za 2024 r.

Mieliśmy pytać, czy pani strzela, ale się wyjaśniło.

Tak, strzelam.

Czytaj też:
Lista 50 najbardziej wpływowych Polaków. Wielkie zmiany w całym rankingu

A pani rada dla ludzi ze świata sportu, żeby oprócz ścieżki sportowej, stwarzali sobie inne szanse na rozwój, żeby nie dochodziło do takich obrazków znanych z mediów, że świetny sportowiec po końcu kariery wpada w trudną sytuację życiową czy finansową.

Ciężko wymagać od młodych sportowców, którzy mają po 18 czy 20 lat, żeby się zastanawiali, co to będzie, kiedy będą mieli 30 lat i więcej. Dlatego ważna jest edukacja. Pokazywanie im, że sport jest, ale jest też życie po sporcie, o które warto zadbać. (…)

Ale gdyby wybuchła wojna, to chwyta pani za broń?

Tak. Nas, tak samo jak pozostałych żołnierzy Wojska Polskiego, obowiązuje mobilizacja.

Jesteśmy sportowcami, ale w momencie konfliktu – jesteśmy żołnierzami. Każdy z nas składał przysięgę wojskową. Każdy z nas wiedział, co ślubuje. Każdy z nas jest świadomy tego wyboru.

Motywacja. Skąd ją brać? Mówiliśmy o dzieciach, które siedzą z tabletami, ale dorosłym też się nie chce iść do pracy, wstać z łózka. Ma pani jakiś swój patent, coś swojego, żeby dodać sobie kopa?

Zeszłabym z tego układania idealnego świata, że sportowcy są zawsze zmotywowani. Nam też się nie chce. My też jesteśmy zmęczeni. Nas też coś boli. Też mamy gorszy dzień.

Trzeba troszeczkę zacząć obalać ten mit sportowców-superbohaterów, bo my też jesteśmy ludźmi. Tak jak sama się przekonałam w 2023 r., że nie da się wszystkiego wygrać, tak też wtedy do mnie dotarło, że nie jestem maszyną, ale człowiekiem.

To niezwykle ważne, żeby w tych trudniejszych okresach, gdzie ta motywacja jest niższa, dbać o siebie, być po prostu dla siebie dobrym, robić sobie małe przyjemności, które pozwolą nam się poczuć lepiej. Nie da się być ciągle zmotywowanym. Dla mnie trenowanie, pójście na siłownię, pójście na ścianę – to jest praca. Tak jak dla was pójście do redakcji to jest praca. Tylko praca sportowca trwa 24 godziny na dobę, bo oprócz tego, że mamy treningi, to musimy zadbać o regenerację, o odżywianie, o suplementację, o zaplanowanie wyjazdu itd. To jest praca non-stop.

Czytaj też:
Aleksandra Mirosław dziękuje psycholog Igi Świątek. „Brakujący puzzel został dołączony”

Trenuje pani teraz nie w Polsce, a w Barcelonie, bo tam są lepsze warunki?

Nie chcę mówić, że tam są lepsze warunki. Mam tam fantastycznych zawodników z hiszpańskiej kadry, z którymi mogę trenować. Przede wszystkim tę męską część, bo żeby pokonywać kolejne bariery szybkości, czego potrzebuję, to muszę mieć szybszego sparing partnera.

Jeśli chodzi o uprawianie wspinania, to w Polsce mamy naprawdę dobre warunki. Oczywiście mówię tutaj tylko o swojej konkurencji, bo to, czego potrzebuję, to siłownia i 15-metrowa ustandaryzowana ściana. W boulderingu czy linie rzeczywiście jest to bardziej skomplikowane, bo w tej chwili, jeśli chodzi o te dwie konkurencje, to w Polsce nie ma takiej ściany dla kadry narodowej.

W Hiszpanii w zimie po prostu lepiej się trenuje. Dni są dłuższe. Jest więcej słońca. Mam tam ludzi do treningu i w tym momencie, kiedy jestem już na bardzo wysokim poziomie sportowym, to też zmiana otoczenia jest istotna, żeby nie popaść w monotonię. Przez to, że przez większość kariery trenowałam sama, to w momencie, kiedy mogę trenować z kimś innym, to dla mnie kolejny bodziec, żeby dać coś więcej od siebie, żeby dokręcać śrubkę, nawet kiedy to już kolejny tydzień cyklu.

Kobiecie w świecie sportu jest trudniej niż mężczyźnie? Mówimy o traktowaniu, o zarobkach, możliwościach.

Znowu się ograniczę do swojego sportu. U nas nie ma czegoś takiego. Nagrody finansowe mamy dokładnie takie same jak mężczyźni. Jeżeli chodzi o sponsoring i wsparcie, to mogę powiedzieć, że jestem najlepiej sponsorowanym sportowcem we wspinaniu zarówno wśród kobiet, jak i mężczyzn w Polsce. Tutaj też nie ma więc różnicy.

Ja tego nigdy nie odczułam, ale wiem, że są różnice w innych sportach i mężczyznom płaci się więcej.

Natomiast, zawężając się do tego, na czym się znam, czyli do wspinania, to wręcz powiedziałabym, że jest u nas bardzo dużo kobiet. Choćby w takich zawodach jak routesetting, czyli osoba odpowiedzialna za układania dróg na zawodach – tutaj jest bardzo dużo kobiet. Tak samo w naszej międzynarodowej federacji wspinaczki sportowej – tam też działa bardzo wiele kobiet.

Gdybyśmy odłożyli wspinanie na bok, to w zarządach związków sportowych powinno zasiadać więcej kobiet, jak chce tego Ministerstwo Sportu?

Nie mam danych, więc trudno mi się wypowiadać. Nie analizuję tego. Nie zastanawiałam się nad tym. Ale wiem, że praca w związku to jest typowo męski zawód. Tak samo jak bycie trenerem.

Dlaczego?

Przepraszam, źle powiedziałam. Praca w związku kojarzy nam się z bardziej męskim zawodem. Tak samo trenerzy kojarzą nam się z mężczyznami. Jak myślę trener, to mam obraz mężczyzny.

Z kobietą-trenerem nie wyobraża sobie pani współpracy?

Myślę, że czasami byłoby ciężko. Ze względów charakterologicznych. Ale już abstrahując ode mnie, myślę, że kobieta też jest się w stanie świetnie odnaleźć na stanowisku trenera, trenera kadry, co zresztą jest widoczne w niektórych sportach. Nawet w NBA jedną z męskich drużyn prowadziła kobieta i dała radę.

Powinniśmy robić to, co chcemy. Niezależnie od płci. Jeśli kobieta czuje, że bycie trenerem to jej powołanie i da radę, to niech to robi. Nie widzę przeciwwskazań. Jeśli ktoś chce dochodzić do zarządu w związku czy w firmie, to niech to robi.

Wiem, że kobietom jest w tym trudniej i jeszcze daleka droga, żeby kwalifikacje kobiet i mężczyzn były traktowane na równi, natomiast to się zmienia i powoli postępuje.

Obserwowała pani to, co się dzieje wokół Julii Szeremety i jej rywalki w finale?

Nie obserwowałam, bo igrzysk nie oglądałam. Jedyne, co widziałam na igrzyskach to finał męskiej siatkówki.

Chodzi po prostu o zawodniczki, których kobiecość jest kwestionowana, które nie przeszły testu płci.

Nie czuję się kompetentna, żeby się wypowiadać na ten temat. Nie widziałam tego testu. Nie widziałam, jak są przeprowadzane takie badania. Nie jestem w pozycji decydowania, kogo dopuszczać do zawodów, a kogo nie, bo jestem zawodnikiem.

W każdym razie paryskie igrzyska uratowały dla Polski kobiety, bo na 10 medali, 8 wywalczyły panie.

To prawda. Siła jest kobietą.

Jaką ma pani jeszcze kobiecą supermoc oprócz tej sportowej?

Jestem odważna. Odważna w podejmowaniu decyzji. Odważna w walce o swoje marzenia, o swoje cele.

Wychodząc na zawody, czuję się po prostu odważna. To nie jest pewność siebie, dochodząca do lekceważenia przeciwniczek, ale taka, że mam poczucie, że cokolwiek się wydarzy na zawodach tego dnia, to sobie poradzę.

Czytaj też:
Julia Szeremeta odebrała klucze do mieszkania. „Na pewno mi to ułatwi życie”

A o czym jeszcze można marzyć, mając olimpijskie złoto i rekordy świata?

Tak naprawdę marzę o tym, żeby być szczęśliwą. Teraz jestem szczęśliwa. Jestem dumna ze swojego życia, tak jak teraz ono wygląda. Natomiast moim niezmiennym marzeniem od zawsze jest to, żeby w życiu, w którym jestem, żyć na swoich warunkach, według swoich przekonań i wartości, i być po prostu szczęśliwą.

Ma pani dzisiaj problemy, żeby zaufać, bo do człowieka sukcesu często lgną różni ludzie z różnymi intencjami? Ma pani jakieś grono zaufanych znajomych i nie dopuszcza nowych?

Nigdy nie byłam osobą otoczoną wianuszkiem przyjaciół. Zawsze miałam kilka zaufanych osób i do tej pory te osoby przy mnie zostały. Rzeczywiście sukces bardzo często weryfikuje tych, którzy są wokół. Trochę ich się pojawia, trochę odchodzi.

Ale mam ogromne szczęście do ludzi. Zespół, który wspólnie z trenerem, a prywatnie moim mężem, zaczęliśmy budować po uzyskaniu kwalifikacji olimpijskich do Tokio, to jest wspaniały team, któremu ufam bezgraniczne. To specjaliści w swoich dziedzinach. Naszą podstawą jest komunikacja, wzajemne zrozumienie. Każdy zna swoją rolę. A jeśli chodzi o moje prywatne znajomości i przyjaźnie, to naprawdę mam kilku przyjaciół, zaufanych, bliskich ludzi, ale to jest coś, z czego jestem dumna. Uważam, że nie należy stawiać na ilość, a na jakość.

Świat sportowy i świat prywatny, który się u pani przenika. Tworzycie z mężem zwycięski duet, a macie jakiś patent na to, jak trwać w takim zawodowo-prywatnym układzie bez szwanku dla żadnej ze stron?

Nie ma żadnej recepty. To się ciągle zmienia. (…) To, czego się nauczyliśmy przez te 10 lat, bo już tyle pracujemy ze sobą, to komunikacji, rozmowy o trudnych dla nas rzeczach.

I to ważne, bo z racji tego, że ten świat zawodowy i prywatny bardzo się u nas przenika, to nie możemy zamiatać naszych problemów pod dywan. Te problemy i tak wyjdą, i to pewnie w najgorszym momencie przed jakimiś zawodami, kiedy ta presja jest ogromna.

Na bieżąco nauczyliśmy się rozwiązywać te problemy, ale też na bieżąco uczymy się siebie, bo zmieniamy się jako ludzie. Dojrzewamy, bo zaczęliśmy się ze sobą spotykać, jak mieliśmy po 20 lat. Teraz mamy już ponad 30, więc to postrzeganie świata jest zupełnie inne. Dla mnie niezwykłą przewagą jest to, że Mateusz zna mnie jak nikt inny. Czasem nie muszę nic mówić, bo on doskonale wie, jak się czuję, w jaki sposób mi pomóc, więc myślę, że to nasza duża siła, zwłaszcza na takich imprezach jak igrzyska olimpijskie, kiedy w tej strefie dla zawodników mam najbliższą mi osobę, która doskonale wie, jak wyglądały te przygotowania, wie, przez co przechodzę, jakby to się wszystko wydarzyło w domu. Ma więc cały obraz. Mogę szczerze powiedzieć, że żaden trener nie jest na pewno w stanie poznać swojego zawodnika na takim poziomie, na jakim zna mnie Mateusz. (…)

Aleksandra Mirosław podczas nagrania wywiadu dla „Wprost”

Wystartuje pani w kolejnych igrzyskach – Los Angeles 2028?

To jest daleki temat. Do kolejnych igrzysk prawie 4 lata, a w świecie sportu to jest ogrom czasu, w którym może się dużo wydarzyć. Daję sobie jeszcze chwilę czasu na podjęcie tej decyzji.

Oboje z Mateuszem zdecydowaliśmy, że w ten sezon wchodzimy jak w każdy inny. Tak jak większość sportowców po igrzyskach ma dłuższą przerwę, my z dłuższej przerwy zrezygnowaliśmy na rzecz przygotowań do mistrzostw świata. Taka dłuższa przerwa czeka mnie na koniec tego roku, po mistrzostwach świata, kiedy będzie tych kilka miesięcy odpoczynku, oddechu, żeby złapać dystans i podjąć decyzję. Nie mówię tak, nie mówię nie. Dopiero co skończyły się te jedne igrzyska, więc dajmy jeszcze troszeczkę pożyć tym 2025 r., który jeszcze jest trochę odpoczynkiem, bo kwalifikacje do kolejnych igrzysk ruszą w 2027 r. Nauczyłam się na przestrzeni ostatniego roku żyć w teraźniejszości, a nie w tym, co będzie za rok, dwa czy pięć, bo może się wydarzyć wszystko.

Pomysł organizacji igrzysk olimpijskich w Polsce, to dobry pomysł?

To jest tak odległy pomysł, że jak policzyłam sobie, ile będę mieć wtedy lat, to ciężko mi się odnieść.

Może będzie pani nieść olimpijski płomień?

Może będę, ale ciężko się wypowiadać. Na pewno w kwestii popularyzacji miejsca, kraju, to jest wspaniała promocja. Widziałam, co się działo w Paryżu, kiedy tych kibiców było bardzo dużo, ale z drugiej strony wszyscy paryżanie wyjechali wtedy z Paryża.

Na razie przy organizacji wielkich imprez trendy wyznacza nam siatkówka, trochę piłka nożna.

We wspinaniu, tym nowożytnym, będziemy mieli w Polsce też Puchar Świata. On już u nas kiedyś był, ale wiele lat temu, jeszcze w starym formacie, tym klasycznym. Polegał na tym, że za każdym razem te drogi do wspinania się zmieniały, zawodnik poznawał je w dniu zawodów, nie było rekordów do pobicia. A teraz będziemy mieli pierwszy raz Puchar Świata na ustandaryzowanej ścianie. W Krakowie, w lipcu, myślę, że przyjedzie dużo kibiców, bo wystartuje cała światowa czołówka i rozpocznie się u nas cały europejski cykl Pucharu Świata. Będzie fajne widowisko.

Czytaj też:
Iga Świątek zwróciła się do złotej medalistki IO. „Poproszę miejsce i godzinę”
Czytaj też:
Igrzyska Olimpijskie Warszawa 2044? „Otwiera się okienko”

Sportowiec i żołnierz! Aleksandra Mirosław o gotowości na wojnę
Artykuł zostanie opublikowany w najnowszym wydaniu tygodnika Wprost.

Najnowsze cyfrowe wydanie tygodnika Wprost dostępne będzie w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.