Wojciech Szczęsny – człowiek, który ma zatrzymać Argentynę

Wojciech Szczęsny – człowiek, który ma zatrzymać Argentynę

Wojciech Szczęsny
Wojciech Szczęsny Źródło: PAP/EPA / Friedemann Vogel
W środowym meczu z Argentyną będziemy go potrzebować bardziej niż któregokolwiek innego piłkarza reprezentacji. Jeśli mamy nie przegrać i awansować do 1/8 finału mistrzostw świata, Wojciech Szczęsny musi zagrać co najmniej tak dobrze, jak w meczu z Arabią Saudyjską, gdy najpierw obronił rzut karny wykonywany przez Salema Al-Dawsariego, a potem kapitalnie interweniował przy dobitce.

Szczęsny jest w Katarze w fenomenalnej formie. Tak dobrze nie zaprezentował się jeszcze żaden inny bramkarz turnieju, choć przecież mieliśmy już na tym mundialu rzuty karne obronione także przez innych bramkarzy (Thibaut Courtois z Belgii oraz Guillermo Ochoa z Meksyku, co przecież świetnie pamiętamy).

Warto dodać, że dziennikarze BBC uznali Szczęsnego za najlepszego jak na razie golkipera mundialu. Potwierdzają to zresztą turniejowe statystyki: Szczęsny ma na koncie najwięcej obronionych strzałów spośród wszystkich bramkarzy, czyli 9. A dodatkowo nie puścił ani jednego gola. Ponadto ma najwięcej obronionych strzałów oddawanych z pola karnego (6).

Drugi Tomaszewski?

W Polsce portal PZPN „Łączy nas piłka” porównał Wojciecha Szczęsnego do legendarnego Jana Tomaszewskiego, z reprezentacji prowadzonej w latach 70. przez Kazimierza Górskiego. Tyle że na razie, to porównanie jest nieco na wyrost, bo słynny „Tomek” na mundialu w 1974 roku, w RFN, obronił aż dwa rzuty karne. Najpierw Staffana Tappera w meczu ze Szwecją, a później Uliego Hoenessa z RFN, w pamiętnym półfinale mistrzostw świata, w „meczu na wodzie” we Frankfurcie.

Pod względem skali talentu, Szczęsny na pewno dorównuje „człowiekowi, który zatrzymał Anglię”. Zgadza się z tym również sam Tomaszewski. – Wojtek od co najmniej 10 lat jest najlepszym polskim bramkarzem. Zawsze mówiłem, że dla mnie to numer jeden w bramce naszej drużyny narodowej. Teraz tylko potwierdził światową klasę – twierdzi Tomaszewski i rozpływa się nad sposobem, w jaki „Szczena” obronił „jedenastkę” w meczu z Arabią Saudyjską.

– Zrobił to kapitalnie! Podziwiam Wojtka, bo w swoich najlepszych latach nie obroniłbym tej dobitki. To jest niemal niemożliwe, ponieważ leżał już na prawym boku, rywal błyskawicznie dopadł do piłki tuż przed nim, ale Szczęsny zebrał się momentalnie i wybił futbolówkę nad poprzeczkę. To było znacznie trudniejsze od obronionego karnego – zachwyca się Tomaszewski, który przecież słynie głównie z krytyki, a pochwały płynące z ust pana Janka to prawdziwa rzadkość.

Z ojca na syna

Wojtek był wielkim talentem od dziecka. Można śmiało powiedzieć, że na zostanie bramkarzem był skazany. Jego ojciec Maciej Szczęsny też był znakomitym golkiperem. Z Legią Warszawa i Widzewem Łódź grał w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Występował również w reprezentacji Polski. A fakt, że zagrał w niej zaledwie 7 razy, więcej mówi o krnąbrnym charakterze Macieja Szczęsnego niż o jego umiejętnościach, bo golkiperem był wybitnym.

Obu synów, Wojtka i starszego o 3 lata Janka, od początku uczył bramkarskiego rzemiosła. A był nauczycielem bardzo wymagającym. Rodzinne treningi nieraz kończyły się tym, że Wojtek schodził z boiska obrażony na tatę, że ten nie stosuje wobec synów żadnej taryfy ulgowej. Ale być może to właśnie dzięki temu Wojtek jest dziś jednym z najlepszych bramkarzy na świecie.

Jego brat Janek aż takiej kariery nie zrobił, grał m.in. dla takich klubów jak Gwardia Warszawa czy PKS Radość. Janek nie miał też tak wybitnych warunków fizycznych, jak Wojtek (196 cm i olbrzymi zasięg ramion), no i doznał bardzo poważnej kontuzji (zerwał w barku wszystkie ścięgna i przyczepy), po której trzy lata nie grał w piłkę.

Natomiast kariera Wojtka od początku dobrze się zapowiadała. Miał tylko 15 lat, gdy trafił do Legii. Ale na Łazienkowskiej zbyt długo nie zabawił. W 2006 roku jego olbrzymi talent dostrzeżono w Arsenalu. Wojtek dostał propozycję wyjazdu do Londynu, by tam w szkółce „Kanonierów” podnosić swoje umiejętności. To była dla niego życiowa szansa, ale jednocześnie… wyzwanie dla jego rodziców. Ich syn był zaledwie 16-latkiem, a do Londynu miał jechać sam. Polityka Arsenalu była taka, że ściągano zdolnych piłkarzy z całego świata, lokowano ich na stancjach u angielskich rodzin współpracujących z klubem. Chodziło o to, żeby młodzi piłkarze mieli nie tylko dobrą opiekę, ale też by musieli się szybko uczyć języka angielskiego.

Rodzice Wojtka mieli jednak wątpliwości czy zarówno syn, jak i oni sami są gotowi na takie rozstanie.

Źródło: WPROST.pl