- Jestem w szoku. Czegoś takiego się nie spodziewałem. W tym kraju takie rzeczy się nie zdarzały. Tam nigdy nie było wojny etnicznej ani religijnej, na ogół panował spokój - dodał Kasperczak. Były trener m.in. Wisły Kraków uważa, że podłożem tragedii musiała być sytuacja polityczna w kraju. - Oczywiście podstawą do takich działań jest zawsze wynik sportowy, ale w tym przypadku dużą rolę odegrała sytuacja polityczna. Moim zdaniem zbyt wcześnie zostały wznowione rozgrywki krajowe. Wszystko nie ustabilizowało się na tyle, by wydarzenia sportowe mogły bezpiecznie się odbyć - zaznaczył 65-letni szkoleniowiec.
Kasperczak przyznał, że w krajach afrykańskich problemy z ochroną były od zawsze. - Tam jej praktycznie nie ma, a wiadomo, że jak brakuje odpowiednich służb, mały drobiazg może doprowadzić do prawdziwej tragedii. Sam pamiętam mecz w Liberii. Byłem wówczas trenerem Tunezji, a na miejscu panował stan wojenny. Przyjechaliśmy na stadion, a tam nie mieliśmy nawet porządnej szatni. Na obiekt wpuszczono 50 tys. widzów, a my byliśmy od nich odgrodzeni jedynie szklaną szybą. Rzucali w nas kamieniami, a ochrony praktycznie nie było. W takich momentach człowiek nawet myśli, że lepiej byłoby przegrać - opowiedział.
Polski szkoleniowiec w Afryce spędził z przerwami dziewięć lat. Po raz pierwszy został zatrudniony na Czarnym Lądzie w 1993 roku. Został wówczas selekcjonerem Wybrzeża Kości Słoniowej. Później prowadził reprezentacje Tunezji (1994-98), Maroka (1999-00), Mali (2001-02) i Senegalu (2006-08).pap, ps