Było to ich trzecie spotkanie, a dwa poprzednie - na twardej nawierzchni - również wygrał Cilic. Po raz pierwszy okazał się lepszy w 2007 roku w challengerze ATP w Sarajewie 5:7, 3:6, a dwa lata później w imprezie rangi ATP Masters 1000 w paryskiej hali Bercy 7:6 (7-3), 4:6, 2:6.
W pierwszym secie, trwającym 53 minuty, obydwaj tenisiści serwowali niemal bezbłędnie i żaden nie przegrał swojego gema. Doszło w nim do tie-breaka, którego Polak rozpoczął od prowadzenia 2-0 i 3-2. Jednak potem przegrał trzy kolejne punkty, w tym ostatni przez podwójny błąd serwisowy.
Co prawda zmniejszył dystans do rywala i wyszedł na 4-5, ale później Cilic nie wypuścił z rąk dwóch piłek przy własnym podaniu.
"Uważam, że dzisiaj obaj zagrali w pierwszym secie niewiarygodny tenis. To był absolutnie najwyższy poziom na świecie, a o wygranej w tie-breaku zadecydowała praktycznie jedna piłka, a dokładnie błąd Łukasza. Właściwie nie dawali sobie wcześniej żadnych szans na przełamanie, świetnie serwowali, a Łukasz kończył większość wymian przy siatce" - powiedział PAP trener polskiego tenisisty Czech Jan Stoces.
Na początku drugiego seta Kubot nieoczekiwanie przełamał rywala. Jednak chwilę później oddał mu swój serwis i to dwukrotnie. W wyniku tego zrobiło się 4:1 dla Chorwata, który trzeciego "breaka" w meczu zdobył na 6:2, rozstrzygając tę partię po 33 minutach.
"To przełamanie stworzyło ciekawą sytuację, bo Łukasz trochę zmienił taktykę od razu na początku. Jednak późnej zaczął nagle słabiej serwować i nie wiem dlaczego tak się stało. Dopiero porozmawiam z nim o tym. Za to Cilic serwował cały czas niewiarygodnie dobrze i właściwie trudno było się mu przeciwstawić. Chwilami przypominał mi Pete'a Samprasa z najlepszych czasów właśnie na Wimbledonie" - ocenił Stoces.
"Cilic jest w wielkiej formie, dzięki której ostatnio wygrał turniej w Queen's Clubie i to było dzisiaj widać. Jedyną szansę na odwrócenie meczu Łukasz miał tylko dzięki przełamaniu na otwarcie drugiego seta, ale on mu ją szybko odebrał, grając fantastyczny tenis. Pod koniec złamał psychicznie Łukasza swoimi zabójczymi serwisami" - dodał.
W ostatnim secie Polak zdołał tylko raz utrzymać podanie, na 1:1, a potem w jego grę wkradło się zdenerwowanie i brak precyzji. Miał też coraz większe problemy z odczytywaniem kierunku serwisu rywala. Jego piłki zazwyczaj trafiały w linię zewnętrzną albo w wewnętrzny narożnik kara i odskakiwały w górę na ponad dwa metry.
W tegorocznej, już 126. edycji londyńskiego turnieju, Kubot zgłosił się tylko do gry w singlu. Ta porażka oznacza więc dla niego pożegnanie z imprezą.
"Teraz pozostaje nam trochę odpocząć fizycznie i psychicznie, a potem przygotujemy się do występów w Stuttgarcie i Gstaad. Obydwa turnieje będą formą przygotowań do igrzysk w Londynie, podczas których będę towarzyszył Łukaszowi. Cieszę się, że będziemy razem pracować przed i podczas olimpiady, która jest najważniejszym tegorocznym startem Łukasza" - powiedział PAP Stoces.
"Kalendarz jest tak ułożony, że przed olimpiadą nie ma szansy zagrać nigdzie na trawie. Dlatego z Gstaad od razu przylecimy do Londynu i tu będziemy trenować kilka dni tuż przed samymi igrzyskami" - dodał.
Natomiast w trzeciej rundzie jest Jerzy Janowicz, który do Wimbledonu przebił się po trzech zwycięstwach w eliminacjach i dzięki temu zadebiutował w Wielkim Szlemie. W piątek zmierzy się z Niemcem Florianem Mayerem, rozstawionym z numerem 31.
Tego dnia o miejsce w 1/8 finału będzie walczyć również Agnieszka Radwańska (nr 3.), a jej rywalką będzie Heather Watson, pierwsza Brytyjka od dziesięciu lat w trzeciej rundzie tego turnieju (w 2002 roku grała w tej fazie Elana Baltacha).
mp, pap