W 1. kolejce beniaminek PKO Ekstraklasy Korona Kielce podejmowała Legię Warszawa. Spotkanie zapowiadało się ciekawie, szczególnie, że od 2017 roku w starciach między tymi zespołami regularnie padały co najmniej trzy gole na mecz. Większość ekspertów faworyta upatrywała w zespole Kosty Runjaicia, dla którego był to debiut w roli szkoleniowca Wojskowych.
Typowy mecz walki. Akcji było jak na lekarstwo
Co tu dużo mówić, pierwsza połowa nie rzuciła nikogo na kolana. Było to raczej nudne widowisko, a składnych, ładnych dla oka akcji było jak na lekarstwo. Goście zdecydowanie dłużej utrzymywali się w posiadaniu futbolówki, ale nie miało to zbytnio przyłożenia na sytuacje podbramkowe. Jednym z najbardziej wyróżniających się zawodników był chyba Jacek Kiełb.
Nie brakowało natomiast walki, nieustępliwości i zaangażowania. Złośliwcy powiedzieliby, że to typowe spotkanie z udziałem drużyny Leszka Ojrzyńskiego, jednak to legioniści częściej faulowali swoich rywali. Piłkarze Kosty Runjaicia popełnili 12 przewinień, a zawodnicy Korony Kielce siedem. Podsumowując, gra była niemal cały czas przerywana, a sędzia doliczył aż osiem dodatkowych minut. Wszystko ze względu na kibiców gospodarzy, którzy odpalili race. Dym uniemożliwiał kontynuację tej rywalizacji przez około sześć minut.
Czerwona kartka i dwie zdobyte bramki
W pierwszym kwadransie gry po zmianie stron obraz gry niewiele się zmienił. W 53. minucie piłka po strzale Lindsaya Rose'a wpadła do siatki kielczan, ale reprezentant Mauritiusu był na spalonym. Kilka minut później kapitan warszawskiej Legii Mateusz Wieteska został wyrzucony z boiska. Środkowy obrońca nieprzepisowo zatrzymywał wychodzącego na wolne pole Jewgniejia Szikawkę. Choć zarzekał się, że nie trafił przeciwnika, arbiter był innego zdania i nie miał dla niego litości. Pokazał mu drugą żółtą kartkę.
Przez pół godziny gry Wojskowi musieli grać w osłabieniu, ale zupełnie nie wpłynęło to na ich pomysł na ten mecz. W dalszym ciągu szanowali piłkę, a co najważniejsze potrafili zagrozić bramce beniaminka. W 73. minucie Paweł Wszołek wrzucił futbolówkę w pole karne z prawej strony boiska, wprost na głowę Ernesta Muciego, który wyprowadził swój zespół na prowadzenie.
Na odpowiedź gospodarzy musieliśmy poczekać niespełna dziesięć minut. Podopieczni Jacka Ojrzyńskiego w końcu wykorzystali wolną przestrzeń spowodowaną brakiem jednego piłkarza. Luka Zarandia dograł do niepilnowanego Jakuba Łukowskiego, który huknął jak z armaty. Kacper Tobiasz był bezradny.
Strzelec gola dla Korony Kielce nagle nabrał wiatru w żagle i wiary w swoje umiejętności. Na trzy minuty przed końcem regulaminowego czasu gry miał jeszcze jedną doskonałą okazję, ale tym razem minimalnie chybił. Wynik nie uległ już zmianie. Drużyny podzieliły się więc punktami.
Czytaj też:
Sensacja w Poznaniu! Kolejna zawstydzająca kompromitacja mistrzów Polski