Sytuację, w której znalazła się reprezentacja Polski, bez wątpienia można nazwać kryzysową. Nie dziwota, że sprawa Paulo Sousy wywołała takie poruszenie, skoro w kilkanaście dni doprowadził do swojego odejścia z naszej kadry w stylu – eufemistycznie pisząc – etycznie wątpliwym. W Boże Narodzenie PZPN został postawiony w niekomfortowej pozycji konieczności znalezienia jak najszybciej nowego selekcjonera dla Biało-Czerwonych.
Paulo Sousa jako prowodyr niespodziewanego kryzysu
Główna trudność wynika oczywiście z logistyki dotyczącej kalendarza rozgrywek międzynarodowych. Najbliższe zgrupowanie reprezentacji odbędzie się bowiem już w marcu i wtedy też Polacy powalczą o awans na mistrzostwa świata. Pokonanie Rosji, a potem Czechów lub Szwedów nie wydaje się misją niemożliwą do wykonania, aczkolwiek niespodziewane zmiany zachodzące w sztabie kadry na pewno nie pomogą w odpowiednim przygotowaniu się do tych ogromnie ważnych meczów.
Naturalnie wypadałoby się zastanowić, w jaki sposób rozwiązać zaistniały kłopot. Ściągnąć szkoleniowca tymczasowego, tylko na baraże, a w międzyczasie dalej rozglądać się za trenerem docelowym? Jedni powiedzą, że to prowizoryczne i niegodne rozwiązanie dla drużyny tak ważnej jak zespół narodowy. Drudzy wspomną, że przecież nie wiadomo, czego w zaistniałej sytuacji w ogóle powinniśmy oczekiwać od Biało-Czerwonych, a zatem wiązanie się z kimś na dłuższy czas już teraz to zbyt duże ryzyko. Obie grupy będą miały racje.