- Najpierw trenowałem w Więcborku, bo w Mroczy nie mieliśmy żadnego zaplecza. Pożyczaliśmy sprzęt od zaprzyjaźnionych klubów. Koszt zakupu sztangi to około 15 tys. zł. Dla klubu, który dopiero zaczyna, to dużo. Gdy jednak w kraju organizuje się mistrzostwa Europy czy świata, można wystąpić o tzw. dosprzętowienie. Dziś jest już u nas bardzo dobrze, chociaż uważam, że warto hartować ciało i umysł. Im cięższe warunki, tym lepsze później wyniki. Gdybym od początku miał wygodnie, być może nie byłbym dzisiaj w tym miejscu. A tak nic mnie już nigdzie nie zaskoczy - powiedział Zieliński.
Znacznie cięższe chwile Polak przeżywał w lipcu ubiegłego roku, gdy po krótkiej chorobie zmarł jego klubowy trener Ireneusz Chełmowski. 23-letni sztangista wiele razy podkreślał, że swoje największe sukcesy zawdzięcza właśnie temu szkoleniowcowi. Jemu też zadedykował piątkowy sukces.
- Był taki moment, że musiałem podjąć decyzję czy trenować, studiować, czy iść do pracy, bo wiadomo, że taka jest kolej rzeczy. Pamiętam, że po jednych wakacjach, pod okiem trenera, po ciężkiej pracy, bardzo się poprawiłem. Czułem, że jeśli oddam się w jego ręce, może coś z tego być. No i w miarę jedzenia rósł apetyt. Po medalu mistrzostw świata zaczęliśmy myśleć o podium w Londynie. Trener mówił, że zdobędziemy złoto i taki będzie finał czterolecia. A później sięgnę po krążek w Rio de Janeiro. Długo się zbierałem po jego śmierci - przyznał.
Osobą, na którą Zieliński zawsze może liczyć jest jego dziewczyna.
- Magda stara się robić wszystko tak, abym miał jak najlepiej. Gdy jestem już na diecie, to mi gotuje. Odciąża mnie w pewnych sprawach, dba bym wypoczywał; po prostu jak w każdej sportowej rodzinie. Razem studiujemy, nawet ostatnio przełożyła obronę pracy licencjackiej, żeby mi było raźniej i byśmy wspólnie przez to przeszli - podkreślił.
Zieliński olimpijskim przygotowaniom podporządkował całe swoje życie. Na jakiekolwiek hobby zwyczajnie nie miał czasu. Zgrupowania, ciężkie treningi, na których dźwigał tygodniowo ponad 100 ton spowodowały, że zaniedbał kontakty ze znajomymi. Zwracał uwagę na każdy detal. Stosował ścisłą dietę i jak tylko mógł dbał o zdrowie.
- Wagę mogę redukować praktycznie tylko mniej jedząc i dzięki wizytom w saunie. Odpada bieganie długodystansowe. Mięśnie nóg mamy mocne, ale niewytrzymałe. Sprint mogę zrobić, lecz przebiegnięcie kilometra jest już dla mnie wielkim wysiłkiem. W dodatku od beztłuszczowego jedzenia mam bardzo wysuszone stawy - powiedział.
Wysiłek się opłacił, bo triumf na igrzyskach Polak zapewnił sobie nie tylko dzięki niesamowitej sile, ale również właśnie wadze. Rosjanin Apti Ałchadow także uzyskał w dwuboju 385 kg, jednak był o 130 gramów cięższy.
- Ważenie jest dwie godziny przed startem, więc zaraz po tym szybko jesz. Coś, co doda ci energii i może zostać szybko strawione. Nie wiemy, ile ważą rywale, ponieważ kartki są zasłonięte. Przed startem pobiegłem jeszcze do łazienki. Uroniłem dosłownie kilka kropel, ale to też się liczy. Są zawodnicy, którzy depilują nawet całe swoje ciało, by te kilka gramów jeszcze zyskać. Ja jednak się do nich nie zaliczam - zdradził.
Zieliński przed olimpiadą otrzymał konkretną ofertę sponsorską. Ciężarowiec szybko ją odrzucił, bo przeczuwał, że po londyńskich zmaganiach jego cena może znacznie wzrosnąć. Jak na profesjonalistę przystało, nazwy oferenta nie ujawnił.
mp, pap