Zieliński: sztanga nie lubi frajerów

Zieliński: sztanga nie lubi frajerów

Dodano:   /  Zmieniono: 
PAP/Bartłomiej Zborowski
Adrian Zieliński przygotowując się do igrzysk olimpijskich w Londynie, mimo sprzeciwu władz Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów, wyjeżdżał na zgrupowania do Gruzji. - Sztanga nie lubi frajerów - skwitował swój bunt mistrz olimpijski.

Zieliński do Gruzji wyjechał na zaproszenie kolegi z kadry, reprezentującego Polskę Osetyńca Arsena Kasabijewa. Zawodnik Tarpana Mrocza przyznał, że początkowo miał być to jeden trzytygodniowy obóz, ale widząc niechęć włodarzy PZPC do tego pomysłu, postanowił zrobić im na złość i łącznie spędził tam prawie dwa miesiące.

"Jestem dorosły

- Jestem osobą dorosłą, odpowiedzialną. Wiem, czego chcę od życia. Musiałem im pokazać, że nie będę tańczył, jak mi zagrają. Po to sobie wywalczyłem możliwość indywidualnego toku przygotowań, by jeździć na zgrupowania tam, gdzie będę chciał. Sztanga nie lubi frajerów - podkreślił podczas sobotniego spotkania z dziennikarzami.

- To co zrobiłem chyba było warte świeczki, jednak wisi nade mną komisja dyscyplinarna związku. Wygląda na to, że chcą mnie ukarać za złoty medal igrzysk. Może to nowy sposób nagradzania mistrzów olimpijskich - ironizował.

Zapłacił sam

Związek uzasadnienie wyjazdu do Gruzji uznał za niewystarczające pod względem merytorycznym. Koszt obozów (ok. 50 tysięcy złotych) Zieliński pokrył z własnej kieszeni. - Byliśmy 80 km od Tbilisi, na wysokości ponad 2000 m. Wyjazdy w góry bardzo mi służą. W Zakopanem też bardzo lubię być, tylko ono jest jednak położone trochę niżej. W Gruzji mieliśmy doskonałe warunki. W tym kraju sportowcy są społeczną elitą. Wszyscy dbali, by nam niczego nie brakowało - powiedział.

Do ubiegłego roku trenerem klubowym Zielińskiego był Ireneusz Chełmowski, który zmarł w lipcu 2011 po krótkiej chorobie. 23-letni sztangista wiele razy podkreślał, że swoje największe sukcesy zawdzięcza właśnie temu szkoleniowcowi, który ukształtował go jako sportowca. Jemu też zadedykował piątkowy sukces. - Musi być w życiu zawodnika ktoś, kogo będzie słuchał. Nie wie się wszystkiego, trzeba mieć pokorę wobec sztangi oraz osób, które ci pomagają. Całe swoje życie poświęciłem treningom i ciężko pracowałem, ale liczyłem się z tym, że mogę z Londynu wrócić bez medalu - zaznaczył.

Trening

Dziennie na zajęciach Zieliński dźwigał nawet 25 ton. Nie mogło się to nie odbić na jego zdrowiu. Płyn w kolanie, dolegliwości biodra oraz barku i w efekcie bolesne leczenie komórkami macierzystymi. O długich wakacjach nie ma jednak mowy. Krótki odpoczynek na podreperowanie zdrowia i powrót do pracy. - Kiedy ktoś wstrzykuje ci 50 ml komórek macierzystych w kolano, to staw się tak rozpycha, że mimo znieczulenia jest bardzo nieprzyjemnie. W przyszłym roku są jednak mistrzostwa świata w Warszawie. Bardzo mi zależy, by u siebie w kraju jak najlepiej się spisać. Mam nadzieję, że publiczność nas poniesie i zdobędę kolejny medal do kolekcji - powiedział.

Hamburgery i cola

Triumf na igrzyskach Polak zapewnił sobie nie tylko dzięki niesamowitej sile, ale również... wadze. Rosjanin Apti Ałchadow także uzyskał w dwuboju 385 kg, jednak był o 130 gramów cięższy. Zieliński po wielu miesiącach ścisłej diety wreszcie późnym wieczorem mógł sobie pozwolić na odrobinę obżarstwa.

- Najadłem się hamburgerami, po raz pierwszy od ponad pół roku napiłem się też coli. Adrenalina, stres i emocje podczas startu dały się we znaki. Zasnąłem dopiero wtedy, gdy za oknem było jasno. Cały czas nie dociera do mnie, co się wydarzyło. To się zmieni pewnie dopiero po powrocie do kraju. Władze Mroczy oraz mieszkańcy na pewno coś specjalnego na powitanie wymyślą - podkreślił.

eb, pap