Operacja Soczi 2014

Operacja Soczi 2014

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zbigniew Bródka; FOT. ULLSTEIN/NEWSPIX 
Marcin Gortat zarobił w 2013 r. w NBA około 23 mln zł. Niewiele mniej zarobili w Bundeslidze Robert Lewandowski, a na kortach Agnieszka Radwańska.

Gdy dysponuje się takimi pieniędzmi, można sobie pozwolić na realizację każdego, nawet bardzo kosztownego, planu treningowego. Co jednak robić, jeśli nie jest się wybitnym koszykarzem, superpiłkarzem czy najlepszą w kraju tenisistką? Albo nawet jest się sportowcem ponadprzeciętnym, ale uprawiającym na przykład mało popularną dyscyplinę? W przygotowaniach olimpijskich starają się pomagać związki sportowe – PKOl robi, co może – jednak środków w odpowiedniej wysokości dla wszystkich nie starcza. Część sportowców może liczyć na sponsorów indywidualnych, ale w niektórych dyscyplinach trudno ich znaleźć. Na przykład w takiej, w której na sankach, z głową w dół pędzi się w lodowym torze.

Ilu czytelników wie, jak się nazywa ta olimpijska dyscyplina? To skeleton. I jak tu mówić o sponsorach. Jednak czasami, gdy jest trudno, wystarczy wziąć sprawy w swoje ręce. Tak zrobiła piątka polskich sportowców, chcąc zdobyć pieniądze potrzebne do przygotowania się do zimowych igrzysk olimpijskich. Jesienią 2013 r. łyżwiarki Aida Bella i Marta Wójcik, panczenista Zbigniew Bródka, snowboardzista Piotr Janosz i narciarz Szczepan Karpiel-Bułecka wymyślili projekt „X dni do Soczi 2014”. Na ogólnodostępnym portalu PolakPotrafi.pl ruszyła zbiórka pieniędzy. Cel był jasny: zależało im, by zebrać 20 tys. zł. Udało się zebrać 21 tys., a wpłat dokonało blisko 250 osób. O akcji i sportowcach zrobiło się głośno, pojawili się nawet pierwsi sponsorzy. Doliczając zbiórkę pieniędzy, którą przeprowadzono podczas balu w Filharmonii Opolskiej, łącznie zebrano ponad 50 tys. zł. Opisana powyżej akcja to klasyczny przykład crowdfundingu. Taki sposób organizowania funduszy to nic nowego, na przykład w USA funkcjonuje on od lat. W Polsce jednak dopiero raczkuje. To forma finansowania różnego rodzaju projektów przez społeczność, która już jest lub dopiero zostanie wokół nich zorganizowana. Przedsięwzięcie zdobywa finansowanie dzięki dużej liczbie drobnych, jednorazowych wpłat dokonywanych przez osoby zainteresowane projektem. Już w 1997 r. amerykańscy fani brytyjskiej grupy rockowej Marillion w wyniku przeprowadzonej w internecie kampanii zebrali 60 tys. dolarów na sfinansowanie trasy koncertowej tego zespołu po Stanach Zjednoczonych. W ubiegłym roku znany reżyser Spike Lee zbierał w ten sposób fundusze na swój nowy film. Korzystając z takiej formy zbiórki, pomysłodawca z reguły zobowiązuje się w zamian za wpłaty do przygotowania nagród rzeczowych lub świadczenia pewnych usług na rzecz wpłacających. W przypadku Lee, gdy ktoś wpłacił 500 dolarów, mógł liczyć na osobistą rozmowę telefoniczną z reżyserem. Gdy natomiast wpłata wynosiła ponad 5 tys. dolarów, można się było spodziewać podziękowań w napisach końcowych filmu.

A nasi sportowcy? W zamian za datki można było dostać lekcję jazdy na łyżwach, koszulkę z autografami albo umówić się na kawę z wybranym sportowcem. Dzięki projektowi o sportowcach zrobiło się głośno, a dziewczyny panczenistki trafiły nawet do „Playboya” (nie tylko z powodu zbiórki), a potem do prawie wszystkich stacji telewizyjnych w kraju. I choć nie wszystkim udało się pojechać na igrzyska, akcja zakończyła się sukcesem.

Autor jest dziennikarzem Programu III Polskiego Radia


.