Co zostało w niej z belgijskiej kultury? Dlaczego stała się jedną z najdroższych polskich siatkarek? Jak gra się w „biało-czerwonej” kadrze Belgii? Zawodniczka, która występowała na wielu zagranicznych boiskach, zdradza wiele historii z bogatej kariery.
Michał Winiarczyk, „Wprost”: Siatkówka cię jeszcze zaskakuje?
Dominika Sobolska-Tarasova: Pomimo upływu lat czasami niektórzy trenerzy potrafią mnie jeszcze zaskoczyć.
A polska liga, do której wróciłaś po pięciu latach?
Sporo dziewczyn, które wtedy grały, pokończyło kariery. Pięć lat temu liga była bardziej wyrównana. Obecnie mamy podział na wielką trójkę i resztę świata. Pojawiły się nowe, młodsze zawodniczki. Mam już za sobą pierwszą rundę, więc je poznałam, ale pamiętam, jak się czułam przed początkiem zmagań. W składach widziałam wiele nazwisk, które nic mi nie mówiły.
Skoro mówimy o zmianach, to co się zmieniło w tobie, jeśli porównamy dzisiejszą Dominikę z tą, która w młodym wieku trafiła do Wrocławia?
Mówimy o wielkiej zmianie, nie tylko pod względem siatkarskim, ale i życiowym. Gdy trafiłam do Wrocławia, nie miałam jeszcze 18 lat. Mój pierwszy profesjonalny kontrakt podpisywał tata. Teraz, mając 31 lat, pogląd na życie, świat, siatkówkę jest totalnie inny. Dorastałam w Belgii, ale zawsze czułam się Polką. Zawsze patrzyłam na Polskę jako na kraj bliższy sercu. Z kultury belgijskiej pozostał mi chyba tylko zwyczaj jedzenia frytek z majonezem. Grałam w tamtejszej kadrze, ale nie miałam innej możliwości. Jeśli mogłabym zagrać dla Polski, to na tysiąc razy, tysiąc razy odpowiedziałabym „oczywiście”.
Co pamiętasz z pierwszych meczów w polskiej lidze?
Od zawsze marzyłam, by w niej zagrać. W moim pokoju w internacie belgijskiego SMS-u wisiały plakaty reprezentacji Polski. Gdy wracałam na weekendy do domu, to oglądałam polskie rozgrywki. Pamiętam, jaka byłam podjarana, kiedy wreszcie się tutaj znalazłam. Graliśmy na początek z Dąbrową Górniczą, a tam po drugiej stronie Kasia Gajgał-Anioł, Madzia Śliwa i inne siatkarki z dużymi nazwiskami. Do tego doszedł doping kibiców. Nie powiem, czułam lekki stres.
Szczęśliwie od początku gry we Wrocławiu występowałam w pierwszej szóstce. Byliśmy młodym, perspektywicznym zespołem, który dawał szansę na rozwój. Kolejne dwa sezony to mniej gry. Potem przyszedł transfer do Chemika i kontuzja, która zabrała sporo czasu. Chyba dopiero w Dąbrowie Górniczej w sezonie 2014/2015 uświadomiłam sobie, że dobrze gram i daje radę w siatkówce na wysokim poziomie.
Co tworzy dobrą środkową?
Dla mnie środkowa jest przede wszystkim od blokowania. Fajnie jest sobie poatakować, ale uważam, że to nie jest najważniejsze zadanie zawodniczki na tej pozycji. Oczywiście, należy dążyć do bycia wszechstronnym, ale to blok powinien być największym atutem.
Nadal tkwi w tobie marzenie o grze na ataku?
Tak i co ważne, to marzenie coraz szybciej się zbliża (śmiech). Latka lecą, za długo sobie jeszcze nie pogram, więc niedługo będzie trzeba pomyśleć o tym, by na jeden mecz zmienić pozycję. Wiadomo, że będzie to w jakieś słabszej lidze, być może nie w stu procentach profesjonalnej. Nie wiem, w jakich okolicznościach, ale mam nadzieję, że spełnię to małe marzenie. Chcę sprawdzić, jak to jest sobie dużo poatakować. Nie wiem skąd się to wzięło, ale od lat ta chęć za mną chodzi.
Ciekawi mnie twój etap w Chemiku. Trafiłaś tam gdy Police walczyły o awans do Ligi Siatkówki Kobiet. Pozostałaś na pierwszy sezon, gdy doszły tam gwiazdy pokroju Mai Ognjenović czy Małgorzaty Glinki.
Trafiłam do pierwszoligowego Chemika, gdzie zerwałam więzadło krzyżowe przed pierwszym meczem. Miałam podpisany kontrakt, który po awansie do Ekstraklasy ulegał przedłużeniu. Z tego co kojarzę, to początkowo zakładano, żeby na pierwszy sezon w LSK stworzyć średni zespół, mniej więcej na poziomie środka tabeli. Wydawało się, że trzon z pierwszej ligi zostanie na kolejny rok. Przed końcem sezonu okazało się, że chyba jest więcej pieniędzy niż się spodziewano. Zapowiedziano budowę „dream teamu”.
Wpływ na to, że zostałam na kolejny sezon, miała Asia Mirek. Klub niekoniecznie chciał przedłużać kontrakt. Wiadomo, że w mojej sytuacji, tuż po dużej kontuzji, trudno byłoby znaleźć dobry klub. Asia wiedziała, z jaką kontuzją miałam do czynienia, bo sama w przeszłości przechodziła przez podobne problemy. Nie wiem w jakim stopniu to jej zasługa, ale do dziś pamiętam jak mocno „cisnęła” władzę klubu, bym została. Tak się stało.
Rozegrałam drugi sezon w Chemiku jako czwarta środkowa. Nie występowałam za dużo, ale nadal byłam młodą zawodniczką. Gdy dowiedziałam się, że do klubu trafią Glinka, Ognjenović, Aga Bednarek czy Ania Werblińska, to wiedziałam, że czeka mnie fajne doświadczenie. Przypomina się pewna rozgrzewka, w której miałam ćwiczyć z Gosią. Ledwo w nią trafiałam piłką, bo byłam cała zestresowana (śmiech). Dla mnie to było nie do pomyślenia, że dzielę szatnie z dziewczynami, które lata wcześniej śledziłam w telewizji.
Glinka kiedyś opowiadała historię, gdy w Chemiku siatkarki buntowały się przeciwko treningom w trakcie świąt wielkanocnych. „Ja, kur**, nie będę wtedy grać, chcę się spotkać z rodziną” – cytowała wypowiedź w rozmowie z „Onetem”. Po latach gry za granicą nie spodziewała się takiej mentalności w profesjonalnej siatkówce.
Nie dziwię się Gosi. Na pewno inaczej patrzy na to osoba, która grała wiele lat za granicą. W Turcji nikt nie patrzy na to czy jest wigilia, czy Boże Narodzenie. Oni nie obchodzą tych świąt, więc zawsze w tym czasie jest trening albo mecz. Nikt nie narzekał, bo każdy wiedział, na co się pisze. W Polsce zawsze dba się o to, żeby na święta była choćby mała chwila wolnego. Nie zdarzyło mi się, bym trenowała w pierwszy dzień świąt.
Bałaś się wyjazdu z Polski do Włoch? W 2015 roku zamieniłaś Dąbrowe Górniczą na Montichiari.
Chciałam spróbować sił za granicą. Serie A była bardzo mocną i wyrównaną ligą. Każdy mógł wygrać z każdym. Miałam lekkie obawy, bo zawsze to oznacza przeprowadzkę do nieznanego miejsca, gdzie ludzie porozumiewają się w innym języku. Gdy podpisałam kontrakt w kwietniu lub maju, to od razu zapisałam się na lekcje włoskiego. Chciałam rozumieć podstawy od razu po przyjeździe. Miałam szczęście, bo trafiłam do klubu, gdzie występowała Berenika Tomsia. Pomogła mi w aklimatyzacji w drużynie.
Joanna Wołosz mówiła mi, że Polkom nie chce się wyjeżdżać z naszej ligi, bo czują się tu komfortowo i nie muszą ryzykować wyjazdu w nieznane miejsce. Zgodzisz się z tym?
Szczerze? Zgadzam się w stu procentach. W Polsce jest w miarę dobra liga z solidnymi zarobkami. Dziewczynom nie chce się wychodzić ze strefy komfortu. Jak grają w kraju, to mogą łatwo pojechać, a to do domu, a to do chłopaka. Mają wszystko pod nosem. Wyjazd za granicę jest krokiem w nieznane. Nigdy do końca nie wiesz, na co trafisz, jak się zgrasz z zespołem. Towarzyszy ci wielki znak zapytania.
Jak wspominasz początki w seniorskiej kadrze Belgii? Od początku chciałaś grać w reprezentacji Polski czy to dopiero przyszło z czasem?
W 2016 roku trafiłam po raz pierwszy do kadry Belgii. Wcześniej toczyły się rozmowy na temat moich występów dla Polski. To jeszcze było, zanim kadrę objął Jacek Nawrocki. Ludzie z PZPS-u pytali się, czy byłabym zainteresowana, by zmienić federację. Byłam bardzo chętna. Czułam, że może spełnić się moje wielkie marzenie. Na przeszkodzie stanęli Belgowie. Tłumaczyli się wyszkoleniem w SMS-ie oraz występami w młodzieżowych reprezentacjach. Zażyczyli sobie za mnie 500 tysięcy euro.
Pamiętam żarty, że stałaś się jedną z najdroższych polskich siatkarek.
Taka postawa belgijskiego związku dała do zrozumienia, że nie będę mogła grać dla Polski, bo nikt za mnie takich pieniędzy nie zapłaci. Miałam do wyboru albo reprezentowanie Belgii, albo brak występów w jakiejkolwiek kadrze. Stwierdziłam, że w takim wypadku dołączę do seniorskiej reprezentacji.
Byłaś częścią najbardziej polskiej zagranicznej kadry.
W tym 2016 roku nie grałam za dużo. Byłam na kadrze, wróciłam do klubu, ale po dwóch miesiącach poszłam na operację kolana. Później nie chciałam jeździć, ale dałam się przekonać na sezon 2019. Trafiłam do drużyny, gdzie występowała Kaja Grobelna, Dominika Strumiło i Karolina Goliat. Stworzyłyśmy polską grupę, która mocno trzymała się razem.
O kadrze Belgii zrobiło się głośno w 2021 roku, gdy w dokumencie „De prijs van de winnaar” zawodniczki oskarżyły obecnego selekcjonera, Gerta Vande Broeka, o mobbing i „przemoc emocjonalną”. Freya Aelbrecht opowiadała mi, że trener cieszy się w kraju ogromnym poparciem, a głos siatkarek nie ma dużego znaczenia.
Nie chciałabym tworzyć jakieś sensacji, ale wierzę opowieściom dziewczyn. Sama widziałam różne rzeczy. Powiedzmy, że do mnie Vande Broek był w miarę w porządku, przy czym mam tu na myśli, że nie pozwalał sobie na tak wiele, jak to było w przypadku innych siatkarek. Wydaje mi się, że w tych latach przed moim debiutem, o których wspominały dziewczyny w dokumencie, było gorzej. Chyba z biegiem lat stał się spokojniejszy, choć mimo wszystko osobiście przeżyłam pewne niecodzienne sytuacje.
Kadra, która w 2013 roku zdobywała brąz mistrzostw Europy, była złożona z młodych zawodniczek. Aelbrecht mówiła, że gdyby oprzeć na nich zespół i dodać Grobelną czy Britt Herbots, to Belgia byłaby czołową reprezentacją kontynentu.
To pozostaje w sferze gdybania. Jest wiele belgijskich siatkarek, które mogłyby grać w reprezentacji, ale ich w niej nie ma z różnych powodów. Jednym z nich jest z pewnością trener. Vande Broek ma jednak za sobą mocne wsparcie federacji, która trzyma jego stronę. Od lat mamy do czynienia z niezmienną sytuacją. Odchodzą zawodniczki, ale on wciąż pozostaje na stanowisku. Przed 2019 rokiem z kadry zrezygnowały siatkarki, które osiągnęły sukces na mistrzostwach Europy. Po sezonie 2021 odeszła podstawowa rozgrywająca Ilka Van de Vyver, Kaja czy ja. Dzisiaj kadra Belgii opiera się przede wszystkim na Herbots i Celine Van Gestel. Reszta to młodzież. Moim zdaniem tak będzie wyglądać ten zespół, póki trenerem jest Vande Broek.
Jaką przyszłość przewidujesz tej kadrze? Ubiegły rok pokazał, że to zespół, który bez Herbots nie jest konkurencyjny.
To z pewnością bardzo ważna postać w drużynie. Siatkówka to jednak sport zespołowy. Jedna zawodniczka nie jest w stanie sama wygrywać spotkań. Britt i tak robi wiele dla tej reprezentacji, ale nie może próbować dźwigać całego zespołu, szczególnie na długich turniejach. Trudno przewidzieć dokładną przyszłość reprezentacji. Niby przychodzą jakieś nowe dziewczyny, ale ja ich nie znam, bo dawno nie grałam w Belgii i nie interesuje się ich ligą na co dzień. Widzę jednak, że coraz mniej siatkarek opuszcza kraj, bo woli występować w u siebie. Z kolei liga belgijska nie należy do konkurencyjnych w Europie.
Wróćmy do twojej kariery klubowej. W Montichiari spędziłaś rok, po czym wróciłaś do Dąbrowy Górniczej. Tam przypadkowo stałaś się bohaterką jednego z najsłynniejszych walkowerów w historii polskiej ligi.
Dosyć wcześnie podpisałam kontrakt z Dąbrową. W międzyczasie zmieniono zasady dotyczące klasyfikacji zagranicznych zawodników. Przed wyjazdem do Włoch występowałam w kraju jako Polka. Po zmianie przepisów najważniejsza stała się przynależność do federacji siatkarskiej. Grałam w kadrze Belgii, więc według siatkarskiego prawa byłam Belgijką i nie mogłam już rywalizować w Polsce jako Polka.
Wersja klubu jest taka, że oni dopytywali w PZPS-ie albo PLS-ie o mnie i dostali pismo, które wskazuje, że ja się liczę jako Polka. W tym samym czasie była podobna sprawa z Lukasem Tichackiem. Miał podpisany wieloletni kontrakt z Resovią. W jego sprawie chyba poszło to po myśli klubu i dalej się liczył jako Polak. W Dąbrowie powiedzieli, że w mojej sytuacji też tak będzie.
Przyszedł pierwszy mecz sezonu. Wygraliśmy z Rzeszowem 3:0, ale Developres powiedział, że będzie się odwoływać, bo ja grałam, przez co było za dużo zagranicznych siatkarek na boisku. Ostatecznie liga przyznała im rację i dostaliśmy walkowera z tego powodu.
Czyli to była wina klubu?
Po trochu klubu i federacji. Nie wiem kto komu to klepnął, a później się z ustaleń wycofał.
Jak ty na te wydarzenia reagowałaś?
Było mi przykro, bo pewnie wygrałyśmy mecz 3:0, a ostatecznie skończyliśmy z wynikiem 0:3. Nie zagrałam super zawodów, ale przebywałam na boisku cały czas. Jestem przekonana, że inną zawodniczką na mojej pozycji też byśmy zwyciężyły bez problemu. Czułam smutek, ale nie winę, bo menedżer i wszyscy w klubie mówili, że sprawa jest załatwiona i jestem w Orlen Lidze traktowana jako Polka. Za dużo i tak nie pograłam, bo byłam po tej pierwszej kadrze, po której leczyłam kolano.
Po Dąbrowie była Bielsko-Biała. Ten etap rodzi pytanie o plusy i minusy siatkarskiego małżeństwa, bo tam poznałaś męża.
Zacznę od minusów. Jeśli każdy z małżonków chce rozwijać swoją sportową karierę, to niekoniecznie dzieje się to w tym samym mieście albo państwie. Oznacza to nic innego jak życie na odległość. Poza tym to chyba dostrzegam same plusy. Nikt tak nie rozumie sportowca jak drugi sportowiec.
Po grze w Bielsku ja poleciałam do Turcji, a Slava (Wiaczesław Tarasow – przyp. M.W) do Rosji. Jeszcze wtedy musiałam robić wizy, by móc tam lecieć. Miałam wyrozumiałego trenera, Dragana Nesicia. Pamiętam, że go tak czasem zagadywałam, czy wie już, na kiedy jest zaplanowane najbliższe wolne, bo musiałam zawczasu wyrobić sobie wizę. Był na tyle dobry, że wskazywał dni, na które powinnam się przygotować. Potrafił także dać dzień wolnego, bym w spokoju mogła wrócić do Turcji. Choć dzieliła nas spora odległość, to widywaliśmy się co miesiąc.
A obecnie?
Slava gra w Arabii Saudyjskiej. Poleciał tam 1 września i przyleciał do mnie na 10 dni pod koniec stycznia, więc nie widzieliśmy się kilka miesięcy. Teraz to pewnie zobaczymy się dopiero po sezonie. To nie jest łatwe życie, ale nie należy się oszukiwać – aspekt finansowy jego gry jest bardzo ważny. Z kolei ja po ostatnich latach gry za granicą po prostu chciałam wrócić do Polski, do mojej „strefy komfortu” (śmiech). Cieszę się, że mąż w pełni to akceptuje i nigdy nie usłyszałam, bym sobie dała spokój i siedziała przy nim. Wiemy, że obecna sytuacja nie potrwa zbyt długo. Mnie już bliżej do końca kariery niż jemu.
Masz już pomysł na siebie po skończeniu z siatkówką?
Nie do końca. Myślę, że pozostanę przy sporcie, ale raczej przy czymś związanym np. z treningami personalnymi. Dopóki mąż będzie grał, to ja będę podróżować wraz z nim, więc muszę wybrać pracę, którą będę mogła wykonywać wszędzie.
Jaką najlepszą radę otrzymałaś grając w siatkówkę?
Trudne pytanie... Mam coraz więcej koleżanek, które pokończyły już kariery. Wszystkie mówią, że pal licho z siatkówką, ale brakuje im klimatu szatni i życia w grupie dziewczyn. To mi dało do myślenia, by lepiej doceniać w trakcie sezonu fakt, że jeszcze gram. Wiadomo, bywają lepsze i gorsze momenty i szatnie, ale ten sport daje wiele przyjaźni. Niby każdy zawodowy siatkarz czasem przeklina, ale w gruncie rzeczy wie, że to coś pięknego.
Myślisz, że przyjaźnie zawarte w trakcie kariery przetrwają po skończeniu z grą?
Tak, ale nie wszystkie. Są znajomości, które siłą rzeczy urywają się po sezonie. Mam też takie przyjaciółki, że mogę się z nimi nie widzieć miesiącami czy latami, a gdy się spotkamy, to rozmawiamy tak, jak byśmy razem trenowały w ubiegłym tygodniu.
Z jaką Dominiką będę mógł porozmawiać za dziesięć lat?
Mam nadzieję, że nadal młodą (śmiech).
Czytaj też:
Siatkarski transfer roku na ostatniej prostej. Gwiazda zastąpi PolkęCzytaj też:
Trener Jastrzębskiego Węgla wyróżnił czterech Polaków. Wymienił swój dream team