Ile można żyć w oblężonej twierdzy? To idealny moment, aby pożegnać Czesława Michniewicza

Ile można żyć w oblężonej twierdzy? To idealny moment, aby pożegnać Czesława Michniewicza

Czesław Michniewicz
Czesław Michniewicz Źródło: PAP / Leszek
Długo broniłem Czesława Michniewicza jako selekcjonera reprezentacji Polski, ale po tym, co wydarzyło się w naszej kadrze w ostatnim czasie… No nie da się, a tłumaczenia o „medialnej nagonce” brzmią niczym mało śmieszny żart. Z całym szacunkiem, nadszedł czas na zmiany.

Z każdym kolejnym dniem atmosfera wokół reprezentacji Polski i Czesława Michniewicza staje się coraz bardziej nieznośna. Powiedzmy sobie otwarcie – nigdy nie był pupilkiem ani kibiców, ani ekspertów, ani dziennikarzy, ale po kilku aferach, które niedawno ujrzały światło dzienne, trudno wyobrazić sobie, aby mógł dalej funkcjonować w tym samym zespole. W tak toksycznej atmosferze, którą de facto sam wytworzył.

Afera goni aferę w reprezentacji Polski

Tuż po meczu z Francją (4 grudnia) z biało-czerwonej szafy wypadło wiele trupów. Afera premiowa to oczywiście najważniejszy z nich, trudny do zrozumienia dla przeciętnego Kowalskiego. Sam fakt, że wersja selekcjonera w wielu szczegółach różni się od tej przedstawionej na przykład przez Grzegorza Krychowiaka, daje do myślenia. Podobnie jak słowa Łukasza Wachowskiego, sekretarza PZPN, który przyznał, że to Michniewicz zorganizował spotkanie z premierem Mateuszem Morawieckim bez wiedzy federacji. Z perspektywy osoby trzeciej oczywiście nie da się ustalić, kto mówi prawdę, kto kłamie, a kto podaje tylko te wygodne fakty, które są dla danej strony korzystne. Niemniej – szambo wybiło, a smród jest niesamowity.

Do tego trzeba dodać kilka argumentów sportowych, przywoływanych przez Roberta Lewandowskiego, Piotra Zielińskiego czy nawet Jakuba Kamińskiego (!!!). Co prawda już po fakcie obie strony, czyli zawodnicy i szkoleniowiec, zarzekają się, że na tle kwestii takich jak styl gry czy taktyka zgrzytów nie ma, aczkolwiek wokół tych tematów nie da się przejść obojętnie. Nawet mimo faktu, iż nasz selekcjoner zapowiedział, że też chciałby, aby w eliminacjach do Euro 2024 jego zespół grał odważniej. Znając charakterystykę Michniewicza jako trenera i to, co pokazaliśmy w Katarze, trudno uwierzyć w przestawienie wajchy.

W końcu jest też aspekt wizerunkowy, na który składają się również dwie wyżej wspomniane kwestie. I w tym kontekście można odnieść wrażenie, że sprawa jest przegrana. Trudno bowiem wyobrazić sobie, aby Michniewicz miał jeszcze jakikolwiek argument ku temu, że porwie za sobą tłumy, że przekona nieprzekonanych.

Czesław Michniewicz na wojnie

Na to czas już miał, ale zamiast tego wolał skupić się na wojowaniu z dziennikarzami. Nie tylko polskimi, lecz to jeszcze pół biedy. Gorzej to wygląda na rodzimym podwórku. Oczywiście nie twierdzę, że każdy przedstawiciel mediów z naszego kraju to zupa pomidorowa, iż nie da się go nie lubić, ale bez przesady. Jeśli trener na przykład nie umie odpowiedzieć na normalnie zadane pytanie odwołujące się do wcześniejszych słów jego podopiecznych, to znaczy, że zwyczajnie nie trzyma ciśnienia, co źle o nim świadczy.

twitter

Niestety był to tylko jeden z wielu wyskoków naszego selekcjonera, który jednocześnie w Polskim Radiu mówił o „medialnej nagonce”. – Padliśmy jej ofiarą. Podczas wywiadu w jednej ze stacji czułem się jak Krystyna Janda w filmie „Przesłuchanie”. Czekałem aż wejdzie Fajbusiewicz z „997” albo Wołoszański z „Sensacji XX wieku”. To wszystko sięgnęło absurdu – stwierdził.

Niby nic, niby zabawnie, ale nie do końca. Z tej wypowiedzi wniosek jest podstawowy: wcześniej trener Michniewicz zarzekał się, że presja mediów nie robi na nim wrażenia. Na antenie Polskiego Radia natomiast potwierdził prawdziwość tej tezy. A jakby tego było mało, dzień później, dokładnie 12 grudnia, zaczął masowo blokować na Twitterze dziennikarzy sportowych, którzy śmieli go jakkolwiek skrytykować, nawet pod kątem takich kwestii jak właśnie styl gry . Przypomnijmy, iż wcześniej przekonywał, że on mediów i tego, co się w nich mówi/pisze, nie śledzi. To jak to w końcu jest?