Z tyczkami na walizkach
Artykuł sponsorowany

Z tyczkami na walizkach

Piotr Lisek
Piotr LisekŹródło:Newspix.pl / MAREK BICZYK
Spędza 300 dni w roku poza domem. Trenuje 6-7 godzin dziennie. Mimo to mówi: Czerpanie przyjemności ze skakania o tyczce jest dla mnie priorytetem. Piotr Lisek o igrzyskach, sobie i swojej dyscyplinie.

Łapię pana praktycznie na walizkach, tuż przed wyjazdem do Tokio. Na długo pan jedzie?

Prawie na miesiąc. Zostaje dziecko, żona…

Ile dni w roku jest pan poza domem?

Trzysta. Takie życie na walizkach nie jest łatwe, ale myślę, że z żoną dajemy sobie z tym wszystkim radę.

10 miesięcy to bardzo dużo. Jak wygląda na co dzień życie tyczkarza?

To praca na pełen etat. W okresie, kiedy się przygotowujemy do dużych zawodów, mam 6-7 godzin treningów dziennie, potem trzeba poświęcić czas na odpoczynek, regenerację, dietę etc. Wydawać by się mogło, że pozostaje dużo wolnego czasu. Mimo to ciągle jesteśmy zmęczeni, poirytowani, a to nie jest łatwe dla osób, z którymi się blisko żyje. Na pewno trzeba się tego nauczyć.

A jak to w ogóle się stało, że w pana rękach znalazła się tyczka? Podobno zaczynał pan od biegów przełajowych i skoku wzwyż.

Biegi przełajowe były dla mnie bardzo stresujące, dopiero gdy byłem już starszym zawodnikiem, zaczęło mi to sprawiać radość. Moją główną konkurencją był skok wzwyż, ale jako dziecko nie byłem tak wysoki jak teraz, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że tak wystrzelę.

Skokiem o tyczce zawsze się pasjonowałem. Pochodzę z Dusznik, wsi pod Poznaniem, i nigdy nie myślałem, że chłopak ze wsi może uprawiać taką dyscyplinę. Infrastruktury do uprawiania skoku o tyczce tam nie było nigdy. Pokierowany przez pierwszego trenera trafiłem do innego trenera, który zajmuje się tą konkurencją w Poznaniu. Bardzo mi się to spodobało, bo skoki o tyczce to adrenalina. Idealnie się wpasowałem w tę konkurencję.

Co to znaczy, że skok o tyczce jest najbardziej techniczną konkurencją?

Czy najbardziej techniczną – to można się spierać. Chociaż jeśli się wchodzi na poziom mistrzowski, to każda konkurencja jest wymagająca. Chodzi głównie o to, że człowiek z ulicy może pobiec, rzucić czy skoczyć w dal, ale nie weźmie tyczki ani nie skoczy nawet niskiej wysokości. To jest ta trudność naszej dyscypliny.

A sama tyczka – czy wszyscy tyczkarze używają takich samych tyczek czy dla każdego sportowca tyczka robiona na miarę?

Tu nie ma wyścigu zbrojeń. Każdy może wziąć taką tyczkę, jaką zechce. Tak więc jeśli ktoś jest w stanie chwycić 7-metrową tyczkę, to niech próbuje, niech skacze, rekord świata będzie miał na pstryknięcie palcami. Wszyscy jednak jesteśmy ograniczeni prawami fizyki. Chwycić tyczkę wyżej niż 5,10-5,20 metra to już jest wyczyn. Dlatego wszyscy zawodnicy na topie skaczą na podobnych tyczkach. Zmieniamy tylko twardość, dzięki niej możemy zwiększyć siłę wyrzutu zawodnika: im twardsza tyczka, tym wyżej może wynieść w górę.

Ile tyczek wozi pan z sobą? Jedną? Trzy?

Od siedmiu do ośmiu.

Po co aż tyle?

Do rozgrzewki, na krótki rozbieg, jest potrzebnych około trzech tyczek. Na pełen rozbieg też jest potrzebnych około trzech tyczek. Na początku zawodów staramy się bezpiecznie zaliczyć wysokość, nie potrzebujemy twardych tyczek. Gdy mamy pierwszą wysokość 5,50 m, to bierzemy miękką tyczkę, która nie ma dużej nośności i ze spokojem przelatujemy nad poprzeczką. Im twardsza tyczka, tym większa perfekcja skoku jest wymagana.

Podobno są problemy z przewożeniem tyczek.

Ogromne. To udręka dla nas, tyczkarzy. Z reguły kiedy przychodzimy na lotnisko, wszyscy się na nas patrzą, bo idziemy z 5,5-metrowym bagażem. Pani na check-in, mówi: „Nie, to nie wejdzie do samolotu, nie ma opcji”, mimo że zawsze, gdy lecimy, wszystko jest ustalone z liniami lotniczymi. Trzeba stracić trochę czasu, żeby wytłumaczyć, że to jednak zmieści się do samolotu. Na obcej ziemi też jest trudno, bo trzeba załatwić odpowiedni transport, tyczki nie mieszczą się w normalnym samochodzie, trzeba je wozić na dachu albo zamawiać większe auto. Logistycznie jest z tym dużo zabawy.

Piotr Lisek

Zamieścił pan na swoim Facebooku fotografię, na której stoi pan na rękach, z napisem „Świat wywrócony do góry nogami… to mój świat”. To przenośnia czy element treningu tyczkarza?

Jeśli chodzi o świat wywrócony do góry nogami, to trochę tak jest. Faktycznie, żeby skakać o tyczce, to trzeba być trochę zakręconym. Jest jednak ten strach, lęk wysokości i te wszystkie rzeczy związane z tym, że coś może nie pójść po naszej myśli. Strącenie poprzeczki to najmniej ryzykowna sprawa, lądowanie z wysokości sześciu metrów poza materacem jest już po prostu niebezpieczne. Tu przydaje się umysł dzieciaka.

Na zawodach często wchodzi pan w interakcję z widownią. Lubi pan, kiedy widownia pana dopinguje. W Tokio tej widowni nie będzie. Będzie trudniej? Jak pan sobie wyobraża te igrzyska?

Faktycznie, lubię obcować z ludźmi. Czerpanie przyjemności ze skakania o tyczce jest dla mnie priorytetem. Zawsze powtarzam, że osoba, która lubi to, co robi, ani sekundy nie jest w pracy. Ja właśnie tak swoją pracę postrzegam. Szkoda, że publiczności nie będzie na igrzyskach, ale to są najważniejsze zawody, będziemy się starali pokazać, kto jest na jakim miejscu, i będziemy się skupiali na tym, żeby wszystko wykonać dobrze i godnie reprezentować kraj.

Niedawno po zawodach diamentowej ligi napisał pan: „Dziś obstawa jak na finale igrzysk olimpijskich”. Już pan wie, co mogą rywale, co pan może?

Już od dawna wiemy, kto jest na jakim miejscu i z kim trzeba się mierzyć. Konkurencja jest na kolosalnym poziomie, wyszarpać medal graniczy z cudem, ale od czego jesteśmy my, zaprawieni w cudach. To na pewno nie będzie łatwe., Warto śledzić te zawody, bo będzie sporo emocji, jeśli nie związanych z moją osobą, to może z Pawłem Wojciechowskim czy Robertem Soberą. Będą skoki na poziomie rekordów świata. Ta konkurencja z pewnością będzie emocjonująca do ostatniego skoku.

Czym dla sportowca takiego jak pan jest sponsor?

Jestem dumny ze swoich sponsorów. Utożsamiam się markami, z którymi współpracuję. ORLEN to firma, która postawiła na sport, i bardzo się cieszę, że nas wspiera. A my robimy wszystko, żeby godnie reprezentować kraj. W tych trudnych czasach, w jakich się znaleźliśmy, sportowcy również nie mieli łatwo. W pewnym momencie ta pomoc sponsorska była większa, niż ktokolwiek by sobie zdawał sprawę.

A co robi Piotr Lisek po godzinach? Jak pan się wycisza, co jest dla pana odskocznią?

Lubię robić w drewnie. Zrobiłem taras, saunę, skrzynię w domu, ale jeszcze nie jestem mistrzem. Dopiero się uczę. Jeśli jestem gdzieś poza domem, odpoczywam przy dobrej książce, dobrym filmie czy muzyce.

Jeśli chodzi o lektury, to słyszałam, że lubi pan Sapkowskiego, a jakiej muzyki pan słucha?

Rock i hip-hop.

Czego panu życzyć na igrzyskach? Sześciu metrów?

Poprawnych skoków i dobrej zabawy.

Kiedy więc za pana trzymać kciuki?

31 lipca są eliminacje, jak dobrze pójdzie to 3 sierpnia finał.