- Nie szukam żadnego usprawiedliwienia, wymówki. Przyjmuję porażkę na gardę i jeszcze w ringu poprosiłem Walijczyka o rewanż, na co przystał. Nie mogę być zadowolony z przebiegu pojedynku, chociaż już w pierwszej rundzie złapałem czucie i wierzyłem, że w następnych będzie co raz lepiej. Zderzyliśmy się jednak głowami, co się w boksie zdarza. Do teraz nie widzę na lewe oko. Walczyłem instynktem - mówił po zejściu z ringu Proksa.
Podkreślił, że ta porażka, pierwsza w profesjonalnej karierze po 26 wygranych pojedynkach, jest dla niego niepojęta. - Najbardziej przykre jest to, że nie czuję się zmęczony. W tym krwawym pojedynku zabrakło mi też trochę szczęścia, bo Walijczyka trzykrotnie wybawił z poważnych opresji gong - dodał. Dwunasta runda należała do Polaka, ale to było za mało, by mógł zatrzymać mistrzowski pas. Dwóch sędziów zdecydowało o wygranej Walijczyka, a jeden o remisie.
- Miałem wiele respektu dla rywala. Z pewnością nie byłem faworytem, ale przyszedł mój dzień. W ringu poczułem życiową formę, która jest efektem ciężkiego treningu. W mojej karierze różnie bywało, ale w końcu jestem na szczycie - powiedział 30-letni Hope (17 wygranych i trzy porażki).
Proksa wywalczył pas mistrza kontynentu w ubiegłym roku po zwycięstwie w Neubrandenburgu przed czasem nad Sebastianem Sylvestrem. Niemiec nie wyszedł do czwartej rundy. Kolejnym przeciwnikiem Polaka miał być inny niemiecki pięściarz Sebastian Zbik, ale nie zdecydował się na konfrontację.
zew, PAP