Nie wiadomo, jaki plan na spotkanie ze Stalą Mielec miała Biała Gwiazda. „Bezradność” to najlepsze określenie do opisania, jak w sobotnie popołudnie spisała się drużyna z Małopolski.
Grzegorz Tomasiewicz wyprowadził Stal Mielec na prowadzenie
Gospodarze mogli być uznawani za faworytów jedynie w teorii. W praktyce bowiem ich rywale często pełnią rolę „underdogów’, by potem sprawiać przeciwnikom spore problemy. Nie inaczej było tym razem, ponieważ pierwszego gola w spotkaniu zdobyli właśnie podopieczni trenera Majewskiego. Co więcej, zrobili to w bardzo prosty sposób – dośrodkowanie z rzutu rożnego, przedłużenie Flisa i gol Tomasiewicz głowa z bliskiej odległości. Biała Gwiazda była zupełnie niezorganizowana przy tym stałym fragmencie.
Później okazało się, że ta kiepska organizacja dotyczyła całej gry Wisły, bo do końca pierwszej połowy praktycznie ani razu nie zagroziła bramce Strączka. Ponad 60 proc. posiadania piłki w ogóle nie przekładało się na stwarzanie okazji strzeleckich.
Bezradny jak Wisła Kraków
Gra Białej Gwiazdy znacznie bardziej mogła podobać się w drugiej połowie, bo podopieczni trenera Guli stali się odważniejsi oraz przeprowadzali swoje akcje bardziej dynamicznie. Szczególnie ciekawie robiło się, gdy piłkę przy nodze miewał Fazlagić, bodaj najaktywniejszy z gospodarzy. Z drugiej strony jednak mielczanie bronili się kompaktowo i nawet szybkie wymiany podań nie robiły na nich wrażenia. Automatycznie wiślakom cały czas brakowało miejsca na posłanie jakiegoś przeszywającego podania, po którym doszliby do groźnej sytuacji.
W takim rytmie uderzania krakowską głową o mielecki mur starcie toczyło się aż do ostatniego gwizdka. Stal dzielnie obroniła jednobramkową przewagę i sprawiła, że Wisła coraz poważniej powinna myśleć o walce o utrzymanie.
Czytaj też:
Skoki narciarskie. Koniec pięknej historii. Stefan Hula podjął ważną decyzję