O tym, jak zwolniono „Waldka Kinga”, który przecież był nie do ruszenia

O tym, jak zwolniono „Waldka Kinga”, który przecież był nie do ruszenia

Waldemar Fornalik
Waldemar Fornalik Źródło: PAP / Zbigniew Meissner
Od wielu sezonów wyrzucanie trenerów jest stałym elementem krajobrazu w polskiej piłce ligowej. I nic nie wskazuje na to, żeby to się miało szybko zmienić. Oburzały przeprowadzone w ostatnim czasie zwolnienia Jana Urbana z Górnika Zabrze, Tomasza Kaczmarka z Lechii Gdańsk czy Wojciecha Łobodzińskiego z Miedzi Legnica. Dopiero czwartkowe rozstanie Piasta Gliwice z Waldemarem Fornalikiem było prawdziwym trzęsieniem ziemi.

Wydawało się, że akurat on jest w Ekstraklasie nie do ruszenia. Że każdego można zwolnić, ale przecież nie trenera, który z przeciętego Piasta Gliwice nie tylko zbudował czołowy zespół w kraju, ale przede wszystkim sięgnął z nim po mistrzostwo Polski (co się nigdy wcześniej w historii klubu nie zdarzyło). Że nie można zwolnić kogoś, kogo kibice – jeszcze w Ruchu Chorzów – ochrzcili mianem „Waldek King” w uznaniu jego trenerskich zasług.

Tutaj nie ma sentymentów

Wydawało się, że takich rzeczy jak sięgnięcie po tytuł mistrzowski się nie zapomina, nawet jeśli w rundzie jesiennej obecnego sezonu drużyna Fornalika grała słabo. Raz jeszcze okazało się, że w środowisku piłkarskim nie ma sentymentów. Jednak niesmak pozostawia nie tylko fakt zwolnienia tak zasłużonego szkoleniowca, ale też sam moment dokonania zmiany.

Przecież Piast swój ostatni mecz ligowy w tej rundzie ma zaplanowany na 13 listopada, a więc za ciut więcej niż dwa tygodnie. Wtedy rozpocznie się 2,5-miesięczna przerwa w rozgrywkach spowodowana odbywającym się w listopadzie i grudniu mundialem. Te dwa tygodnie i trzy kolejki, jakie pozostały do rozegrania, to było takie niezbędne minimum, jakie z przyzwoitości – i oczywiście ze względu na wyjątkowość osiągnięć Fornalika w Piaście – należało dać trenerowi. Widmo degradacji zaglądającej w oczy działaczom było silniejsze niż przyzwoitość. Fornalika posprzątano.

I to mimo faktu, że Piast pod wodzą tego trenera zazwyczaj miał dużo lepszą dopiero rundę wiosenną. Tak jak było choćby w poprzednim sezonie. Drużyna z Gliwic najpierw niemrawo zaczęła rozgrywki, ale z każdą następnym meczem grała coraz lepiej. W pewnym momencie Piast miał serię 11 meczów bez porażki, w tym osiem zwycięstw! Doszło nawet do tego, że do ostatniej kolejki spotkań walczył z Lechią Gdańsk o czwarte miejsce, gwarantujące start w europejskich pucharach. Ostatecznie gliwiczanie skończyli sezon 2021/22 na piątym miejscu, ale wydaje się, że w kwestii zwolnienia Fornalika nie miało to żadnego znaczenia. Liczyło się wyłącznie to, co tu i teraz.

Obecny Piast zaczął się niebezpiecznie zbliżać do strefy spadkowej. Sięgnięto po Aleksandara Vukovicia, bo to szkoleniowiec znany przede wszystkim z doskonałej motywacji zawodników. A na dwa tygodnie przed końcem rozgrywek można szukać rezerw już tylko w odblokowaniu głów piłkarzy. Na poprawienie przygotowania fizycznego w tej chwili jest zbyt późno. Przyjdzie na to czas zimą.

Ruch z zatrudnieniem motywatora Vukovicia wskazuje, że w klubie nie wierzono, że Fornalik jest jeszcze w stanie podnieść drużynę mentalnie. Pojawiła się narracja o tzw. wypaleniu doświadczonego szkoleniowca. Dziwiono się także, czemu po raz kolejny Piast pod wodzą tego trenera znów ma kiepską jesień.

Letni bałagan transferowy

W czerwcowym wywiadzie dla „Wprost” Fornalik tak to tłumaczył: – Zawsze staramy się wykonać dobrą pracę także przed sezonem, ale wtedy najczęściej jest tak, że kadrę mamy jeszcze nieskompletowaną, że zawodnicy dochodzą do drużyny w czasie przygotowań albo nawet po rozpoczęciu ligi. Ci nowi są zazwyczaj na różnym poziomie przygotowania, jedni są gotowi na już, a na to, żeby „odpalili” kolejni trzeba trochę poczekać. No i ten proces układania drużyny trwa, stąd lepsze rundy wiosenne niż jesienne – wyjaśniał nam latem Fornalik.

Nie mógł wtedy powiedzieć wprost, że proces kupowania i sprowadzania zawodników w letnim okienku, w wielu polskich klubach, jest daleki od doskonałości (i Piast nie jest tu wyjątkiem). Kupuje się zawodników późno, kiedy piłkarzom pozamykają się opcje angażu w innych ligach. Często jest to już „towar” przebrany, więc bierze się nie dość, że późno – kiedy liga już trwa – to jeszcze nie tych, których by się chciało, bo pasują profilem trenerowi, ale tych, którzy są dostępni (czytaj, nie znaleźli się na nich chętni). W takich sytuacjach trenerzy są postawieni pod ścianą: bierzesz to, co jest, albo na pół roku (do kolejnego okienka transferowego) zostajesz z tym zespołem, jaki masz. Szkoleniowcy najczęściej idą w takich przypadkach na zgniłe kompromisy, ale później to właśnie oni – a nie dyrektorzy sportowi czy szefowie skautingu – firmują te transfery swoim nazwiskiem. I sami ponoszą konsekwencje, gdy nie ma wyników, bo kupiło się piłkarzy kiepskich piłkarzy, biorąc to, co jest pod ręką w ostatniej chwili.

Poklepywanie się po plecach

Fornalik pożegnał się z Piastem, a Piast z Fornalikiem, ale już pojawiło się trochę niejasności. Bo na koniec współpracy – jak to zwykle w takich sytuacjach bywa – padło wiele okrągłych, PR-owych zdań, które mają pokazać kibicom, że między klubem a byłym już trenerem jest wszystko w jak najlepszym porządku, że strony zakończyły współpracę w zgodzie.

Źródło: WPROST.pl