Ryk silników, zawrotne prędkości, zapierający dech w piersiach spektakl. Czym jest F1 H2O?
To rywalizacja łodzi motorowodnych. Najwyższa klasa wyścigowa w żywiole wodnym. Startujące tu bolidy to prawdziwe arcydzieła zbudowane z włókien węglowych, karbonu i kewlaru. Setki metrów przewodów, czujniki, najnowocześniejsze rozwiązania aerodynamiczne, no i oczywiście silnik. Sześciocylindrowy, o pojemności 2,5 litra i mocy 450 KM. Łódź od zera do stu kilometrów rozpędza się w zaledwie pół sekundy, a docelowa prędkość to zazwyczaj 240 km/h, dzięki czemu bolid dosłownie frunie nad wodą, wlepiając się w jej taflę jedynie na czas wykonywania zakrętów.
Bolid ma hamulce?
Nie, ale dzięki nagłemu zanurzeniu w wodę, maszyna jest w stanie zawrócić praktycznie w miejscu. Zakręty to zaraz po starcie jeden z najbardziej emocjonujących, ale i najtrudniejszych elementów wyścigu. Podczas najtrudniejszych zakrętów przeciążenia dochodzą do 7G, a w ciągu 45 minut wyścigu wykonujemy ich setki. To wielkie obciążenie dla zawodnika, ale i okazja do zdobycia cennych punktów. Sztuka polega na tym, żeby w czasie wykonywania zwrotów wytracić jak najmniej prędkości.
Formuła F1 H2O jest porównywalna z tą znaną samochodową F1?
Tak, chociaż łodzie nie zjeżdżają w czasie wyścigu do pit stopów. Różnica polega także na tym, że bolidem nie można jechać jeden za drugim. Uniemożliwia to generowany przez łodzie pióropusz wodny, ograniczający widoczność i możliwość manewrów praktycznie do zera. W pióropuszu wodnym nie można jechać, można się przez niego jedynie przebić. To walka łokieć w łokieć przy pełnych prędkościach.
Setki zakrętów, olbrzymie przeciążenia. Poziom adrenaliny szybuje w kosmos?
Oczywiście, ale olbrzymie emocje są także przed startem, bo w tym sporcie rywalizacja na wodzie to jedynie wisienka na torcie. Poprzedzają ją miesiące przygotowań, modyfikacji i testów.
Przygotowaniem łodzi zajmują się wiele osób?
Zazwyczaj tak, ale moja ekipa to czworo ludzi. Osoby, z którymi pracuje od lat, a ostatnio także moja żona, która podczas wyścigu pełni funkcję osoby odpowiedzialnej za łączność radiową. Na zawody jeździmy w czwórkę, maksymalnie w piątkę, rywalizując z ekipami, dla których pracuje kilkanaście, kilkadziesiąt osób.
Rywalizacja ostra i bez sentymentów?
Oczywiście.Bogate zespoły otaczają się głównie osobami zatrudnionymi na stałe i to za bardzo duże pieniądze. Wykupują doświadczonych mechaników czy konstruktorów na wyłączność. Czasem mają na wyłączność nawet konkretnych producentów czy firmy. Wykupują ich usługi, blokując dostęp innym. F1 to najwyższa liga. Tu gra się naprawdę ostro.
Mimo to wszedł pan w to?
To od dziecka było moje marzenie. Chociaż od początku wiedziałem, że nie będzie mnie stać na drogę czysto komercyjną. Wybrałem inną i dziś myślę, że tak było dużo lepsze. Inni zwodnicy często prowadzą tylko łódź, nie muszą znać się na mechanice, aerodynamice czy tak ważnych w organizacji całego przedsięwzięcia kwestiach logistycznych. Ja od początku wszystko to, za co inni płacili, robiłem sam. Wszystkiego musiałem się nauczyć.
Uczył się pan od ojca, legendy sportów motorowodnych?
To z nim składałem pierwsze silniki. Uczyłem się od niego. Uczyłem się na każdych zawodach, nawet już w F1. Gdy inni spali, ja siedziałem z mechanikami. Patrzyłem, nagrywałem, robiłem notatki, myślałem o nowych modyfikacjach i o tym, co zrobić, żeby łódź była coraz lepsza. Dziś, między innymi dzięki współpracy z PKN ORLEN, bardzo wiele rzeczy się zmieniło, mogę pozwolić sobie np. na modyfikacje łodzi, o których do tej pory jedynie marzyłem, ale wciąż bardzo wiele robię sam. Zajmuje się logistyką, zamawiam materiały. Inne teamy mają od tego ludzi. Ja zaoszczędzone pieniądze wolę wydać na części, testy, materiały.
Jak duża w tym sporcie jest rola technologii? Wygrywa ona czy człowiek?
Technologia ma bardzo duże znaczenie, ale pierwszorzędną wartością jest zawsze człowiek. Sama technologią nie da się wygrać. Także dlatego tak kocham ten sport. To zupełnie inaczej niż - z całym szacunkiem – w F1 samochodowej, gdzie bardzo często już na podstawie pierwszych dwóch wyścigów przewidujemy rozłożenie całego sezonu. F1 H20 jest nieprzewidywalna, bo miliony wydawane na łodzie są ważne, ale to nie one wygrywają rywalizacje.
Łódź jest warta miliony?
Sama tylko łódź bez elektroniki, silnika i reszty wyposażenia to koszt zakupu Ferrari, ale sam bolid to nie wszystko. Trzeba go modyfikować, testować wciąż od nowa. To także koszt części, bo po 45-minutowym wyścigu silnik nadaje się do kapitalnego remontu. Wszystkie metalowe, pracujące części, wał korbowy, tłoki, wszystko trzeba wymieniać na nowe. Kiedyś silnik, paliwo, wszystko było na styk. Tylko na zawody. Nie miałem też możliwości ćwiczeń. Ze względu na koszty ćwiczyłem jedynie w czasie zawodów, podczas gdy inni zawodnicy mogli to robić niemal codziennie. To kolejna rzecz, która zmieniła się dzięki Orlen Team. Dziś mam możliwość ćwiczeń, kontakt z bolidem, możliwość testowania nowych rozwiązań praktycznie na bieżąco. Współpraca to także możliwość propagowania tego sportu, na czym szczególnie mi zależy. Moje starty w F1 to ukoronowanie 20 lat bardzo ciężkiej pracy. Wejście pod skrzydła Orlen Team dokonało się w optymalnym momencie.
W ciągu tych 20 lat były momenty zwątpienia?
Nigdy nie chciałem robić czegokolwiek innego, ale bywały momenty trudne. Kluczowe było przejście z F2 do F1. Do rywalizacji w najwyższej lidze potrzebny był zupełnie inny sprzęt, zupełnie nowa łódź. Zainwestowałem w nią wszystko, co miałem, także środki ze sprzedaży mieszkania które dostałem od rodziców.
Zaryzykował pan i opłaciło się?
Zaryzykowałem i w jednej chwili straciłem niemal wszystko. Po pierwszym wyścigu w F1 byłem na 11. miejscu. Podczas kolejnego startu już 10. i zdobyłem pierwszy punkt. Na kolejny wyścig zabrałem rodziców.
Żeby pokazać, po co sprzedał pan mieszkanie?
Oni to wiedzieli, wspierali mnie od początku, ale chciałem, żeby byli ze mną i jeśli się uda, świętowali sukces. Niestety ten trzeci start zakończył się fatalnie. Przy pierwszej boi wpadł na mnie Amerykanin Shaun Torrente. Łódź była zniszczona tak, że nie opłacało się nawet odsyłać jej do kraju. To było olbrzymie rozczarowanie, także środowiskiem F1. Zostałem bez łodzi i wsparcia. Pamiętam, jak myślałem o tym, siedząc na brzegu, patrząc na drzazgi tego, w co zainwestowałem lata pracy i wszystkie pieniądze.
Jak odbudować się po czymś takim?
Zajęło mi to dwa lata. Tyle trwał mój powrót do sportu. Wszystko, co było potem, kolejne zwycięstwa, współpraca z Orlen Team, także to, że wiele zmieniło się w moim życiu osobistym, to dla mnie wielki dowód na to, że warto być konsekwentnym i wytrwałym. Że nawet jeśli droga do celu zajmie nie kilka, ale kilkanaście lat, warto podjąć ryzyko.
Wodna F1 to sport, który na całym świecie przyciąga miliony widzów. W Polsce wiemy o niej wciąż bardzo niewiele.
Dlatego tak ważna jest dla mnie kwestia popularyzacji. To sport piękny, bardzo emocjonujący. Wyścigi przyciągają ludzi, z całego świata. Każdy, kto choć raz oglądał je na żywo albo choćby w transmisji, wie, co to za emocje. Moim wielkim marzeniem jest dzielenie się tymi emocjami także z kibicami z Polski. Mam nadzieję, że swoją postawą sprawię, że moi rodacy pokochają ten sport. Tym bardziej że teraz mają w F1 swojego reprezentanta.
Sezon 2020 przepadł z powodu pandemii. Kiedy następny?
Za trzy miesiące. Pierwszy potwierdzony już wyścig ma się odbyć 10 czerwca na Sardynii. Grand Prix Włoch. W sezonie przewidzianych jest pięć wyścigów. Ostatni - w grudniu w Emiratach Arabskich. Oczywiście wszystko będzie na bieżąco dostosowywane do sytuacji epidemiologicznej.
Zawody F1 H20 w Polsce. To możliwe?
To moje marzenie. Wiem, że prędzej czy później się spełni. Marzy mi się ściganie na ojczystych wodach z polskimi kibicami na brzegu.
Bartłomiej Marszałek – polski motorowodniak, syn legendy tego sportu Waldemara Marszałka. Pierwszy polski kierowca startujący w elitarnych zawodach F1 H2O. Od 2020 roku zawodnik ORLEN Team.
Czytaj też:
Prezes Orlenu o wsparciu dla sportowców: Bardzo nam się to opłaciło. Myślimy o przyszłościCzytaj też:
Pierwszy raz w Polsce. Alfa Romeo Racing Orlen zaprezentował bolid na nowy sezon