O tym jak zapobiegać takim sytuacjom i jak ścigać sprawców zadym na trybunach rozmawiamy z ekspertem ds. bezpieczeństwa imprez masowych Marcinem Samselem.
Dariusz Tuzimek, „Wprost”: To co zdarzyło się w Poznaniu, jest nie tylko wielkim skandalem, ale również dowodem na brak wyobraźni kiboli, którzy panosząc się na trybunach, są przekonani o swojej bezkarności. Czy ci ludzie nie wiedzą tego, że szklana butelka rzucona z dużej wysokości może człowieka zabić?
Marcin Samsel: Nawet plastikowa butelka z wodą rzucona z trybun może się stać śmiercionośnym narzędziem, a co dopiero butelka szklana. Dlatego swego czasu wprowadzone zostało na polskich stadionach rozwiązanie, że wodę w butelkach wolno na obiekcie sprzedawać wyłącznie otwartą, bez zakrętki. Żeby – jeśli już ktoś tą butelką rzucił – woda wylała się w czasie lotu. Lżejsza butelka, mniejsze niebezpieczeństwo poważnego urazu osoby trafionej. Znam tę rozwiązanie dobrze, bo wprowadzał go w życie naszym kraju mój ojciec, Eugeniusz Samsel, również specjalista i ekspert z zakresu imprez masowych.
Ale oczywiście w przypadku szklanej butelki, nawet jeśli to były te mniejsze butelki, tzw. małpki, to nie ma znaczenia, że jest ona pusta. Rzucona z trybun nabiera wielkiej prędkości, może stać się narzędziem zbrodni. Podobnie jak puszka z gazowanym napojem. Kibice niestety, nie mają wyobraźni, że taka mała butelka może zabić.
Kiedyś Anglicy robili na swoich stadionach testy na zwykłej monecie 1-funtowej, która wielkością przypomina polskie dwa złote. I proszę sobie wyobrazić, że także taka moneta rzucona z dużej wysokości też może zabić. Więc co dopiero mówić o szklanej butelce?
Bramkarz Legii podchodził do sędziego meczu i mówił mu, że czuje się zagrożony, że jego zdrowie i życie jest w niebezpieczeństwie. Arbiter skonsultował się z delegatem meczowym, ale meczu nie przerwano. Jedynie spiker zagroził, że jeśli się to rzucanie butelek powtórzy, mecz będzie przerwany.
Jeśli nie ma eskalacji zdarzenia, czyli po zwróceniu uwagi przez spikera kibice nie powtarzają tego zachowania, to zazwyczaj czynione są próby, by kontynuować grę. Chodzi o to, żeby sport nie przegrywał z bandytyzmem stadionowym, ale oczywiście jeśli jest zagrożenie życia i zdrowia, to nie ma wyjścia. Trzeba takie mecze przerywać. Może wtedy ci ludzie zrozumieją, że szkodzą swojemu klubowi.
Ale jeśli zagrożony golkiper, w kierunku którego poleciało kilka a może nawet kilkanaście różnych przedmiotów, odmówi powrotu do bramki, to sędzia jest bezradny, musi przerwać mecz.
Tak, chodzi tylko o to, żeby ktoś tego nie nadużywał, żeby tego nie wykorzystywać do wygrywania meczów walkowerem. Dlatego decyzja czy przerwać spotkanie należy do sędziego. Ale przecież już były takie sytuacje za granicą, że mecze były przerywane. Na przykład wtedy, gdy dochodziło na trybunach do zachowań rasistowskich.
Natomiast zastanawiam się, czy w takich sytuacjach jak ta w Poznaniu, musimy się ograniczać wyłącznie do sankcji wynikających z ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych. Nie wiem, czy nie miałoby tu zastosowania nawet prawo karne. Przecież ten bramkarz może wskazać, że dany kibic spowodował zagrożenie jego zdrowia życia i – przynajmniej teoretycznie – pozwać go do sądu.
No dobrze, dobrze, ale to najpierw trzeba by tego sprawcę lub sprawców złapać. A to nie takie proste. Zdaje się, że w Poznaniu jak zwykle nikogo nie złapano, nikogo nie aresztowano. Taka bezradność wobec stadionowych bandytów tylko ich zachęca do robienia burd. Znów okazuje się, że państwo i jego służby są bezradne wobec chuliganów.
A to bardzo dziwne, że nie wyłapano tych, którzy tymi butelkami rzucali, bo stadion w Poznaniu ma bardzo dobry monitoring. To jeden z najbardziej nowoczesnych systemów tego typu w Polsce. Pozwala na naprawdę dobre rozpoznanie tych, którzy robią zadymy. A przypomnę tylko, że organizator meczu ma obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa wszystkim uczestnikom imprezy masowej, więc piłkarzom oczywiście też.