Filip Modelski dla „Wprost”: Musiałem powiedzieć sobie, że czas skończyć z piłką. Czuję niedosyt i satysfakcję

Dodano:
Filip Modelski (z lewej) Źródło: Newspix.pl / Piotr Kucza/FotoPyk
Był nastolatkiem, gdy zamienił Arkę Gdynia na West Ham United. W 2011 roku otrzymał szansę debiutu w seniorskiej kadrze. Dziś Filip Modelski w wieku 31 lat zamienił boisko piłkarskie na własne studio treningowe. Poważna kontuzja sprawiła, że musiał przedwcześnie pożegnać się z zawodowym sportem. W rozmowie dla „Wprost” wspomina wieloletnią karierę oraz Michała Probierza.

Dlaczego musiał przedwcześnie skończyć z futbolem? Co dał mu pobyt w Anglii? W którym klubie czuł się piłkarsko najlepszy? Jak widzi pracę Michała Probierza w reprezentacji Polski. Były piłkarz GKS-u Bełchatów, Jagiellonii Białystok czy Podbeskidzia Bielsko-Biała odpowiada na te i wiele innych pytań.

Michał Winiarczyk, „Wprost”: Jak wygląda życie 31-letniego piłkarskiego emeryta?

Filip Modelski: Nie lubię określenia „piłkarski emeryt”. Dla wielu ludzi koniec sportowej kariery równa się z emeryturą, ale nie dla mnie. Tak się potoczyło życie, sprawy zdrowotne, że zostałem zmuszony do zakończenia kariery. Na ile mogę, na tyle staram się być aktywny. Otworzyłem centrum treningowe, mam pomysł na siebie. Chcę pracować głównie z młodymi piłkarzami, by przekazywać im wiedzę, doświadczenie. Przy okazji, liczę, że będę również czerpał z tego wiele radości.

Nie czuje pan smutku, że nie skończył pan gry w piłkę na swoich warunkach?

Zdecydowanie czuję. Jestem człowiekiem, który poświęcił tej dyscyplinie dużo czasu. Kosztowało mnie to wiele wyrzeczeń. Dalej bym chciał kontynuować grę na najwyższym poziomie, lecz nie mogę. Życie pisze swoje scenariusze. Są rzeczy, na które nie mamy wpływu i musimy się z tym pogodzić.

Pomysł na centrum treningowe zrodził się już wcześniej, czy dopiero konieczność zakończenia kariery zmusiła pana do wejścia w nowy biznes?

Zawsze byłem zawodnikiem, który lubił pracować indywidualnie. Od kilku lat kiełkował mi w głowie pomysł na własne miejsce do treningów. Wiedziałem, że zajmę się tym na poważnie, gdy skończę z grą w piłkę. A że skończyło się szybciej niż zakładałem, to i plany związane z biznesem trzeba było wdrożyć wcześniej w życie.

Nie myśli pan o pracy trenerskiej?

W pewien sposób to, czym zajmuję się obecnie, można uznać za trenowanie ludzi – tylko że w sposób indywidualny, na moich zasadach. Póki co chcę się skupić tylko na tym. Jeśli jednak chodzi po pracę trenera w klubie, to nie mówię jednak nie. Na pewno będę się rozwijał w kierunku pracy szkoleniowej, ale czy zajmę się zajęciami zespołowymi? Czas pokaże.

Zajmuje się pan obecnie przygotowaniem fizycznym młodych piłkarzy. Jakie największe różnice dostrzega pan, gdy porówna ich do siebie sprzed lat?

Przede wszystkim za moich czasów nie było takich możliwości, wiedzy czy metodyki treningowej do rozwoju, jaką ma dzisiejsza młodzież. Dziś łatwiej można przekazać chłopakom odpowiednie narzędzia do prawidłowego wyszkolenia czy zabezpieczenia przed kontuzjami w przyszłości. Jeśli spojrzymy na przedział wiekowy 8-15 lat, to dziś mamy do czynienia z nieporównanie lepszymi warunkami i podejściem do rozwoju niż za czasów, gdy sam znajdowałem się w tym przedziale. Widzę po młodych adeptach dużą samoświadomość i ambicję. Również rodzice z głową podchodzą do ich treningu. Uważam, że już w pierwszych latach treningów mają wielką przewagę nad moją generacją.

Wyjechał pan jako nastolatek do akademii West Hamu. Po powrocie do Polski szybko przebił się w ekstraklasowym GKS-ie Bełchatów, by w wieku 19 lat zadebiutować w dorosłej kadrze. Patrząc z dzisiejszej perspektywy – był pan gotowy na przeskok do profesjonalnego futbolu?

Wyjazd do Anglii w tak młodym wieku mocno mnie ukształtował. Zahartował pod względem mentalnym i sportowym. Dostałem wielką lekcję życia. Nagle znalazłem się ponad 1500 kilometrów od domu. Musiałem stawić czoła innym wyzwaniom niż moi rówieśnicy mieszkający na miejscu przy rodzicach. Ten transfer, a później pobyt w West Hamie mocno mnie rozwinął i sprawił, że wróciłem do Polski jako znacznie dojrzalszy człowiek. Byłem gotów, by na dobre wejść do dorosłego futbolu. Udowodniłem to, bo szybko po powrocie z Anglii wywalczyłem miejsce w ekstraklasowym zespole. Co ważne, utrzymałem je i dalej się rozwijałem.

Z pewnością wiele rzeczy mogłem zrobić lepiej. Tutaj można wspomnieć, jak ważne jest, aby piłkarz trafił na odpowiednich ludzi na swojej drodze. Miałem styczność z doświadczonymi ludźmi, którzy na wiele spraw patrzyli z większym spokojem, bez emocji. To, co na mnie wydawało się nowe, dla nich było chlebem powszednim. Dziś chcę służyć pomocą młodym chłopakom, aby tak samo jak ja przed laty mogli liczyć na wsparcie.

Kto panu najmocniej pomógł ze środowiska piłkarskiego? Do młodych zawodników często podbijają „doradcy”, którzy finalnie bardziej wyrządzają krzywdę aniżeli pomagają.

Nie chciałbym wymieniać tu wszystkich z imienia i nazwiska. Te osoby doskonale wiedzą o tym, bo każdej z nich podziękowałem za wsparcie. Nie będę ukrywał, że trafiłem również na ludzi, którzy w złej wierze albo przez pryzmat swojego interesu nakierowywały mnie na złe decyzje. Mam swoje przemyślenia. Nie chcę wyciągać brudów, bo w sumie na koniec dnia, to ja podejmowałem decyzje.

Dziś wiem, że funkcjonując w środowisku piłkarskim trzeba być ostrożnym. Tak jak pan wspomniał, nie brakuje osób, które żerują na zawodnikach. Nie ukrywajmy, profesjonalna piłka nożna to niezwykle dochodowa branża. Każdy szuka dla siebie korzyści. To my jednak podejmujemy decyzje. Najlepiej, aby każdą z nich, „podeprzeć” chłodną analizą.

Często wraca pan do występu w kadrze? Wystąpił pan w jednym meczu w 2011 roku za kadencji Franciszka Smudy.

To już stare czasy. Z pewnością ten występ zostanie ze mną do końca życia. Mam miłe wspomnienia z tamtego spotkania, ale to był jednak epizod. Gdyby tych występów było więcej, a przygoda z kadrą byłaby dłuższa, to mielibyśmy temat do rozmowy. A tak to można tylko wspomnieć o tym jako o akcencie i spełnieniu marzenia, bo tak jak każdy chłopak marzyłem o zagraniu z orzełkiem na piersi.

W Jagiellonii Białystok pracował pan z kolei z obecnym selekcjonerem reprezentacji, Michałem Probierzem.

Nie byłem zaskoczony jego zatrudnieniem. Trener Probierz to człowiek, który bardzo dużo mnie nauczył. Jestem mu wdzięczny za to, jak mnie rozwinął jako zawodnika. Zwracał uwagę na wiele mankamentów w mojej grze, jeszcze gdy byłem młodym graczem. Wiem, że od zawsze marzył o pracy na najwyższym poziomie, a takim jest polska kadra. Jest charakternym, pracowitym człowiekiem, który przez lata musiał pokonać wiele trudności, aby dotrzeć do obecnego miejsca. Widzę, że ma pomysł na reprezentację. Wierzę, że z każdym zgrupowaniem, meczem ten pomysł zakończy się sukcesem, a drużyna będzie osiągała dobre wyniki.

Wierzy pan, że kadra bez problemu awansuje na EURO 2024?

Na pewno wierzę w to, że wygramy baraże i pojedziemy na turniej. Bez problemu to będzie, jeśli wygramy oba mecze po 4:0. Mnie wystarczy, że „przepchniemy” je jedną bramką. Trener przyszedł do kadry w trudnym momencie. Wszyscy wiemy jak wyglądały wcześniejsze miesiące w reprezentacji. To nie jest łatwy moment, ale wierzę, że trener Probierz ma tyle charyzmy, doświadczenia i umiejętności, by poukładać wszystkie tematy, które ma do ogarnięcia.

Ma pan poczucie piłkarskiego spełnienia?

Mogłem osiągnąć zdecydowanie więcej. Nie mam co do tego wątpliwości. Wymagałem od siebie dużo. Nie brakowało mi zaangażowania, ale gdzieś w karierze pojawiły się błędy – niekiedy moje, niekiedy innych ludzi. Z drugiej strony, potrafię docenić to, co osiągnąłem. Wiem, że prezentowałem profesjonalizm – zarówno na boisko, jak i poza nim.

Ktoś, z kim grałem w kadrze młodzieżowej mógłby powiedzieć: „Tobie udało się zagrać w Ekstraklasie, a ja nawet jednego meczu w profesjonalnej piłce nie rozegrałem”. Na koniec dnia pozostaje niedosyt, ale również i satysfakcja z tego, jakim stałem się człowiekiem. Profesjonalnym piłkarzem jest się przez kilka, kilkanaście lat. Później nadal życie toczy się dalej.

Kiedy czuł się pan indywidualnie najlepszy pod względem piłkarskim?

Prawdopodobnie wtedy, kiedy byłem już najbardziej dojrzałym zawodnikiem. Mam na myśli pobyt w ekstraklasowym Podbeskidziu Bielsko-Biała. Otrzymałem opaskę kapitana, byłem odpowiedzialny za zespół. Również sportowo stałem na wysokim poziomie. Niestety sezon zakończył się spadkiem, co spowodowało konieczność opuszczenia klubu.

Grał pan później w pierwszej, a nawet drugiej lidze. Nie było to deprymujące?

Takie jest życie w sporcie. Nie ujmowało mi to, że grałem na niższym poziomie niż dotychczas. Na ten najwyższy poziom – nawet w Polsce – wchodzi tylko wybrana część zawodników. Kolejna część dociera na niższy szczebel i tak dalej. Niezależnie od tego, w której lidze grałem, to cały czas byłem głodny rozwoju. Chciałem rywalizować i robiłem to na sto procent.

Może pan opowiedzieć historię kontuzji, która zakończyła karierę? W rozmowie z TVP Sport wspomniał pan, że wcześniej nie doznawał żadnych poważnych urazów.

Przez całą karierę nie miałem problemów z kręgosłupem. W pierwszym meczu w barwach Kotwicy Kołobrzeg po kontakcie z przeciwnikiem poczułem przeszywający ból. Zostało to jednak zbagatelizowane przez sztab medyczny. Postawiono diagnozę, która nie miała w ogóle związku z kręgosłupem. Po czasie okazało się, że kręgosłup tworzył dolegliwości, które odczuwalne były w innej partii ciała. Na początku to nią właśnie się zajmowano, co okazało się leczeniem skutków, a nie przyczyny bólu. Później dowiedziałem się, że w tamtym momencie uszkodziłem kręgosłup. Uraz jest na tyle poważny, że wyeliminował mnie z zawodowego sportu.

Odczuwa pan dziś skutki kontuzji?

Odbyłem wiele terapii. Trafiłem na szczęście na jedną klinikę, która pomogła odzyskać amatorskie życie sportowe bez bólu. Są dni, w którym odczuwam jeszcze dolegliwości, ale wiem już jak sobie z tym radzić. Muszę wtedy udać się na dostosowaną terapię i zastopować aktywność fizyczną na krótszą lub dłuższą chwilę. Obecnie jest jednak wszystko w porządku i w amatorski sposób mogę sobie ćwiczyć.

Dużo czasu zajęło podjęcie decyzji o skończeniu z grą?

Próbowałem wszystkich możliwych sposibów, zanim w lustrze powiedziałem sobie, że czas skończyć z piłką. Skonsultowałem stan zdrowia nie z jednym czy dwoma, ale kilkoma lekarzami – i to z różnych dziedzin. Musiałem mieć czarno na białym jedną diagnozę, która się potwierdzi. Lekarze mają różne opinie, ale u mnie była już bardzo jednoznaczna. Mimo to próbowałem jeszcze innych metod leczenia – manualnych, klinicznych – ale nie udało się naprawić zdrowia na tyle, bym mógł wrócić do zawodowego sportu.

Ogląda pan dziś piłkę w telewizji?

Mam mało czasu, by to robić. Biznes, który prowadzę, jest czasochłonny i wymaga pełnego zaangażowania. Muszę być w pełni przygotowany do każdej jednostki treningowej z zawodnikami. Czasem jednak zdarzy się, że obejrzę jakiś mecz. Z początku nie było łatwo. Nie chodziło tu o złość czy zadrę, że ktoś może grać, a ja nie. Po prostu odczuwałem lekki żal z tego, jak to się wszystko potoczyło. Z biegiem czasu to uczucie złagodniało. Nie mam problemów, by obejrzeć spotkanie w telewizji. Wciąż czerpię dużą frajdę z oglądania futbolu.

Ale funkcjonuje już pan bez sportowego reżimu.

Paradoksalnie dziś mam mniej czasu wolnego niż dawniej, gdy byłem zawodnikiem. Wiadomo, piłkarzem jest się 24 godziny na dobre. Nawet sen ma bardzo ważne znaczenie. Przychodziłem jednak na trening, robiłem oprócz niego swoje rzeczy, ale nie kosztowało to siedzenia 10 czy nawet 14 godziny dziennie w miejscu pracy – a tyle poświęcałem czasu, gdy urządzałem studio treningowe.

Na pewno życie po zawodowej piłce jest zdecydowanie inne. Potrzeba czasu, by się w nim odnaleźć. Wchodzisz w rolę człowieka, który ma zupełnie odmienne obowiązki i grafik. Mimo różnych klubów, w których występowałem, to jednak plan dnia z góry był wszędzie podobny. Cieszę się, że mam na tyle wyrozumiałą żonę, która odciążała mnie w wielu obowiązkach. Liczę na to, że po tym, jak biznes się rozwinie, będę miał więcej czasu dla niej i całej rodziny.

Źródło: WPROST.pl
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...