Dariusz Tuzimek, „Wprost”: Po bałaganie, jaki dotknął reprezentację Polski na mundialu i tuż po nim, wybuchła w środowisku piłkarskim dyskusja o tym, czy w PZPN nie przydałby się dyrektor sportowy, który całościowo weźmie na siebie odpowiedzialność za funkcjonowanie kadry. Jak jest pana opinia na ten temat?
Grzegorz Mielcarski: Moim zdaniem jest to bardzo potrzebna funkcja w PZPN, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Gdybym był prezesem związku to bardzo chciałbym mieć kogoś zaufanego, kto się świetnie zna na sprawach sportowych i wie jak funkcjonuje taka drużyna jak reprezentacja.
Oczywiście taki dyrektor to nie może być osoba przypadkowa, nie wystarczy, że to będzie były piłkarz. To powinien być człowiek, który nie dość, że ma nieposzlakowaną opinię, to jeszcze ważne by miał niezbędne doświadczenie. Czyli gdzieś był, coś widział, przeżył, sam coś znaczył. No i najlepiej, żeby te doświadczenia wyniósł z jakiegoś dobrego, dużego klubu albo ze znaczącej federacji. Wtedy te – zaczerpnięte z zagranicy – standardy mógłby wprowadzać w naszym futbolu.
Grzegorz Mielcarski: Musimy dbać o wizerunek kadry
Co nowego mógłby taki dyrektor wnieść do PZPN i do funkcjonowania reprezentacji? Bo nie brakuje głosów, że po co zatrudniać nowego dyrektora, skoro są już ludzie w związku, którzy wykonują podobną robotę.
To co? Niemcy mają u siebie tak słabych selekcjonerów, że muszą im do pomocy dawać dyrektora technicznego? Bo oni takiego kogoś zatrudniają, a my go nie potrzebujemy, tak? No nie róbmy sobie żartów.
Jeśli ktoś myśli, że dyrektor sportowy związku, czy dyrektor techniczny – bo i tak można nazywać to stanowisko – jest od tego, żeby robić piłkarzom rezerwacje na podróże lotnicze, to w ogóle nie rozumie, o czym mowa. Ja rolę takiej osoby widzę zupełnie inaczej. To powinien być człowiek, który ma zarówno szacunek w środowisku, ale też charyzmę. Żeby – kiedy to konieczne – nie bał się wejść w spór nawet z kadrowiczami. Żeby umiał im pewne rzeczy pokazać, do pewnych zachowań przekonać. Żeby był dla piłkarzy zarówno ich przełożonym, jak i respektowanym partnerem w dyskusji.
To nie trener powinien odpowiadać za to, na jakie lotnisko wraca reprezentacja lub o tym, czy jest powitanie kadry kibicami, czy tego nie ma. Albo, w jakim hotelu śpi drużyna, czy kto i kiedy odwiedza piłkarzy na zgrupowaniu. To są wszystko zadania dyrektora, selekcjoner może się wtedy skupić na swojej pracy. Ale też z drugiej strony oczekiwałbym, że taki dyrektor ma wpływ na selekcjonera. I może mu powiedzieć np. „słuchaj, to nie może być tak, że ty sobie sam wybierasz media, z którymi rozmawiasz i te, które ignorujesz. Bo reprezentacja ma sponsorów, którzy chcą być szeroko obecni w mediach.
Musimy dbać o wizerunek kadry u wszystkich dziennikarzy”. Mam czasem wrażenie, że w niektórych kwestiach to trochę powrót do szkoły podstawowej, jeśli chodzi o poprawianie pewnych zachowań trenerów i piłkarzy. Ale skoro to jest konieczne i potrzebne, to trzeba o tym przypominać. Czasem nawet trzeba walnąć pięścią w stół, od tego jest dyrektor w federacji.
Mielcarski: Chodzi o osobę, która pomoże zarówno prezesowi, jak i selekcjonerowi
Przy okazji mundialu w Katarze właśnie takie tematy nie były prawidłowo przypisane, wybuchała afera za aferą. Mnie się wydaje, że niezrozumienie roli i ogromu działań, jakie są przed takim dyrektorem sportowym wynika z tego, że dwóch ostatnich dyrektorów w PZPN, czyli obecny Marcin Dorna i poprzedni Piotr Burlikowski, byli raczej fasadowymi urzędnikami w związku, niż kimś takim, o kim właśnie mówimy.
Mnie chodzi o taką osobę, która pomoże zarówno prezesowi PZPN, jak i selekcjonerowi w codziennej pracy z reprezentacją. Kogoś, kto skróci dystans pomiędzy trenerem a zawodnikami, między prezesem a kadrowiczami, będzie takim pośrednikiem, który umie pokazać racje drugiej strony i zrobi to w spokojnej merytorycznej dyskusji.
Tak, żeby nie dochodziło do niepotrzebnych nieporozumień czy nawet konfliktów w kadrze. A jednocześnie ten dyrektor powinien mieć taką pozycję, żeby się wszyscy z nim liczyli. To nie jest facet od „przynieś, wynieś, pozamiataj”. To ma być osobowość, ktoś, kogo się respektuje, kto ma niepodważalny autorytet.
Czyli w pana koncepcji to byłby ktoś, kto funkcjonuje w PZPN tak, jak Olivier Bierhoff działał w federacji niemieckiej. Tylko że on tam był kimś, kto de facto jest nawet ponad trenerem reprezentacji. Wyznaczał także kierunek sportowego rozwoju reprezentacji, on wręcz proponował, których trenerów związek powinien zatrudnić. Bo potrafił ich ocenić, wiedział jakie, który z nich ma atuty. Pan uważa, że w PZPN dyrektor techniczny powinien być przełożonym selekcjonera?