Stacja telewizyjna NBC zapłaciła miliard dolarów za prawo do transmisji olimpijskiej rywalizacji, ale postanowiła, że pokaże je w tzw. primetime, czyli wieczorem, wówczas, gdy przed ekranami siada najwięcej ludzi. Nawet ceremonia otwarcia była transmitowana z wielogodzinnym opóźnieniem. I już wtedy w internecie wybuchło spore zamieszanie. Nie brakowało krytycznych słów.
- W weekend Nasa wyśle na Marsa Rovera i z tego będzie relacja na żywo. A ja przecież bym chciał zobaczyć jak Michael Phelps tworzy olimpijską historię - napisał jeden z fanów na Twitterze. Szybko w sieci pojawił się specjalny profil, na którym ludzie mogli wyrazić swoje pretensje i niezadowolenie. - Zostaliśmy okradzeni z możliwości śledzenia sportowej rywalizacji, tak jak to robi cały świat, czyli na żywo - napisano.
Transmisja z Londynu odbierana na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych opóźniona jest o pięć godzin. Ci, co mieszkają na zachodzie, oglądają wszystko po ośmiu godzinach. NBC się broni. Przedstawiciele stacji podkreślili, że w internecie pokazują 5500 godzin transmisji live. Kibice narzekają z kolei, że jest tam więcej reklam niż sportowych wydarzeń. Mimo takiej fali krytyki i tak transmisje biją rekordy popularności. W porównaniu z igrzyskami w Pekinie widoczny jest wzrost o 10 proc. Jednak, jak wynika z badań, 2/3 z osób włączających telewizor już wcześniej wie, jakie były rozstrzygnięcia.