Daria Abramowicz dla „Wprost”: Wobec Igi Świątek pojawiły się takie sugestie. To było krzywdzące

Dodano:
Daria Abramowicz (z lewej) i Iga Świątek (z prawej) Źródło: PAP / Marcin Cholewiński
Daria Abramowicz w długiej rozmowie z „Wprost” zdradziła kulisy pracy psychologa sportowego i opowiedziała nam między innymi o współpracy z Igą Świątek, największych zagrożeniach dla sportowców, społecznym uświadamianiu na temat zdrowia psychicznego czy presji, która również ją dotyka. – Jesteśmy u progu wielkiego wyzwania – mówi.

Z Darią Abramowicz o sporcie można rozmawiać wieczność, a drugie tyle o psychologii w nim. Nam psycholog współpracująca między innymi z Igą Świątek poświęciła niemal godzinę, podczas której omówiliśmy wiele kwestii. W czym pierwsza rakieta rankingu WTA zrobiła największy progres w ostatnich latach? Dlaczego praca mentalna jest jak skrzynka z narzędziami? Czy presja to dziś najtrudniejszy przeciwnik na tenisowym korcie? Dlaczego nie tylko pielęgniarka ma prawo ją odczuwać? Z jakiego powodu nie jest zadowolona z poziomu świadomości ludzi w sprawach psychologii sportu? Czy samotność to duży problem w sporcie? Jak wygląda współpraca w sztabie Igi Świątek między trenerami? Jaką książką jest raszynianka?

Wywiad z Darią Abramowicz, znaną psycholog sportu

Mariusz Bielski (Wprost): Cieszę się, że w końcu udało nam się znaleźć czas na rozmowę. Domyślam się, że ostatnio miała pani mnóstwo pracy

Daria Abramowicz (psycholog sportu, blisko współpracuje m.in. z Igą Świątek): W sporcie na najwyższym poziomie – we wszystkich obszarach, jak przygotowanie fizyczne, dieta, suplementacja, kwestie mentalne – generalnie pracy jest mnóstwo. Ostatnio rzeczywiście jeszcze nieco więcej w związku z bardzo napiętym terminarzem sezonu tenisowego.

Nie ukrywam, ogólnie pracuję dużo i z czasem coraz więcej. To wiąże się z tym, że w świecie sportu rośnie rola przygotowania mentalnego i psychicznego. Do tego zaczyna się sezon w dyscyplinach letnich, więc obowiązków jest sporo. Tu chyba warto zaznaczyć, że ja współpracuję również z innymi sportowcami, nie tylko z Igą Świątek. Natomiast w naszym teamie też mieliśmy bardzo intensywny czas związany z planowaniem uczestnictwa w kolejnych turniejach.

Czy w chwili, gdy dany zawodnik doznaje kontuzji, pracy mentalnej jest najwięcej? To są najtrudniejsze momenty? Czy jednak z perspektywy mediów i kibiców przeszacowujemy tę kwestię?

Nie wpuszczamy was na tyle głęboko, byście wiedzieli dokładnie, co się dzieje w naszym zespole na co dzień. Przez to może faktycznie dochodzić do pewnego przeszacowywania.

Trudno mi jednak odpowiedzieć, kiedy pracy mentalnej jest więcej, a kiedy mniej. W różnych okresach bywa po prostu inna. Gdy sportowiec dozna urazu, wtedy działania ogniskują się wokół merytorycznego i emocjonalnego wsparcia dla niego.

Trzeba wtedy też zadbać o właściwą komunikację między trenerami, lekarzami i samym zawodnikiem. Dodatkowo aspekt psychologiczny jest ważny w kontekście powrotu do pracy z trudnymi emocjami, stresem, przekonaniami. A z kolei kiedy nie ma na tapecie żadnej trudności zdrowotnej, wówczas skupiamy się na innych obszarach – przygotowania do konkretnego meczu czy wyciągamy wnioski z danego występu. Można też wtedy poświęcić więcej uwagi ogólnemu rozwojowi. Tego się nie da określić w konkretnych proporcjach.

Pani współpracuje z Igą już dość długo, bo od ponad 4 lat. W jakim aspekcie ona poczyniła największy progres?

Odpowiem trochę dookoła, ze względu na tajemnicę zawodową – w obszarze osobistym, w obszarze umiejętności poznawczych, kontroli emocji i zarządzania napięciem. Progres jest ogólny, co też wynika ze sposobu mojej pracy. Stawiam na pracę holistyczną, aby rozwój był całościowy.

Zadałem to pytanie, ponieważ niedawno czytałem wywiad z samą Igą, która powiedziała, że z jej perspektywy jest to tak, iż ona wkłada mnóstwo pracy w to, by nie wymagać od siebie zbyt wiele. Hamuje swój perfekcjonizm.

To prawda. Rzeczywiście poświęcamy czas na opracowanie strategii adaptacyjnych, przeformułowanie podejścia do własnych oczekiwań i budowanie standardów adekwatnych do możliwości. Faktycznie pod tym kątem Iga się bardzo rozwinęła. Ale to też jest proces, który wciąż trwa.

Tak też mi się wydawało, że mówimy o aspekcie, nad którym należy pracować non stop. Nie jest to coś, co przepracujesz raz i starczy na zawsze.

Dokładnie tak. W końcu mówi się czasami, że praca nad sobą to jedyna pewna robota w życiu. Uprawia się różne dyscypliny, by osiągać w nich konkretne rezultaty i podlega się publicznej ocenie ze strony kibiców czy mediów. Dążenie do ciągłego doskonalenia bardzo łatwo może uruchamiać przekonania, postawy i emocje związane z perfekcjonizmem. Praca w tej sferze tak szybko się nie kończy.

Łatwo popaść w skrajność.

To jest jeszcze inna sprawa. Znalezienie balansu, jak zresztą we wszystkim, jest kluczowe. To duże wyzwanie, by wyznaczyć wysokie standardy, a jednocześnie, mówiąc obrazowo, nie przekręcić gałki do przegrzania. Sprostanie temu zadaniu zależy w największej mierze od znajomości samego siebie. Od świadomości własnych możliwości oraz ograniczeń. Dlatego właśnie – tu wrócimy do kwestii, którą poruszyliśmy na początku rozmowy – ważna jest praca holistyczna. To nie tak, że ja, w cudzysłowie, wyposażę zawodnika w skrzynkę z narzędziami i to wystarczy.

Jeszcze trzeba wiedzieć, jak używać narzędzi.

Właśnie – kiedy użyć wiertarki, kiedy hebla, a kiedy śrubokrętu. To jest oczywiście tylko moja perspektywa, ktoś może mieć zupełnie inną, ale ja stawiam właśnie na tego typu rozwój.

Ja natomiast im dłużej oglądam tenis, tym bardziej odnoszę wrażenie, że jest to dyscyplina sportu, w której taktyka taktyką, techniczne aspekty są też ważne, ale na koniec to aspekt mentalny robi największą różnicę. Zwłaszcza na najwyższym poziomie. Różnice techniczne między zawodniczkami są niewielkie, że trudno tam znaleźć większe rezerwy rezerwy, więc kluczowe bywa samo nastawienie do danego meczu, odpowiednie reagowanie na to, co się dzieje podczas starcia i tak dalej. Co pani sądzi o takiej tezie?

Po części zgadzam się. Na najwyższym poziomie, nie tylko w tenisie, zawodnicy funkcjonują na bardzo zbliżonym poziomie taktyczno-techniczno-fizycznym. W niektórych dyscyplinach sprzętowo również. Wtedy faktycznie pozostaje czynnik, który jest najmniej mierzalny, czyli optymalne wykorzystanie potencjału mentalnego.

Z drugiej strony myślę sobie, że wraz z rosnącym zainteresowaniem i świadomością w zakresie przygotowania mentalnego, jesteśmy na granicy przesadnego gloryfikowania tego aspektu. To jest kwestia do omówienia na jeszcze inną rozmowę, ale w dużym stopniu zmienia się kultura terapeutyczna. Pojawia się swego rodzaju moda na psychoterapię i tak dalej. To może rodzić, także w sporcie, czasami zachwianie pewnych proporcji.

Nie powinniśmy jednak zapominać, że podstawą udanego performance'u w sporcie jest taka organiczna, sumienna, ciągła praca nad doskonaleniem podstawowych umiejętności. Samo przygotowanie mentalne niczego nie załatwia. Sztuka polega na połączeniu tych wszystkich spraw i to jest najważniejsze niż samo skupianie się na poszczególnych elementach.

Wracając do tej skrzynki z narzędziami – mamy ją i wiemy, jak użyć poszczególnych rzeczy. Z mojej obserwacji wynika, że w życiu codziennym zwracamy coraz większą uwagę na zdrowie psychicznie. W sporcie, który generuje bardzo duże obciążenia i napięcie, mamy przykłady, iż mimo posiadania konkretnych narzędzi ze skrzynki, i tak brakuje paliwa, wytrwałości, determinacji, dobrostanu, aby móc uwolnić swój potencjał.

Przed naszą rozmową wypisałem sobie kilka nazwisk. Osaka, Barty, Anisimowa, Badosa, Gauff... Łączy je to, że swego czasu przerywały swoje kariery z różnych względów właśnie ze względu na zbyt duże napięcie emocjonalne i brak psychicznego komfortu. Czy my właśnie zaczynamy mieć do czynienia ze zjawiskiem o zakresie szerokim i bardzo niebezpiecznym?

Moim zdaniem niestety zbliżamy się do takiego poziomu. Widać to w różnych dyscyplinach sportu, ale nie tylko. Podobne problemy miewają ludzie uprawiający inne zawody „high performance”, czyli takie, w których rozliczamy się na podstawie konkretnych rezultatów. Mocno widać to w biznesie, w zawodach medycznych, prawniczych…

Taką tendencję potwierdzają dane Światowej Organizacji Zdrowia czy też różnorakie badania przeprowadzane na całym świecie. Coraz większy odsetek społeczeństw doświadcza trudności o podłożu psychicznym, przede wszystkim zaburzeń nastroju, depresji, stanów lękowych albo syndromu wypalenia. To ostatnie stanowi bardzo duży problem, także w sporcie. Dotyka coraz młodszych zawodników i zawodniczek.

Więc tak, moim zdaniem jesteśmy u progu ogromnego wyzwania społecznego. Myślę, że o komforcie psychicznym w świecie sportu warto mówić, ale trzeba też skupić się na edukacji społecznej i budowaniu świadomości.

Jak już przy budowaniu świadomości jesteśmy... Odnoszę wrażenie, że w tej kwestii ma pani – i może to nieco zbyt górnolotnie zabrzmi – coś w rodzaju poczucia misji. To mój wniosek wysnuty chociażby na podstawie tego, o czym pani pisze w mediach społecznościowych.

Kiedy wchodziłam do tego zawodu, ktoś mi powiedział, że bycie psychologiem lub psychoterapeutą nie do końca powinno być misją. Że powinniśmy traktować to przede wszystkim zawód, który opiera się na posiadaniu odpowiedniego wykształcenia, kompetencji, na etyce i rzetelności. Szeroko rozumianym profesjonalizmie. Podpisuję się pod tym wszystkimi użytecznymi kończynami!

To jedno drugie wyklucza?

Właśnie dlatego wcześniej powiedziałam, że „nie do końca”. Jednocześnie uważam bowiem, iż nie da się uprawiać tego społecznie odpowiedzialnego zawodu bez pewnego systemu wartości. Myślę sobie o w tym w takich kategoriach – i to jest kompletnie moje – że jeżeli z jakiegoś powodu w mojej profesji zyskałam pewną platformę w przestrzeni publicznej, to dobrze będzie wykorzystać ją (poza pracą w gabinecie), by dołożyć od siebie drobną cegiełkę do edukacji społecznej. W pewnym sensie czuję zatem odpowiedzialność, ale też przywilej. Staram się z tego sensownie korzystać.

Skąd się to poczucie chęci pomocy innym osobom wzięło? Nie ukrywajmy, to nie jest łatwa praca, zwłaszcza jeśli samemu jest się osobą wysoce empatyczną. Paradoksalnie mówimy o obciążającym mentalnie zawodzie.

Ma pan rację, dlatego my też mamy obowiązek poddawania się superwizji i przejścia własnego procesu psychoterapeutycznego. Ja też taki przeszłam wiele lat temu. Właśnie po to, byśmy byli w stanie wykonywać pracę z jednej strony rzetelnie, etycznie i odpowiedzialnie, a z drugiej strony w zdrowiu dla samego siebie.

Możemy odwołać się do metafory instrukcji bezpieczeństwa w samolocie, gdy w obliczu zagrożenia matka najpierw musi założyć maseczkę ochronną sobie, a dopiero potem dziecku. Ratownicy też mają taką zasadę, że zanim przystąpią do działania, muszą najpierw zadbać o własne bezpieczeństwo. W pewnym sensie dotyczy to również mojego zawodu.

Moja historia natomiast jest podobna do wszystkich tych osób, które na pewnym etapie życia znajdują sobie zawód wynikający między innymi z zainteresowań. Ja sport oglądam pasjami. Nawet nie 24/7 tylko 25/8 (śmiech). Co się da i kiedy się da. Tak mam od zawsze i nie nudzi mi się to. Moje życie prywatne również jest od lat związane ze sportem, rodzinne także.

Sama decyzja, by pójść w psychologię w sporcie była w pewnym sensie pragmatyczna. Za młodu uprawiałam żeglarstwo, ale w wieku 18 lat doznałam kontuzji, która wykluczyła mnie z czynnego uczestnictwa w tej dyscyplinie. Zaczęłam więc pracować jako trenerka. W pewnym momencie pomyślałam jednak, że chcę się zagłębić jeszcze bardziej. Dawniej dostęp do wiedzy był utrudniony. Dzisiaj znalezienie badań naukowych na jakiś temat czy odpowiedniej książki to są dwa kliknięcia. Miałam w sobie jednak takie poczucie, że w sporcie jest coś więcej. A jak już się tym zajęłam, to też bardzo się zainteresowałam. Następnie stwierdziłam, że muszę uporządkować moją wiedzę i między innymi przeszłam swoją terapię. Chciałam połączyć moje perspektywy zawodniczki, trenerki i psychologa. Dzisiaj to jest dla mnie spory kapitał.

Wróćmy do tematu budowania świadomości psychologicznej. Czy pani jest zadowolona z tego, jak wygląda i rozwija się ten proces nie tylko w środowisku stricte sportowym, ale też szerzej, z perspektywy zwykłego kibica?

Nie.

(wymowna cisza)

Pewnie mogłabym na tym zakończyć, ale zgaduję, że nie będzie pan usatysfakcjonowany? (śmiech)

Za rozwinięcie tematu się nie pogniewam!

W Polsce nie mamy ustawy o zawodzie psychologa i psychoterapeuty. To powoduje, że w przestrzeni publicznej, także dzięki dobrodziejstwu mediów społecznościowych, pojawia się coraz więcej trenerów mentalnych. Często są to osoby, które nie posiadają ani kompetencji, ani wykształcenia, aby się tym zajmować.

To jest niepokojące zjawisko.

Następna sprawa jest taka, iż mam poczucie, ze za mało skupiamy się na zdrowiu psychicznym w sporcie, a zbyt mocno akcentujemy pracę w obszarze kompetencji mających zbudować przygotowanie mentalne w warunkach rywalizacji. Te procesy w takich proporcjach i prowadzone w takich standardach nie są ze sobą kompatybilne. Po części to może wynikać z nierówności i dostępności poszczególnych usług na rynku psychologicznym. Z tego powodu nie jestem zadowolona.

Kolejny czynnik dotyczy przestrzeni w mediach społecznościowych i przekazu tam budowanego oraz wysokiego poziom hejtu i trywializowania pewnych kwestii. Używania określeń-wytrychów, które potrafią w sposób bardzo krzywdzący wpływać na zawodników. Dobrym przykładem na to mogą być komentarze, które zauważyłam po kreczu Igi w meczu z Jeleną Rybaknią w Rzymie. Pojawiły się wtedy sugestie, według których uraz Igi to ściema, a naprawdę to ona miała atak paniki. Tego typu trywializowanie całej sprawy mocno narusza granice osobiste sportowca, a po drugie jest krzywdzące w kwestii edukacji o zdrowiu psychicznym.

Przyznam, że ja takich głosów nie widziałem, ale jeśli się pojawiły to... Przedziwne. Na jakiej podstawie ktoś w ogóle mógł taki wniosek wysnuć? Sprzed telewizora? Absurd.

Niestety jednak tak było i jest to jeden z czynników, przez który nie satysfakcjonuje mnie obecny etap rozwoju i edukacji społecznej w kwestiach psychologicznych.

Żeby jednak nie zabrzmieć jak fatalistka – muszę powiedzieć, że cieszy mnie, iż coraz więcej sportowców otwarcie mówi o istocie dbania o zdrowie psychiczne. Coraz więcej osób chce dzielić się swoimi osobistymi doświadczeniami, czasami wręcz traumatycznymi. To jest coś bardzo pomocne w procesie, o którym rozmawiamy. Ogromny kapitał.

A propos takich generalizujących i trywializujących ten temat wypowiedzi od razu nasuwa mi się cytat z Mateusza Borka, który w jednym z programów publicystycznych stwierdził, że presję to może odczuwać pielęgniarka na onkologii, a nie sportowiec, który dodatkowo zarabia ogromne pieniądze.

Nie chciałabym się odnosić do konkretnych wypowiedzi. Każda ma jakiś kontekst, ja tego nie znam, więc nie pokuszę się o komentarz.

Natomiast oczywiste jest, że sportowcy – sami często o tym mówią, są tego świadomi – uprawiają zawód w pewien sposób uprzywilejowany. Że często zarabiają na życie przy okazji realizując swoje pasje, że to są zainteresowania sięgające dzieciństwa, że dzięki sportowi mogą podróżować i budować swoje wspomnienia w zupełnie inny sposób niż standardowy. To jest istotne i warte podkreślenia.

Trzeba jednak pamiętać, że dla każdego człowieka to jego życie jest najważniejsze. Wszyscy patrzą na świat „z własnego Matrixa”. Sportowiec więc ma prawo stwierdzić, iż doświadcza presji, bo on też filtruje rzeczywistość, a jego organizm obrabia docierające do niego bodźce. Nie widzę zatem zasadności sensu takiego uogólniania, ponieważ nie ma na świecie dwóch takich osób, a rodzaje presji są różne.

Jeszcze raz podkreślę – sportowcy naprawdę rozumieją, że istnieją zawody tak odpowiedzialne społecznie i trudne, których wykonywanie łączy się z ogromnym napięciem i w nich poziom stresu oraz przeżywania trudnych emocji jest wielki. Czy jednocześnie dla tego sportowca wciąż to jego życie i odczucia pozostaną najważniejsze? Tak i nie ma w tym nic dziwnego ani nie ma mowy o egoizmie. To jest po prostu życie danej osoby.

Pani czuje dużą presję również na sobie? Pracując ze światowej sławy tenisistką członkowie jej sztabu mimochodem też znajdują się na świeczniku.

Byłabym niespójna sama ze sobą, gdybym powiedziała, że nie odczuwam presji. Wręcz przeciwnie Przecież często analizuje się nasze gesty czy mimikę twarzy, gdy kamery uchwycą nas podczas meczów.

Czytałam o sobie, że w Dubaju opuściłam głowę po jednej z akcji i to było skandaliczne, bo w ogóle nie wspieram swojej zawodniczki. W praktyce miałam wtedy 40 stopni gorączki i ledwo trzymałam się na nogach. Taka tam ciekawostka krajoznawcza, o której nikt dotąd nie wiedział (śmiech). Czy uważam, że takie informacje powinnam przekazywać opinii publicznej? Nie. Ostatecznie, rozlicza się sztab z wyników. Psychologa także, choć specyfika mojej pracy jest nieco inna niż typowego procesu szkolenia sportowego.

Ogółem nie skarżę się na tego typu historie w żaden sposób. Analizowanie naszych zachowań i decyzji to nieodłączny element tej pracy. Natomiast jasne – sztaby szkoleniowe sportowców, którzy rywalizują na wysokim poziomie, także doświadczają stresu i presji. Zarówno w sferze codziennej pracy jak i od strony społecznej.

Pani tryb pracy jawi mi się jako zadanie wymagające sporego poświęcenia. Jak to wygląda z pani perspektywy?

Nie byłabym gotowa wykonywać mojej pracy w takim trybie, gdyby nie miała na wewnętrznej zgody i gdybyśmy w gronie rodzinnym, wraz z moim mężem, nie mieli takiej zgody między sobą. Mam duże szczęście związane z tym, że mój mąż również funkcjonuje na co dzień w środowisku sportowym i doskonale rozumiemy się nawzajem pod tym kątem. Dzięki temu dobrze sobie radzimy.

Rzeczywiście jednak bywa to wymagające. Nawet pod względem ciągłego zmieniania stref czasowych. Poza tym ja też nie pracuję wyłącznie z Igą Świątek, lecz również z innymi sportowcami, a zatem obowiązków mam sporo. Ale ja to też lubię, po prostu. To efekt tego, iż sama byłam sportowcem, a dużo podróżowałam od wczesnych lat. Uprawiałam żeglarstwo, czyli dyscyplinę, której w Polsce nie dało się uprawiać zimą, więc trzeba było wyjeżdżać. Od dziecka uczyłam się, jak łączyć różne sfery życia z podróżami. Dzięki temu dzisiaj potrafię i nawet lubię to robić. Jest to spójne z moim temperamentem.

Czyli o pani work-life balance martwić się nie musimy.

Gdybym uczyła innych dbania o siebie w zakresie równowagi w życiu osobistym i zawodowym, a sama bym tego nie robiła, to byłabym bardzo niewiarygodna. Moja praca miałaby bardzo krótkie nogi.

Wspomniała pani wcześniej o wsparciu ze strony rodziny, które pani otrzymuje, ale chciałbym też zapytać o podobny temat w kontekście tego, jak wygląda życie zawodników, szczególnie w świecie tenisa. O presji już rozmawialiśmy, ale czy dużym zagrożeniem nie jest też samotność sportowców? Cały czas są w podróży, przez cały rok co tydzień lub dwa zmieniają miejsca pobytu, stabilizacji nie ma w tym za grosz.

Poczucie osamotnienia w sporcie jest ogromnym problemem, nie tylko w tenisie. Mikaela Shiffrin powiedziała jakiś czas temu, że bycie sportowcem wiąże się z taką liczbą poświęceń i wyrzeczeniem, więc nikt z nich nie powinien być samotny. To jest bardzo ważne, by w tym świecie mieć wsparcie nie tylko merytoryczne, lecz również emocjonalne.

Dzisiaj obserwujemy dwie tendencje. Pierwsza jest taka, że coraz częściej w tourze pojawiają się bliscy zawodników czy zawodniczek. Nie tylko partnerzy i partnerki, ale i rodzice, rodzeństwo, a nawet zwierzaki. To jest ciekawe zjawisko. Ono pojawiło się w trakcie pandemii. Zwierzaki łagodzą obyczaje i są wspaniałymi towarzyszami człowieka, to po pierwsze. Po drugie znakomicie pomagają radzić sobie z samotnością.

Proszę sobie przypomnieć, jak wyglądał tenis w pandemii... To było ciągłe siedzenie w pokojach hotelowych i opuszczanie ich jedynie na kort. Potem się okazało, że to jest wręcz gamechanger, gdy nagle pojawiał się zwierzak jako poprawiacz nastroju. Może to brzmi nieco instrumentalnie, ale to działało. Wsparcie emocjonalne od rodziny też się liczy. Żadna rozmowa online nie zastąpi kontaktu na żywo i o tym należy pamiętać.

Druga tendencja jest taka, by nieco inaczej konstruować sztaby szkoleniowe niż przed laty. Dziś dopuszczalne jest, żeby trenerzy, osoby ze sztabu, menedżerowie, dawali sportowcom kawałek takiego wsparcia emocjonalnego. Wiele dyscyplin coraz mocniej opiera się o pracę na relacjach międzyludzkich. Spędza się ze sobą mnóstwo czasu, liczy się bardzo, aby współpracujące osoby dobrze dogadywały się ze sobą i w ogóle chciały ze sobą ten czas spędzać. Aby to nie była męczarnia.

Ale czy to nie bywa trudne? W sztabie Igi Świątek państwo w skali roku spędzacie ze sobą pewnie ze 300 dnia i czy w związku z tym łatwo jest wam oddzielić momenty stricte pracowe od tych, gdy atmosfera może się jednak na chwilę rozluźnić, można zająć głowę innymi tematami, robi się bardziej towarzysko i koleżeńsko? Da się znaleźć złoty środek w tym aspekcie?

Poniekąd o to mi chodziło w poprzedniej wypowiedzi. Zdarza nam się na przykład całym sztabem wychodzić na kawę czy kolację, albo jedziemy na jakąś krótką wycieczkę. Innym razem na jakiś turniej przyjeżdżają nasi bliscy, więc spędzamy trochę czasu wspólnie.

Dzisiaj uważa się, że warto odgradzać barierą sferę sportową od prywatnej. Teraz trenujemy i rozmawiamy tylko o sporcie, a potem zamykamy drzwi i jesteśmy dla siebie innymi ludźmi? Nie, tak się po prostu nie da funkcjonować przy takich napięciach i obciążeniach. Szczególnie w takim układzie, gdy nie mówimy o sporcie zespołowym. Wtedy dynamika relacji zawodników jest nieco inna niż na przykład w tenisie.

W przypadku naszej, a w szczególności mojej pracy, bardzo ważne jest to, aby rozumieć wzajemne granice. Aby wiedzieć, kiedy i dlaczego one się pojawiają. Aby wszystkie interakcje opierały się o asertywność, lecz również wzajemny szacunek. Tu najbardziej liczy się dojrzałość wszystkich uczestników tego procesu i zrozumienie: co robimy, dlaczego to robimy i po co istnieją pewne zasady funkcjonowania. W każdej grupie warto wypracować tego rodzaju normy i wspólne wartości, którymi chcemy się kierować.

Zgadzam się jednak z panem, że to wszystko bywa bardzo trudne. Dlatego czasem dużo czasu zajmuje to, aby sztaby i zespoły się wzajemnie docierały.

Może to nie będzie idealny przykład, ale sam zauważyłem pewną pułapkę w tej sferze. Powiedzmy, że w gronie pracowników mojej redakcji idziemy na imprezę integracyjną, teoretycznie mamy więc sporo czasu, aby lepiej się poznać i przegadać inne tematy, a na koniec i tak najwięcej rozmawiamy o pracy.

Niby tak, ale pewnie też zdarzają się sytuacje, gdy bywa pan w biurze, rozmawia pan ze swoimi koleżankami i kolegami o bardziej prywatnych sprawach. Pewnie oni wiedzą coś o panu, a pan o nich. Spędzając ze sobą mnóstwo czasu w pracy nie da się nie wyjść poza jej ramy w tych relacjach. To jest zupełnie naturalne, ale jak wspomniałam – ważna jest świadomość istnienia pewnych granic i odpowiedzialność, aby nadać danej grupie właściwą dynamikę.

A propos dynamiki w zespole – dużo wiemy na temat tego, jak działa pani współpraca z Igą, pana Wiktorwskiego z Igą i tak dalej, ale ciekawi mnie też, jak to wygląda pomiędzy samymi członkami sztabu?

Z jednej strony zajmujemy się kompletnie różnymi sferami, a z drugiej już wcześniej rozmawialiśmy o tym, że kluczowe jest umiejętne łączenie wszystkich tych aspektów

Ameryki przed panem nie odkryję – najważniejsza jest odpowiednia komunikacja. Bardzo dużo ze sobą rozmawiamy, czemu sprzyja fakt, że wszyscy razem jeździmy na kolejne turnieje. Widzimy więcej, wymieniamy się spostrzeżeniami, omawiamy wiele spraw. Tak, aby już przed zawodniczką stanąć z jednakowym przekazem płynącym od całego sztabu. Nie dzielimy się na dobrych i złych policjantów.

Mamy zresztą do czynienia z dorosłą osobą, ale to trochę jak w relacjach rodziców z dzieckiem. Tata z mamą mogą sobie dyskutować o danej kwestii, nie zgadzać się ze sobą, lecz ważne jest, by przed dzieckiem zaprezentowali wspólne stanowisko.

Brzmi to sensownie.

Mamy duży szacunek do naszych umiejętności, aczkolwiek zachowujemy też – i żebyśmy się dobrze zrozumieli, bo nie chcę zabrzmieć arogancko – sporą świadomość własnych kompetencji. To oznacza, że jeśli inna osoba niż ja porusza w rozmowie kwestie związane z przygotowaniem mentalnym, ja wtedy nie czuję, iż ktoś niszczy mój ogródek, bo tylko ja mogę o tych rzeczach mówić. Takie podejście nie wiązałoby się z niczym dobrym dla samej Igi. Chodzi o transparentność, uzupełnianie się.

Po prostu zaufanie?

Tak, też. W tej kwestii duże zasługi ma sama Iga, bo to właśnie ona nas zatrudnia, ona nas wybrała, zebrała do kupy i uznała, że warto z nami działać. To, że my potem osobno pracujemy nad dynamiką relacji, jest osobną kwestią. W pewnym sensie ja ją układam, szlifuję, monitoruję... To też są moje zadania w sztabie, nie tylko jeśli chodzi o samą Igę.

Wcześniej w naszej rozmowie padło nazwisko Mikaeli Shiffrin. Za co ją pani podziwia?

Mam do niej duży szacunek. Jeżeli miałabym dzisiaj podać przykład sportowca, ale też jego sztabu, który rozumie współczesne dążenie do mistrzostwa i stara się w sposób profesjonalny do niego dążyć, wybrałabym właśnie ją/ich. Podchodzą bardzo holistycznie do pracy. Do tego sama Mikaela cechuje się ogromną samoświadomością i rozumieniem tego, co dzieje się dookoła.

Warto na nią zwrócić uwagę tym bardziej, że swego czasu przeżyła traumę i opowiedziała publicznie o procesie radzenia sobie z nią. Po bardzo trudnych doświadczeniach dała radę wrócić na najwyższy poziom. Dobrze jest zauważać takich ludzi w świecie sportu i dążyć do standardu, który prezentują. Inspirować się nimi.

Nasze sztaby poniekąd obserwują swoje działania, rozmawiają i inspirują się w różnych kwestiach. To też jest wartościowe i wspaniałe.

Ostatnie pytanie w naszej rozmowie będzie w formule „pół żartem, pół serio”. Wiemy, że Iga Świątek czyta sporo książek, jest to dla niej cenna odskocznia od codziennego intensywnego życia w świecie tenisa. Gdyby więc miała pani wybrać jedną książkę, która najlepiej ją opisuje, jaka to byłaby pozycja i dlaczego?

Może encyklopedia? W końcu zawiera wszystko!

Źródło: WPROST.pl
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...