List do Marka Papszuna z Rakowa Częstochowa. Proszę nie wierzyć właścicielowi Legii Warszawa!

List do Marka Papszuna z Rakowa Częstochowa. Proszę nie wierzyć właścicielowi Legii Warszawa!

Marek Papszun, trener Rakowa Częstochowa
Marek Papszun, trener Rakowa Częstochowa Źródło:Newspix.pl
Marek Papszun w Legii Warszawa? Panie trenerze, jeśli jakimś cudem dotarł do pana ten tekst, apeluję już na wstępie – proszę się na to nie zgadzać! W innym wypadku popełni pan największy błąd w karierze.

Napiszę więcej – pan by się przy Łazienkowskiej po prostu zmarnował. Siebie, swój czas, mnóstwo nerwów...

Naturalnie rozumiem, że praca w Legii ma pewne zalety obiektywne, z którymi nie ma co polemizować i nie zamierzam tego robić. Myślę tu o szklanym suficie, którego Raków prawdopodobnie nigdy nie przebije. Kwestie infrastruktury sportowej, potencjał kibicowski, prestiż wynikający z bycia szkoleniowcem stołecznej drużyny – trudno tego nie brać pod uwagę. Z drugiej strony sam pan oraz pana drużyna pokazaliście, że w piłce jednak najbardziej liczy się pomysł i rzetelność, a nie jakakolwiek otoczka.

Brak zaufania do Dariusza Mioduskiego, właściciela Legii Warszawa

Ktoś zapewne zarzuci mi, że jestem antyfanem warszawskiej Legii i dlatego piszę ten tekst. Wręcz przeciwnie – zdarza mi się jej szczerze kibicować na przykład wtedy, kiedy reprezentuje nasz kraj na arenie międzynarodowej. Poza tym jednak to dla mnie klub jak każdy inny i tak też staram się na niego patrzeć. Maksymalnie obiektywnie, oceniając między innymi to, jak z zarządzaniem nim radzi sobie Dariusz Mioduski. Niestety wnioski mam co najmniej przygnębiające, dlatego na każdą informację łączącą Marka Papszuna z Legią Warszawa reaguję alergicznie. Szkoda byłoby mi człowieka potrafiącego zrobić coś z niczego w miejscu, gdy z czegoś często robi się nic. I z kogoś też, ale o tym nieco później.

Zmierzam do tego, że nie mam praktycznie żadnego zaufania do właściciela stołecznego klubu. Bacznie obserwuję jego działania od wielu lat i muszę przyznać, że dla mnie jest to absolutnie najmniej wiarygodny sternik w Ekstraklasie, a może nawet i na całym szczeblu centralnym. Niestety bardzo mocno rzutuje to na funkcjonowanie całego klubu.

Sukces to on, porażki to oni

Odnoszę bowiem wrażenie, że najbardziej decyzyjny w Legii jest kaprys pana Mioduskiego. Niezależnie od tego, jak długo i kwieciście rozprawia on o długofalowej wizji na budowanie klubu, ostatecznie zawsze podejmuje kluczowe decyzje pod wpływem emocji. Sam to przyznał podczas swojego (nie)sławnego wywiadu, opublikowanego niedawno na oficjalnej stronie Wojskowych.

Później odbił jeszcze piłeczkę w stronę dziennikarzy, że to pod ich presją na przykład szybko zwalniał kolejnych trenerów, ale to zagrywka wyjątkowo poniżej pasa. Odwróćmy jednak sytuację. Czy gdyby za rzekomą namową tych samych mediów podjął jakąś decyzję, która zaowocowałaby późniejszym sukcesem Legii, to też podkreśliłby ich rolę? Nie oszukujmy się, wówczas słuchalibyśmy buńczucznych wypowiedzi o jego wyjątkowo skutecznym instynkcie prezesowskim.

Marek Papszun kontra „złote góry”

Według mnie w tym momencie warto mocno zastanowić się nad kwestią zaufania wobec tego działacza. Panie Marku, życzę panu z całego serca, aby pan też się na te „złote góry” nie dał nabrać. Wiem, że wizja ogromnych pieniędzy może kusić, ale przecież już teraz na zarobki nie może pan narzekać. Wątpię zresztą, aby w pańskich rozważaniach to był kluczowy argument. On może zejść na dalszy plan. Ale wyobrażam sobie, że pozostałe kwestie, o których wspomniał Dariusz Mioduski w wywiadzie oficjalnej strony klubu rzeczywiście brzmią interesująco. Możliwość przejścia do Legii z całym sztabem, zatrudnienie Pawła Tomczyka w roli wicedyrektora sportowego, decyzyjność jakiej nie dostał żaden poprzedni szkoleniowiec pracujący przy Łazienkowskiej.

Rozumiem, że trzeba się nad tym wszystkim zastanowić. Głupotą byłoby niezrobienie tego. Natomiast z tyłu mojej głowy kołacze się inna myśl – jak długo potrwałaby ta sielanka? Czy panu Mioduskiemu rzeczywiście przestawiła się w głowie jakaś wajcha, zrozumiał swoje błędy i uniknie ich w przyszłości? Chciałbym w to wierzyć, ale nie potrafię z jednego powodu. Jeżeli ktoś przez kilka lat z pięć czy sześć razy zrobił sobie z gęby cholewę – ach to mityczne zaufanie do trenerów! – to czemu za siódmym miałby nastąpić zwrot akcji?

Wywiad Dariusza Mioduskiego – przykład braku szacunku dla Papszuna i Rakowa

Według mnie pod tym względem właściciel Legii negatywnie zweryfikował sam siebie we wspomnianym wywiadzie. Sądzę, że gdyby faktycznie zmienił podejście, to ta rozmowa w ogóle nie ujrzałaby światła dziennego. Tymczasem po lekturze utwierdziłem się w przekonaniu, iż bydgoski działacz nadal nie spojrzał w lustro nawet na sekundę.

Panie trenerze, czy nie odebrał pan tych wypowiedzi Dariusza Mioduskiego na swój temat jako wielopoziomowego braku szacunku? Postawił on pana w wyjątkowo niekorzystnej sytuacji, bez względu na to, jaki poziom zaufania łączy pana z Michałem Świerczewskim.

Jeśli rzeczywiście nie dał pan słowa przedstawicielom Legii, że przejmie ją w najbliższym czasie, a tak pan twierdzi, to w tym świetle wywiad jej właściciela jest niczym innym jak nieeleganckim wcinaniem się między wódkę a zakąskę. Natomiast jeżeli w rzeczywistości było odwrotnie, mielibyśmy do czynienia z cynicznym wykorzystaniem tych okoliczności. Zrobienie z pana zdrajcy w obozie Rakowa, co miałoby tylko przyspieszyć pana przejście do Legii – tak, aby stało się ono faktem już zimą. Obie opcje są co najmniej nie fair wobec pana oraz pana współpracowników i przełożonych.

Poza tym przez ten pryzmat da się doskonale dostrzec (n-ty już raz), że Dariusz Mioduski zupełnie nie szanuje trenerów jako takich. Jemu przecież najbardziej powinno zależeć na tym, aby drużyna wyszła z kryzysu. Przecież właśnie to mają na celu jego decyzje dotyczące zmian szkoleniowców i chęć zatrudnienia pana przy Łazienkowskiej. Jednocześnie publiczne wypowiadanie się w taki sposób sprawia, że zamiast pomagać obecnemu trenerowi, znacząco podkopuje jego pozycję. Jak potem piłkarze mają ufać menedżerowi, słuchać go bezkrytycznie i podążać za jego wskazówkami, kiedy wiedzą, że za chwilę i tak nastąpi nowe rozdanie? To też nie dzieje się pierwszy raz.

Czy jest na sali Harry Potter?

Z perspektywy czasu wydaje mi się, iż pan Mioduski popełnia jeden banalny, aczkolwiek kluczowy błąd logiczny w pojmowaniu pracy trenera. Uważa, że dobry szkoleniowiec to taki, pod którego wodzą drużyna zawsze znajduje się na fali wznoszącej. A przecież takich przypadków po prostu nie ma. Swoje kryzysy miewał przecież nawet Sir Alex Ferguson w Manchesterze United, Pep Guardiola w Barcelonie czy Juergen Klopp w Borussii Dortmund oraz Liverpoolu. Nie da się non stop wygrywać. Nie da się od czasu do czasu ominąć tego gorszego cyklu, bo jest on po prostu naturalny, skoro zawód piłkarza wykonują ludzie, a nie roboty.

W tym świetle sądzę, że prezes Legii oczekuje cudów od zatrudnianych trenerów. Pan chyba też nie jest Harrym Potterem, lecz gdyby nie został pan zwolniony na przykład po roku, można byłoby o panu pisać podobnie: „trener, który przeżył”.

Władza w Legii Warszawa, czyli rzecz niedostępna dla nikogo

Aby jednak odnosić sukcesy z Legią w dłuższej perspektywie, musiałby pan dostać przy Łazienkowskiej pozycję znacznie mocniejszą w klubowej hierarchii niż Radosław Kucharski, czyli dyrektor sportowy warszawian. (De facto oznaczałoby to zwolnienie go). Takiego przywileju nie otrzymali jednak Jacek Magiera, Romeo Jozak, Ricardo Sa Pinto, Aleksandar Vuković ani nawet Czesław Michniewicz. Ostatniego stawiam na tej samej półce co pana – najwyższej, jeśli chodzi o polskich trenerów. Nawet on nie wzbudził w panu Mioduskim żadnego szacunku, nie dostał minimum namiastki władzy, co jest totalną paranoją w nowoczesnym futbolu.

Całkiem niedawno trener Michniewicz został przecież zwolniony i do tej pory sternik Legii nie pokusił się o żadną refleksję, że popełnił jakikolwiek błąd w relacjach z nim i w kształtowaniu hierarchii pionu sportowego. Ergo: jeśli tak, to mam prawo twierdzić, że podobna historia wydarzy się znowu, tym razem z pana udziałem, panie Marku.

Ba, przecież w niesławnym wywiadzie Dariusz Mioduski otwarcie przyznał się do wtrącania w kompetencje poprzedniego szkoleniowca. – Rozmawialiśmy z trenerem [Michniewiczem] regularnie, przekazywałem swoje uwagi i sugestie – powiedział działacz.

Panie Marku, to jest kolejna kwestia, przez którą nie wyobrażam sobie pana pracującego w Legii w dłuższej perspektywie. Za pierwszym czy drugim razem pewnie jeszcze zaciśnie pan zęby, ale za dziesiątym i piętnastym to jednak może być rzecz nie do przeskoczenia w waszych relacjach. Nie znamy się osobiście, ale wiem, że odebrałby pan takie zachowanie jako afront wobec siebie, czy też wotum nieufności.

Podobnie zresztą można odnieść się do spraw transferowych. W końcu trener Michniewicz został zapytany o to, jakiego rodzaju zawodników potrzebuje na dane pozycje, po czym dostał graczy nijak przystających do potrzeb zespołu. Na przykładzie Josue – niski i mało dynamiczny ofensywny pomocnik zamiast oczekiwanego całkiem wysokiego oraz wysoce mobilnego gracza. Kuriozum? Delikatnie powiedziane.

Sztuka budowlanki

Wątpię, aby dla pana – zarówno trenera jak i człowieka – korzystna była praca „pod” prezesem, który zawsze uważa, że ma rację. Z działem skautingowym, któremu daleko do jakości prezentowanej przez ten z Rakowa Częstochowa. Z dyrektorem sportowym uważającym introwertyzm za zaletę w pracy, gdzie liczy się kontaktowość, obrotność, przekonująca retoryka w negocjacjach. To nie jest środowisko, w którym panują dobre warunki do szeroko rozumianego rozwoju. Przeciwnie – w tych okolicznościach rozwój prawie się wyklucza.

Oczywiście różnica w dużej mierze polega na tym, że Raków jest już na dalekim etapie rozwoju klubowego projektu. W Legii to pan sam w sobie byłby rozwojem, musiałby pan budować od nowa. Proszę jednak pomyśleć o tym jak na przykład o stawianiu domu i byciu szefem całej brygady robotników. W Częstochowie pracuje pan na zlecenie Michała Świerczewskiego. W pewnym momencie brakuje panu materiałów lub pojawia się jakiś logistyczny problem. Reakcja? Dostarczenie surowca i zastanowienie się w jaki sposób można dany kłopot rozwiązać. Później tworzy pan dla Dariusza Mioduskiego. Po zgłoszeniu identycznych problemów słyszy pan: „Proszę pracować na tym, co pan ma i zrobić tak, żeby było dobrze”. Nawet jeśli się nie da, bo z plasteliny ściany nie postawisz. „Nie może pan we własnym zakresie znaleźć rozwiązania? Okej, w takim razie dziękuję, zatrudnię sobie innego budowlańca, któremu to się uda”. I do widzenia.

Panie Marku, proszę kierować się rozumiem, a nie sercem

Mając to wszystko na względzie chciałbym, aby przy podejmowaniu decyzji pokierował się pan rozumiem, a nie sercem. Wiem przecież, wszyscy wiemy, że Legia jest panu bliska ze względów kibicowskich i to w pełni zrozumiałe, że pana do niej ciągnie. Dla mnie też propozycja pracy w ŁKS-ie z oczywistych względów byłaby dwa razy bardziej atrakcyjna niż na przykład dla (z całym szacunkiem!) Wisły Płock czy Lechii Gdańsk. Proszę jednak pana, panie trenerze, przynajmniej o chłodne, dokładne rozważenie wszystkich „za” i „przeciw” pracy w Legii.

Gdyby przyjął pan propozycję Dariusza Mioduskiego oczywiście bym to uszanował i trzymał za pana kciuki, ale jako postronny obserwator i fan polskiego futbolu wolałbym, aby kontynuował pan częstochowski projekt. On też jeszcze nie jest skończony, a ewentualne zdobycie mistrzostwa Polski również powinno stanowić doskonały punkt wyjścia do podjęcia kolejnych wyzwań, a nie zwieńczenie wieloletniej pracy.

Pracy, która w Rakowie jest szanowana, doceniana i wspierana. To coś, czego Dariusz Mioduski nie potrafił z siebie wykrzesać wobec nikogo. Nawet mimo wielokrotnych zapewnień zawsze szybko okazywało się, że mieliśmy do czynienia z pustym PR-em, pudrowaną gadką. Oby nie dał się pan nabrać na jego umizgi.

Czytaj też:
Media: Ogromne pieniądze dla Marka Papszuna. Przejście do Legii stanie się faktem?

Źródło: WPROST.pl