Historyczny wynik polskich tenisistek ma dwa oblicza. „Bo jak nie teraz, to kiedy?”
Przypomnijmy, że reprezentacja Polski pod batutą kapitana Dawida Celta, w Maladze wygrała dwa mecze, przegrywając dopiero w najlepszej czwórce Billie Jean King Cup 2024. Polki w 1/8 finału ograły Hiszpanki 2:0 (wygrane Magdy Linette i Igi Świątek), a następnie w ćwierćfinale Czeszki 2:1 (porażka Magdaleny Fręch, wygrana Świątek oraz debla Świątek z Katarzyną Kawą).
Półfinał był równie emocjonujący, ale do szczęścia zabrakło sukcesu w meczu deblowym. Ostatecznie Italia zwyciężyła 2:1 (porażka Linette i debla Świątek/Kawa, wygrana singlowa Świątek), zamykając tym samym Polkom drogę do finału.
Fed Cup: Pierwszy ćwierćfinał dla reprezentacji Polski na wagę złota
Katarzyna Nowak to pierwsza polska tenisistka, która wystąpiła na igrzyskach olimpijskich. Pochodząca z Łodzi była zawodniczka to prawdziwa prekursorka zawodowego tenisa w Polsce. Nowak jako pierwsza w historii awansowała również do czołowej 50. rankingu światowego WTA, co jak na lata 90. XX wieku, w pogrążonej w kryzysie po transformacji Polsce, było ogromnym wyczynem.
Spoglądając na jej drogę reprezentacyjną, Nowak debiutowała w narodowych barwach w 1988 roku. W tym miejscu reprezentacyjne historie się przecinają, bo w Fed Cup (obecnie BJKC) Polki również spotkały się z Włoszkami, w początkowej fazie turnieju. Skończyło się na dokładnie takim samym wyniku (1:2) jak w Maladze. A Nowak, tak jak Świątek, wygrała swój mecz singlowy. Wtedy jako mająca niespełna 20 lat debiutantka, ale jak się miało szybko okazać, późniejsza wieloletnia liderka drużyny narodowej.
– Dobrze to pamiętam. Grałam z doświadczoną Laurą Garrone w singlu. W rankingu byłam wtedy na 270 miejscu, to był mój początek zawodowstwa. Ale wygrałam, po prawie trzech godzinach morderczej walki. Pierwszy raz ogrywając tenisistkę z czołowej trzydziestki rankingu. Z Włoszkami przegrałyśmy wtedy minimalnie. Magda i Ewa miały piłki meczowe, których nie wykorzystały. Wówczas to było coś niezwykłego, jeśli spojrzeć na realia polskiego tenisa, na jego dyskryminację. Nie miałyśmy właściwie nic, ale walczyłyśmy o swoje – zauważa Nowak.
Fala strajków w kraju, w końcu upadek komunistycznego systemu i zmiany ustrojowe, które w pierwszych latach wcale nie oznaczały, że będzie w Polsce lepiej tu i teraz. Co tu kryć, tryb oszczędzania na wszystkim, na sporcie również, a w szczególności na tenisie.
Wówczas nikt poważnie nie myślał, że reprezentacja Polski kobiet może coś znaczyć, a co dopiero osiągnąć na arenie międzynarodowej. Na pohybel wyjątkowo trudnej codzienności w kraju czy pustej kasie Polskiego Związku Tenisowego, tenisistki stawiały kolejne, coraz odważniejsze kroki. Co przekładało się na lepsze rezultaty.
– W 1991 roku podczas turnieju sprawiłyśmy sensację, ogrywając Francję. Wygrałam z Nathalie Tauziat, późniejszą finalistą Wimbledonu, w trzech setach. Na tej fali optymizmu, wyrównując stan meczu na 1:1, wygrałyśmy później debla i sięgnęłyśmy po naprawdę wiele dla nas znaczące zwycięstwo. Francja była wówczas potęgą tenisową. Obok Tauziat w drużynie występowała Mary Pierce, obie zagrały zresztą później w decydującym deblu, który przesądził o naszej wygranej – wspomina prekursorka tenisa zawodowego.
W Nottingham Tennis Centre, z księżną Dianą na trybunach, Polki zakończyły na jednej wygranej. Ogranie Francuzek to był też fundament pod ćwierćfinał Fed Cup, osiągnięty rok później. W 1992 roku we Frankfurcie reprezentacja Polski najpierw ograła Izrael (3:0), a następnie Szwecję (2:1). W singlu występowały Magdalena Feistel i Katarzyna Nowak. W deblu za to Feistel grała w parze z Katarzyną Teodorowicz-Lisowską.
Nowak potrafiła ograć Catarinę Lindqvist, półfinalistkę Australian Open i Wimbledonu, będącą nawet dziesiątą rakietą rankingu WTA. Aż szkoda w całej tej historii, że codzienna, polska „walka o swoje”, już na starcie ustawiała drużynę tenisistek daleko za plecami... wypoczętej i gotowej na kolejne wyzwania, konkurencji.
Polki przegrały w kolejnym meczu, z późniejszymi triumfatorkami Fed Cup 1992, Niemkami. Steffi Graf (1. WTA) i Ankę Huber (5. WTA) stworzyły wówczas najlepszy duet na świecie. Pierwsza z wymienionych jest zresztą nazywana tenisistka wszech czasów.
Niemka zdobyła w swojej karierze 20 tytułów wielkoszlemowych, ustrzeliła jako jedyna w historii też tzw. Złotego Wielkiego Szlema, wygrywając w jednym roku (1988) wszystkie cztery najważniejsze turnieje sezonu oraz mistrzostwo olimpijskie. Niemka jest też rekordzistką w liczbie tygodni spędzonych na prowadzeniu w rankingu WTA, stuknęło ich aż 377. O sukcesach Graf można napisać kilka osobnych tekstów, to najwyższa tenisowa półka.
Turnieju we Frankfurcie nie można było śledzić w żadnym telewizyjnym przekazie. Historyczny sukces reprezentacji Polski, pod wodzą kapitana Henryka Hoffmana, obecnie znany jest głównie ze statystyk dostępnych w przestrzeni internetowej i przekazów ustnych. Obecnie, to trudne do wyobrażenia. Zwłaszcza mając możliwości śledzenia właściwie każdego, nawet najmniejszego turnieju na drugim krańcu świata. A mecze Polek czy Polaków, są wręcz telewizyjnym obowiązkiem w kraju.
Co tu kryć, inna epoka i żadna w tym wina ówczesnego i obecnego pokolenia.
– O skali tego sukcesu świadczy fakt, że na kolejny ćwierćfinał polski tenis musiał czekać 23 lata. Dzisiaj mamy zupełnie inne możliwości, które zmieniły się na korzyść. Obserwowałam to przez ponad dwie dekady, choćby kiedy komentowałam mecze. W Polsce jest też lepsza infrastruktura. I wsparcie finansowe dla najlepszych. Przykładowo, my za swój ćwierćfinał, zresztą, za żadne występy w kadrze, nie dostałyśmy ani złotówki. Najczęściej trzeba było dokładać z własnej kieszeni, choćby kwestie hoteli, czy jakieś próby stworzenia namiastki zaplecza, jakim dysponowała konkurencja. Przez lata nosiłam ból w sobie za niesprawiedliwość tamtych czasów, realia, w którym przyszło nam rywalizować. Jak nas traktowano, zupełnie pomijając, nie czułyśmy się potrzebne. Ale to minęło. Chcę też podkreślić, że po wyjściu na kort, w barwach reprezentacji Polski, najważniejsze było to, że reprezentowałam swój kraj. Nic więcej się nie liczyło, to wyjątkowe uczucie – dodaje pierwsza polska tenisistka na IO 1992.
Billie Jean King Cup 2024: Reprezentacja Polski z historycznym wynikiem
Pomiędzy wynikiem z Frankfurtu a tegoroczną Malagą, w kontekście reprezentacji Polski tenisistek, trzeba jeszcze dopisać ćwierćfinał z 2015 roku.
Mecz w Krakowie z Rosją. Choć jego przebieg, raczej do zapomnienia. Ambicji i walki nie brakowało, wyrównane sety, długie wymiany na korcie Tauron Areny Kraków. Skończyło się jednak na wysokiej porażce gospodyń, bo aż 0:4.
W singlu dwukrotnie wystąpiła Agnieszka Radwańska, przegrywając ze Swietłaną Kuziencową oraz Marią Szarapową, absolutnym topem. „Isi" towarzyszyła siostra, Urszula, która również przegrała z Szarapową w rywalizacji singlistek. Do tego Polki przegrały debla, tu gospodynie postawiły na duet Klaudii Jans-Ignacik i Alicji Rosolskiej.
Na kolejny sukces trzeba było czekać dziewięć lat. Różnica była jednak taka, że porównując do edycji z 1992 czy 2015 roku, Polska miała w swoich szeregach zawodniczki już ograne w najważniejszych imprezach. Nawet wspomniana, starsza z sióstr Radwańskich, była wiceliderką rankingu WTA (2012), ale w kadrze nie miała wystarczającego wsparcia.
Dodatkowo oczywistym argumentem drużyny kapitana Celta była Iga Świątek. Obok niej Fręch, mająca za sobą najlepszy sezon w karierze (25. WTA) oraz Linette (38. WTA), która przecież nie tak znowu dawno zadziwiła świat półfinałem Australian Open (2023).
Czy zatem wynik osiągnięty w finałach BJKC 2024 należy traktować w kategorii sukcesu, czy jednak rozczarowania z niewykorzystanej, dużej szansy?
– Musimy uwzględnić parę czynników. Z jednej strony mamy historyczny półfinał. To osiągnął ten zespół i zostało zapisane na kartach. Ale z drugiej, my mamy w zespole tenisistkę, która przez dobrych kilkanaście miesięcy była numerem 1 na świecie. Trzeba spojrzeć na nieco szerszy kontekst. Ile się w Polsce zmieniło od czasów, w których ja i moje koleżanki docierałyśmy do ćwierćfinału w Fed Cup? Wtedy startowałyśmy z pozycji kopciuszka, z Polski, w której wszystko po upadku komuny zaczynało się od zera, a obecnie, już w Billie Jean King Cup, Polki były traktowane, jako jedne z faworytek. Dodatkowo nie łudźmy się, przecież Czeszki w Maladze występowały bez dwóch najlepszych tenisistek Krejcikovej czy Muchovej. Zastanawiam się, czy reprezentacja Polski nie straciła właśnie wielkiej szansy na zwycięstwo. Bo jak nie teraz, to kiedy? – zadaje pytanie liderka reprezentacji z 1992 roku.
Nowak zwraca również uwagę na zmiany, które wkrótce mogą dotknąć polską drużynę. Polki dopiero przecierają szlaki w grze o najwyższe cele BJKC, ale trudno określać je mianem „młodego zespołu”.
– W kadrze pozostanie pewnie Świątek, mająca 23 lata. Linette ma coraz więcej problemów zdrowotnych organizmu nie da się oszukać Przy jej ewentualnej nieobecności w drużynie, do grania pozostaną zatem Świątek i Magda Fręch. Do tego pewnie Maja Chwalińska, ten sam rocznik co Iga, choć to dziewczyna bez doświadczenia w grze na najwyższym poziomie. Na razie jest poza 150 w rankingu WTA. Plus Katarzyna Kawa, nasza deblistka, również po trzydziestym roku życia – wylicza Nowak.
Perspektywy na przyszłość są istotne, jeśli mowa o trosce o tenis w Polsce. Skoro dotychczas tylko trzykrotnie polska kadra potrafiła wedrzeć się do najlepszej ósemki najważniejszych, reprezentacyjnych rozgrywek, to ta statystyka ma swój wyraz.
Choćby z tego względu wynik osiągnięty podczas BJKC 2024 należy traktować w kategorii sukcesu. Mając w swoich szeregach Świątek i możliwości nieporównywalne do tych z końcówki XX czy nawet początku XXI wieku, trzeba z tego umiejętnie skorzystać.
By choć raz okazało się, że Polak i Polka, mądrością wykazują się, nie tylko po szkodzie.