Zbigniew Bródka dla „Wprost”. Po linie zrobionej z prześcieradeł aż po złoty medal igrzysk olimpijskich

Zbigniew Bródka dla „Wprost”. Po linie zrobionej z prześcieradeł aż po złoty medal igrzysk olimpijskich

Zbigniew Bródka
Zbigniew Bródka Źródło: Newspix.pl / Tomasz Markowski
Świat usłyszał o Zbigniewie Bródce w 2014 roku, kiedy na zimowych igrzyskach olimpijskich w Soczi niespodziewanie wywalczył złoty medal w łyżwiarstwie szybkim, wyprzedzając Holendra Koena Verweija o zaledwie 0,003 sekundy. Kilka dni później do złotego medalu olimpijskiego dorzucił jeszcze brązowy, w biegu drużynowym. Startem na tegorocznych igrzyskach w Pekinie zakończył swoją bogatą łyżwiarską karierę.

Dariusz Tuzimek, „Wprost”: Jak wygląda życie 37-letniego emeryta?

Zbigniew Bródka: Na pewno jest inaczej, bo do tej pory miałem zorganizowane życie poprzez starty i treningi. Wtedy był jeden cel, a teraz priorytety rozkładają się inaczej: na rodzinę, na pracę, na obowiązki w domu. Ale wcale nie tak spokojnie jak by się mogło wydawać. Bo ta moja emerytura jest tylko sportowa. Na co dzień nadal pracuję zawodowo w Państwowej Straży Pożarnej w Łowiczu i na nudę nie narzekam. W straży zawsze coś się dzieje, więc proszę się nie bać, uspokajam: naprawdę istnieje życie po życiu sportowca. No i w domu porobiło się przez lata dużo zaległości dla „złotej rączki”, a ja już taki jestem, że chcę zrobić wszystko sam, więc mam co robić po powrocie ze służby.

Jeszcze niedawno jeździł pan do pożarów, wypadków i innych zdarzeń. A jak jest teraz?

Jestem zastępcą dowódcy zmiany i nadal wyjeżdżam do zdarzeń. Tuż przed moim urlopem mieliśmy sporo roboty, dwa dachowania samochodów, dwa pożary... Całą noc jeździliśmy od akcji do akcji. No ale nie narzekam, na urlop też trzeba zasłużyć.

Kiedy jeszcze był pan czynnym zawodnikiem, pana zagraniczni koledzy z toru nie mogli uwierzyć, że na tak wysokim stopniu wyczynu sportowego pan równolegle cały czas zawodowo pracuje.

Zawsze budziło to duże zdziwienie panczenistów z innych krajów, że ja naprawdę na co dzień jestem strażakiem i łączę tę pracę z uprawianiem zawodowego sportu. A że łyżwiarstwo szybkie jest dyscypliną, która wymaga wielu treningów wytrzymałościowych, to koledzy z zagranicy myśleli, że to jest jakiś tylko fikcyjny etat, tak jak to w Polsce było w czasach PRL, gdy na przykład piłkarze byli zatrudniani w wojsku, milicji czy kopalni, ale nigdy tam nie bywali. Nawet po wypłatę (śmiech). Musiałem to panczenistom z innych krajów wyjaśniać, że tu nie ma żadnej lipy i ja naprawdę wykonuję robotę strażaka.

Chyba jeszcze trudniej było im wytłumaczyć, jak to się stało, że mistrzem olimpijskim w 2014 roku w Soczi został panczenista z kraju, w którym nie ma ani jednego krytego toru łyżwiarskiego. To ewenement chyba na skalę światową, prawda?

Tak, Arenę Lodową w Tomaszowie Mazowieckim oddano do użytku dopiero pod koniec 2017 roku, więc nawet do igrzysk w Pjongczangu w 2018 roku przygotowywaliśmy się zagranicą. Większą część mojej kariery spędziłem w rozjazdach, na wielomiesięcznych zgrupowaniach. Poza domem, bez rodziny, bez najbliższych... To były całe lata wyrzeczeń, za które muszę mocno podziękować całej mojej rodzinie. Szczególnie żonie Agnieszce i moim córkom, które czasem nie widziały taty całymi miesiącami. Im właśnie zadedykowałem moją biografię, bo bez ich wsparcia na pewno bym tyle nie osiągnął.

Czytaj też:
Tomasz Kaczmarek, kozioł ofiarny z Lechii Gdańsk. Trener zapłacił posadą za cudze winy

No właśnie, postanowił pan sobie, że zwieńczeniem i podsumowaniem pańskiej kariery będzie książka biograficzna o pana sportowych i strażackich wyczynach.

Tak, książka nosi tytuł „Zbigniew Bródka. Najszybszy strażak świata”, co jest cytatem z bardzo emocjonalnego komentarza Piotra Dębowskiego, w chwilę po zdobyciu przeze mnie złotego medalu w Soczi.

Bardzo chciałem, żeby ta moja biografia powstała, aby namacalnie udokumentować to, co przeżyłem i co osiągnąłem na łyżwiarskim torze. Byłem uczestnikiem aż czterech kolejnych zimowych igrzysk olimpijskich, ale kibice w Polsce nie wiedzą, jak wyboista była ta moja droga do sukcesów. Uważałem, że warto się tymi kulisami podzielić z czytelnikami.

Zależało mi również, aby poza wątkami sportowymi w książce pojawiły się też wątki strażackie, bo to moja druga pasja, w której się realizuję. Traktuję ją trochę jak misję, trochę jak powołanie i ciągle mam z tej pracy wielką satysfakcję.

Uważny czytelnik tej książki łatwo znajdzie takie fragmenty, które czyta się jak powieść awanturniczą: a to bijatyka na wiejskiej zabawie, a to koledzy w akademiku wciągający pana na pierwsze piętro przy pomocy liny zrobionej z prześcieradeł… A na pierwszy rzut oka wygląda pan jak potulny baranek!

Źródło: WPROST.pl