Thomas Thurnbichler dla „Wprost”: Pragnę zbudować w Polsce coś, co przetrwa w niej dłużej ode mnie
Z Thomasem Thurnbichlerem spotkaliśmy się w Krakowie mniej więcej na dwa tygodnie przed rozpoczęciem zimowego sezonu w skokach narciarski. Trener reprezentacji Polski poświęcił nam ponad godzinę, dzieląc się wieloma intrygującymi spostrzeżeniami. Dlaczego wciąż potrzebuje jazdy na desce? Jakie wnioski wyciągnął po poprzednim sezonie? Z jakiego powodu w skokach głowa jest ważniejsza od techniki? Kiedy austriacki trener się wkurza? Co wciąż jest sporym problemem Kamila Stocha? Jak ocenia możliwości Dawida Kubackiego? Jak zareagował na pomysł walki Piotra Żyły we freak fightach? Dlaczego decyzja FIS zaszkodzi Polsce? Co chce zostawić po sobie w Polsce? Czym przekonał go David Jiroutek? Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie w poniższej rozmowie, zapraszamy.
Wywiadem z Thomasem Thurnbichlerem
Mariusz Bielski („Wprost”): Czy jest pan zmęczony opowiadaniem o skateboardingu?
Thomas Thurnbichler (trener polskiej kadry A w skokach narciarskich): Nie, możemy pogadać. Jedni lubią wieczorem posiedzieć z książką i w ten sposób odpocząć, a ja potrzebuję spędzać wolny czas w aktywny i kreatywny sposób. Dlatego kocham jazdę na desce. Zaczęło się, gdy miałem 6 lat i zostało do dziś.
Miał pan jakiegoś deskorolkowego idola?
Dawniej jazda na desce nie była równie popularna, co obecnie. Teraz możesz obserwować profesjonalistów w social mediach i to jest świetna inspiracja dla dzieciaków. My mieliśmy lokalny skateshop, sprzedawali w nim kasety VHS z nagraniami, nie było tak wielu skateparków… I w sumie nie, nie miałem żadnego idola. Wzorami byli raczej starsi koledzy, którzy potrafili zrobić na desce więcej sztuczek. Nigdy jednak nie traktowałem skateboardingu jako sportu, którym mógłbym zajmować się profesjonalnie. To zawsze była dla mnie kreatywna forma spędzania wolnego czasu.
Pamiętam, że przed laty był taki kanał eXtreme, na którym w nocy transmitowano deskorolkowe zawody. Miałem wtedy z 10 lat i regularnie je oglądałem.
U nas niestety nie było żadnego, za to posiadałem kasety VHS, na których razem z braćmi oglądaliśmy skaterów. A potem pojawiła się gra „Tony Hawk's Pro Skater”.
O, grał pan? Ja i mój najlepszy przyjaciel za dzieciaka spędzaliśmy całe dnie przy trzeciej części.
Przez krótki czas mieliśmy Playstation. Nigdy jednak nie byliśmy zapalonymi graczami. Minęło z pół roku i odpuściliśmy, bo znacznie więcej czasu spędzaliśmy na zewnątrz i sami próbowaliśmy jeździć.
Wspomniał pan, że deska pozwala panu uciec od trudów codzienności. Jeżdżąc na niej, chyba nie da się za bardzo rozmyślać, tylko trzeba zachować koncentrację.
Jeśli chcesz odświeżyć głowę, powinieneś złapać odpowiedni stan umysłu i ciała. Musisz być tu i teraz. Dla mnie to jest ważne, by chociaż godzinę w ciągu tygodnia „wyłączyć się” w ten sposób. Deska pozwala mi pobyć samemu ze sobą.
Jak często pan tego potrzebuje? W pracy trenera zawsze znajdzie się coś do sprawdzenia, przedyskutowania, zaplanowania…
Partnerka każdego trenera byłaby w stanie wyjaśnić to jeszcze dokładniej (śmiech). Ale tak, to trudne. Nie masz wyznaczonych konkretnych godzin pracy i ona jest z tobą non stop. Chcesz być najlepszy, więc ciągle obmyślasz strategię, rozwiązania problemów, planujesz treningi... Jest tego ogrom i jest trudno się od tego oderwać. Na szczęście udaje mi się tak zorganizować czas, by mieć go trochę również dla siebie. Powinieneś do tego dojść, jeśli zamierzasz uprawiać zawód trenera przez dłuższy czas.
I musisz go lubić.
Inaczej nie będziesz dobry i nie osiągniesz sukcesu. Dla mnie trenerka to jest pasja, kocham to, więc dzięki temu nie wycieńcza mnie tak bardzo.
W jaki sposób zorientował się pan, że pójście zawodowo w tę stronę będzie dla pana słuszną drogą?
Nieco przypadkowo. Kiedy zakończyłem karierę jako zawodnik, byłem akurat w takim momencie życia, gdy człowiek zastanawia się, co dalej. Poszedłem na kurs trenerski i pod jego koniec pewien trener z Tyrolu zapytał mnie, czy chciałbym trenować 14-latków. Zgodziłem się i poczułem chemię od samego początku. Dawało mi to radość, gdy mogłem kogoś czegoś nauczyć i kiedy widziałem, jak chłopcy robią postępy, a moje pomysły działają.
Poza tym pochodzę z narciarskiej rodziny. Mój dziadek założył klub sportowy, mój ojciec był trenerem, a potem starszy brat zaczął skakać... Ta dyscyplina od samego początku była moim życiem. Rozwijałem się w tym środowisku od dziecka i nigdy nie utraciłem pasji do niego.
Płynnie przeszliśmy z jednego sportu do drugiego, więc na koniec tego wątku zapytam jeszcze, czy jest coś takiego, co dałoby się wziąć ze skateboardingu do skoków, co mogłoby na przykład pomóc zawodnikom?
Myślę, że te dwie dyscypliny mają ze sobą wiele wspólnego. Możemy zwrócić uwagę na to, jak ważny jest balans ciała oraz umiejętność dynamicznego dostosowywania się do sytuacji. Nie da się jednak przełożyć deskorolki do treningu dla skoczków, bo to zbyt ryzykowne. W skateboardingu zawsze potrzebujesz mnóstwo czasu, zanim poczujesz się bezpiecznie. Czasem za to używamy rolek do treningu i w ten sposób próbujemy się czegoś nauczyć. Niedawno zamówiliśmy kilka ramp, by stworzyć lepszą imitację rozbiegu skoczni.
Co jest jednak wspólne dla skateboardingu oraz skoków narciarskich, to to, że musisz akceptować, iż nauka będzie frustrująca. Jeśli uczysz się trików na desce, wykonasz mnóstwo powtórzeń, zanim zaczniesz wykonywać je właściwie i bezpiecznie. W skokach jest tak samo. Oczywiście nie zrobisz tyle samo powtórzeń, ale też należy zaakceptować, że w treningu 96 na 100 prób okaże się niesatysfakcjonujące. Tolerancja dla frustracji musi być bardzo duża.
Stefan Hula powiedział mi niegdyś, że według niego w wielu sytuacjach w skokach narciarskich odpowiednie nastawienie mentalne jest jeszcze ważniejsze niż idealna technika.
Miał rację w stu procentach. W idealnym świecie obie te sytuacje się spotykają (śmiech). Musisz czasem wyzbyć się totalnej kontroli i właśnie do tego dążymy. W trakcie lata staraliśmy się wypracować technikę do takiego poziomu, by robić rzeczy z automatu. Według danych naukowych potrzebujesz od 2000 do 3000 powtórzeń, by twoje ciało zautomatyzowało poruszanie się, choć w skokach to niemożliwe. Musisz mieć jednak pełne zaufanie do swojego ciała i w tym kontekście odpowiedni stan umysłu jest niezwykle ważny.
Do tego warto przemyśleć, co będzie dla ciebie dobre w tym konkretnym momencie. Skupić się na dopracowaniu jakiegoś detalu, czy wręcz przeciwnie, wyluzować, bo przesadne skupienie bardziej szkodzi? Jako sztab szkoleniowy analizujemy to wraz z zawodnikami i – jak to się mówi w piłce – opracowujemy plan na mecz.
W drugim sezonie to już jest dla mnie przewaga, że znam chłopaków lepiej. Zdążyłem się zorientować, co na kogo działało, a co nie.
Jakie wnioski wyciągnął pan z poprzedniego sezonu zimowego?
Dawid Kubacki miał niemalże „życiówkowy” początek, w pierwszej połowie sezonu wygrał pięć konkursów, a w paru innych stawał na podium. Następnie przytrafiło nam się w drużynie kilka problemów… W tym roku próbowaliśmy zorientować się, z czego wynikało, że forma spadła w środkowej części Pucharu Świata. Wydaje mi się, że poznaliśmy właściwą odpowiedź i teraz postaramy się tego uniknąć.
Bez wątpienia w Polsce oczekiwania wobec skoczków są na najwyższym poziomie – większe niż w Niemczech, a na pewno większe niż w Austrii. U nas narciarstwo alpejskie stoi na pierwszym miejscu i to na nim koncentruje się główna uwaga. Oczywiście ludzie cieszą się, kiedy skoczkowie odnoszą sukcesy, ale w gorszym momencie nie ma aż tak silnych reakcji. W Polsce to jest mocniejsze.
Nie ukrywam – kiedy otrzymałem propozycję z polskiej federacji, nieco się tego obawiałem. Trzeba z tym żyć i tyle. Mogę być jedynie wierny moim ideałom, mojej filozofii pracy i wykonywać ją w najlepszy sposób. Tak, by na koniec powiedzieć sobie, iż zrobiłem dla tej drużyny wszystko. Nawet jeśli coś nie wypaliło.
Skłamałbym zatem mówiąc, że od czasu do czasu presja nie bywa dotkliwa, ale takie to ryzyko zawodowe. Na koniec liczy się to, jak sobie z tym poradzisz. Wydaje mi się, że w poprzednim sezonie, nawet jeśli coś nam przestało wychodzić, znajdowaliśmy sposób na powrót na wyższy poziom. Trzeba wierzyć w siebie i w swój plan.
A kibice rozumieją skoki narciarskie?
Nie chcę nikogo winić, ale jak mogliby je w pełni rozumieć? To jest niemożliwe. Oczywiście jeden rozumie ze skoków więcej, a drugi mniej, lecz na koniec to jest dyscyplina będąca pod wpływem tak wielu dynamicznych zmiennych, że nawet sami sportowcy, którzy ją uprawiają, czasem jej nie rozumieją. Co więc można powiedzieć o całej reszcie świata?
W poprzednim sezonie Kamil Stoch udzielił wielu wywiadów, w których dziwił się, że z jednej strony wie, nad czym pracować i jednego dnia to daje pożądany efekt, a drugiego zupełnie nie.
Dyskutowaliśmy o tym z Kamilem w trakcie poprzedniego sezonu. Był w niezłej formie fizycznej, dobrze pracował pod kątem technicznym oraz właściwy sprzęt, ale później zdarzały się losowe sytuacje związane z nagłymi podmuchami wiatru i tym podobne. To zaburzało jego ciągłość.
Te historie często zdarzały się w chwilach, gdy mało brakowało mu do podium. On próbował na siłę to przezwyciężyć, a kiedy tak robisz, stajesz się sztywny. To był jego kłopot i rozmawialiśmy o tym. Mam nadzieję, że teraz wykaże się cierpliwością i będzie trzymał się planów, dzięki którym znów wróci na podium. Konkurencja jest jednak ogromna. Pojawienie się w czołowej trójce to naprawdę coś specjalnego.
Skoro o uwalnianiu głowy mowa – w poprzednim sezonie zdecydował się pan na wprowadzenie do treningów wiele nietypowych elementów. Było na przykład śpiewanie czy wykonywanie działań matematycznych w locie albo pomaganie jajkom w przepłynięciu na drugi koniec basenu. Trudno było przekonać naszych skoczków do takich aktywności?
Na przykład z tą matematyką na skoczni chodziło o to, by zorientować się, kto ile obciążeń jest w stanie unieść. W ten sposób próbowaliśmy dowiedzieć się również, w jaki sposób ten czy tamten skoczek najszybciej się uczy.
A jajka? Cóż, niemal cały sezon spędziliśmy w naszym gronie. Przebywaliśmy ze sobą niemal non stop: w ośrodkach treningowych, na skoczni, na lotniskach i w samolotach. Tu chodziło raczej o to, by w kreatywny sposób spędzić wspólny czas. Według mnie to bardzo ważne, by konfrontować sportowców z sytuacjami, które muszą rozwiązać w błyskotliwy sposób.
Z jednej strony była więc dobra zabawa, z drugiej ciekawy content dla kibiców, a z trzeciej próbowaliśmy sprawić, by choć przez chwilę myśli zawodników powędrowały gdzieś indziej niż w kierunku rywalizacji na skoczni. Na tej samej zasadzie innym razem pojechaliśmy na narty. To było przed konkursami w Engelbergu. Zazwyczaj nikt nie decyduje się na takie coś przed ważnymi zawodami, bo jazda na nartach bywa wyczerpująca, aczkolwiek stwierdziliśmy, że w tej chwili potrzebujemy regeneracji mentalnej.
Skąd pan bierze inspiracje do takich nietypowych zajęć lub ćwiczeń? Trudno mi uwierzyć, że to dzieje się tak, iż w losowy dzień budzi się pan i stwierdza: „Dobrze, dzisiaj sprawimy, że jajka zaczną latać” (śmiech).
Zazwyczaj to jest spontaniczne. Na przykład przed Klingenthal miałem pod ręką piłki do tenisa, rakiety i... Kredę do malowania na podłodze. Co możemy z tym zrobić? Po pięciu minutach wymyśliłem grę dla chłopaków. Cóż, bywam kreatywny (śmiech). Ze sztabem tworzymy rozpiskę na każdy dzień i czasem jest dziura, którą trzeba jakoś zapełnić – na przykład zajęciami z jajkami. Jeśli dobrze pamiętam, to był pomysł Marca Noelke.
Koniec końców to się chyba spodobało naszym skoczkom, ponieważ zawsze, gdy są o pana pytani, najpierw mówią o świetnych relacjach, które was łączą.
Staram się być otwartym gościem. Zawsze jestem ciekaw opinii innych i nie zamykam się na nie. Być może to jest nowe dla polskich skoczków? To na pewno pomogło mi na starcie i rzeczywiście mamy dobre relacje. Ja także wszystkich ich lubię, to świetni ludzie. Myślę, że kiedy praca zostaje za nami, mogę o nich mówić jako o dobrych kolegach. Mówię tu szczególnie o chłopakach z kadry A, choć między mną i resztą też nie ma żadnych barier.
A kiedy Thomas Thurnbichler się wkurza?
Kiedy ktoś staje się nieprofesjonalny. Zdenerwowałbym się, gdyby któryś z moich skoczków nie trzymał się naszych wartości i zasad. Na przykład gdyby spóźniał się na treningi, albo poszedł na imprezę tuż przed zawodami. W takiej sytuacji powiedziałbym takiemu zawodnikowi: „Ty nie startujesz, wracaj do domu”. W zespole wyznajemy pewne wartości i jeśli ktoś ich nie szanuje, wtedy może mnie wkurzyć.
Były takie sytuacje, kiedy prowadziłem juniorów, a jedna zdarzyła się też w polskim zespole. Musiałem zareagować rygorystycznie, lecz potem usiedliśmy, porozmawialiśmy i wszystko było okej. Ja też nie zamykam przed nikim drzwi na zawsze, nawet jeśli raz coś odwali. Przeciwnie – zapraszam, przedyskutujmy i dojdźmy do porozumienia. A następnego dnia traktuję taką osobę zwyczajnie, jak wszystkich pozostałych i działamy dalej.
Niedawno przeczytałem artykuł, z którego dowiedziałem się, że Piotr Żyła chciałby wystąpić we freak fightach. Jak pan na to zareagował?
Przyszedł do mnie z tym pomysłem, a u mnie zawsze jest przestrzeń do rozmowy. Ci menedżerowie chcieli zorganizować to w trakcie lata, więc odpowiedziałem szczerze, że to jest niemożliwe. Zbyt blisko do sezonu zimowego i jeśli nawet jakaś mała kontuzja się przytrafi, może ona za mocno wpłynąć na późniejsze przygotowania i wyniki Piotrka.
Powiedziałem mu wtedy: Słuchaj, masz 36 lat i musisz sam podjąć tę decyzję. Albo chcesz pozostać profesjonalnym skoczkiem, albo wejdziesz w tę walkę. Jeśli wybierzesz pierwszą opcję, nie będziesz mógł wziąć w tym udziału teraz. Mogę się zgodzić, jeżeli wystąpisz w walce zaraz po sezonie.
Z czego jest pan najbardziej zadowolony po letniej części sezonu?
Przede wszystkim z tego, że znów mieliśmy Dawida Kubackiego na pokładzie. Bardzo cieszę się, że jego żona doszła do siebie. W trakcie letniego sezonu Dawid miał różne okresy, lecz teraz mogę powiedzieć, że jest w świetnej kondycji i to bardzo mnie cieszy.
Do tego widzę progres Pawła Wąska i Aleksandra Zniszczoła. Były momenty, gry prezentowali naprawdę wysokie umiejętności. Pomyślałem, że jeśli będą w stanie pokazać to również zimą, to wtedy zamkną tę różnicę, która wcześniej była między nimi i liderami kadry.
W „Przeglądzie Sportowym” Dawid stwierdził, że jest w stanie wygrać Kryształową Kulę w sezonie 2023/24.
Ma potencjał, by zostać najlepszym skoczkiem na świecie. Poprzedni sezon to udowodnił, a także Letnie Grand Prix. W trakcie sezonu musi się zgrać wiele elementów. Potrzebujesz trochę szczęścia, należy odpowiednio zarządzać energią i tak dalej. Wydaje mi się, że to było widać w poprzednim sezonie, kiedy Dawid rozpoczął świetnie, a potem przyszła obniżka formy. Kubacki miał trochę problemów z kolanem, a także jeden nieco większy z plecami. Innym razem zachorował... Takie rzeczy zdarzają się losowo, a żeby wygrać Kryształową Kulę wszystko musi się zgrać. Niemniej – drzemie w nim taki potencjał.
W trakcie ostatniego sezonu mówiło się również, że Dawid nie potrafi udźwignąć presji w walce tytuł. Co pan o tym sądzi?
Mentalnie to jest naprawdę doświadczony i twardy chłop. A co do poprzedniego sezonu... Sądzę, że jako trener z mniejszym doświadczeniem przed mistrzostwami świata w lotach popełniłem błąd. Pojawił się u mnie stres i stwierdziłem, że potrzebujemy jeszcze więcej treningów. Po czasie to analizowałem i uznałem, iż lepszą decyzją byłoby pozwolenie skoczkom na większy odpoczynek. Do drużyny wkradło się wtedy zmęczenie.
Czego możemy oczekiwać od Kacpra Juroszka w nadchodzącym sezonie? Chwalił go pan bardzo po letnim sezonie.
W minionym sezonie Kacper też miał pewne problemy z plecami i skupiałem się wówczas na tym, by w jego przypadku utrzymać rytm treningowy i nie pogorszyć sprawy. Teraz nie ma absolutnie żadnych oznak kontuzji, a pod względem fizycznym rozwinął się do poziomu, jakiego jeszcze wcześniej nie widziałem. Ma naprawdę wybuchową energię. To jest jego dar. Do tego poprawił techniczną jakość skoków.
Trafił niedawno do kadry B, żeby poznać nowego trenera (Davida Jiroutka – przyp. red.) i zacząć sezon z mniejszą presją. Jeśli wszystko u Kacpra zagra tak, jak potrzeba, to na pewno dostanie szansę w Pucharze Świata. To jest jeden z tych skoczków, którzy mają największy potencjał do potwierdzenia w nadchodzących latach. Juroszek posiada wielki talent, a do tego jest po prostu mądrym chłopakiem. Koniec końców jednak najważniejszym wyznacznikiem są rezultaty.
Niestety FIS ostatnio podjęła decyzję o zmniejszeniu liczby miejsc w kadrach na Puchar Świata...
Jest pan na to wkurzony?
Co mogę zrobić? Ten sam problem mają również szkoleniowcy z innych drużyn. Każdy z nich powie ci, że to nie jest dobre dla rozwoju tej dyscypliny, a już na pewno nie dla tych najlepszych drużyn.
Co to znaczy?
Pomyślmy o reprezentacji Polski. Mamy w niej 3 niekwestionowanych liderów. Czyli zostają zaledwie 2 miejsca do zapełnienia, które w tej chwili zajmują Olek Zniszczoł i Paweł Wąsek. I koniec. Jak w takim razie masz rozwijać młodych skoczków? To sprawia, że jeszcze trudniej będzie im otrzymać szansę i się przebić.
Oczywiście cieszę się, że mam w drużynie 5 mocnych skoczków. Na jej zapleczu są Kacper, Maciek Kot, Andrzej Stękała, Jakub Wolny i jeszcze innych chłopaków. Dlatego przydałoby się nam to 6 miejsc, skoro obecnie mamy 7-8 zawodników. którzy mogliby powalczyć o punkty w Pucharze Świata, a w tym gronie jest z 5 z potencjałem na top20.
Czego powinniśmy oczekiwać od Kamila Stocha? Jest bardzo doświadczonym zawodnikiem, ale wydaje się, że ostatnio odzyskał entuzjazm. Jak to się robi – z trenerskiego punktu widzenia – żeby utrzymać w nim tę pasję?
Jest na najwyższym poziomie od niemal 20 lat. To oczywiście trudne po tych wszystkich sukcesach, by utrzymywać wysoką motywację z roku na rok. Kamil Stoch ma charakter walczaka i dąży do perfekcji, poświęca się dla tego sportu... To jest taki wewnętrzny kompas, który ma i go prowadzi. Czasem możesz zastanawiać: „Dlaczego jeszcze się tym zajmuję?” i pewnie w tym trudnym dla niego lecie również myślał o rzeczach, które mogę go jeszcze napędzić. Wrócił świeży. Widzieliśmy uśmiech na jego twarzy, oczy mu się świeciły. Widziałem głód skakania.
W wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” stwierdził pan, że w tym sezonie musicie wraz z Kamilem „inaczej określić cele”. Mógłby pan rozwinąć myśl?
Kamil zawsze stawiał sobie najwyższe cele. To naturalne, aczkolwiek jednocześnie sprawia, że nigdy nie czujesz się szczęśliwy, gdy zakończysz konkurs na miejscach 4-6. Sądzę, iż w minionych latach to go bolało. Jeśli jednak nauczysz się wyciągać pozytywy z zajęcia 5. czy 7. miejsca, to ci dodatkowo pomoże wskoczyć na wyższe lokaty. Myślę, że do niedawna Kamil Stoch nie potrafił wyciągać i cieszyć się z tych nieco mniejszych rzeczy.
A Maciej Kot pana zaskoczył?
Ani trochę. Wszyscy wiedzieliśmy, do czego jest zdolny.
Cała Polska była jednak zdumiona na zasadzie: „Zobaczcie, kto powrócił!”
Wykonał świetną pracę. Przystąpił do niej z czystą głową, miał klarowny plan i pełne wsparcie z naszej strony. Ćwiczył pod okiem Wojciecha Topora i Zbigniewa Klimowskiego. Znalazł dla siebie drogę i dlatego ja nie dziwię się, że latem był w tak dobrej i stabilnej formie. Dla mnie to świetna wiadomość, iż mogę na niego liczyć. Bez wątpienia ma spory potencjał. Kluczem będą wyniki. Mam nadzieję, że okażą się na tyle dobre, by Maciek powalczył o szansę w kadrze A.
Teoretycznie mogłem go wziąć do składu już na start, ale mogę wyjaśnić, dlaczego tego nie zrobiłem. To zawsze są trudne decyzje... W mistrzostwach Polski Maciek zajął czwarte miejsce, lecz Paweł Wąsek miał tylko 1 mniej od niego, a Aleksander Zniszczoł zaledwie 2. W poprzednim sezonie jednak ci dwaj zawodnicy pełnili bardzo ważne role w naszej ekipie. Do tego doszedł jeszcze argument wieku. To jest element filozofii obranej przez całą federację – jeśli różnice między zawodnikami będącymi na podobnym poziomie są minimalne, zawsze postawimy na młodszych skoczków.
Adam Małysz jasno określił, że wziął pan dużą odpowiedzialność za rozwój polskich skoków narciarskich jako dyscypliny. Na czym dokładnie polega ta odpowiedzialność?
Chciałbym zbudować w Polsce coś, co będzie trwało tutaj dłużej niż ja sam. Pragnę stworzyć zdrowy system rozwoju tej dyscypliny i skoczków, także z następnych pokoleń. Wydaje mi się, że poczyniliśmy w tym temacie sporo ważnych kroków. Od samego początku dużo rozmawialiśmy o tym z prezesem Małyszem, z zarządem, trenerami...
Istotną rzeczą było stworzenie systemu, który – moim zdaniem – okaże się jeszcze ważniejszy, gdy więcej skoczków będzie przechodziło z wieku juniorskiego do seniorów. Nawet jeśli wtedy ktoś nie znajdzie się blisko reprezentacji, to będzie mógł dalej rozwijać się w ramach tego systemu.
Ponadto zmieniliśmy sposób działania w szkołach, to znaczy umieściliśmy w nich trenerów z federacji. Dzięki temu chcemy usprawnić komunikację od samego dołu aż do szczytu piramidy i okazać wsparcie akademiom, a nie tylko wyjmować z nich najzdolniejszych chłopaków. Pracujemy też nad stworzeniem centrum badawczo-rozwojowego – chodzi o bazę danych, nowe możliwości technologiczne, wykorzystanie nauki, kwestie sprzętowe... Składa się na to mnóstwo aspektów.
Oczywiście może zdarzyć się tak, że to nie ja okażę się głównym beneficjentem tych zmian, bo za kilka lat będę pracował gdzieś indziej...
Pewnie patrzyłby pan z satysfakcją na to, co udało się zbudować.
Tak, ale tu nawet nie chodzi o satysfakcję tylko nastawienie. Jeśli bierzesz się za coś, powinieneś to wykonywać w najlepszy sposób. Mógłbym działać inaczej, to znaczy wyznaczyć najlepszą 5 skoczków w kraju i tylko nimi się zajmować, a za sobą spuścić lawinę. W takiej sytuacji jednak nie byłbym sobą. Mam zupełnie inne podejście do pracy, w której zależy mi na całym systemie.
Ponoć to pan był głównym pomysłodawcą tego, by do polskiej kadry B sprowadzić Davida Jiroutka. Dlaczego?
Pierwszy raz miałem styczność z pracą Davida jeszcze w czasach, kiedy prowadziłem austriackich juniorów. On wtedy szkolił francuskich w wieku od 17 do 20 lat. David jako jedyny wraz ze swoimi zawodnikami był w stanie z nami rywalizować. Z wieloma tymi skoczkami doszedł do poziomu Pucharu Świata. Widziałem ich występy, ich technikę i bardzo mi się podobała. Była podobna do tego, co i mi przyświeca w tym aspekcie. Dlatego w pewnym momencie pojawił się pomysł, aby z nim porozmawiać.
Zależało mi również, by drużynę B przejął ktoś bardzo komunikatywny. Jeśli chcesz rozwijać cały system, musisz mieć komunikację na bardzo wysokim poziomie. Już widzę spory progres w tej sferze, a także w jego adaptacji w naszym systemie działania. We wszystkich grupach pracujemy i zmierzamy w tym samym kierunku.
Niedawno powiedział pan jednak coś, co brzmiało bardzo martwiąco. Stwierdził pan, że u niektórych skoczków dostrzega pan brak odpowiedniej motywacji. Może pan powiedzieć coś więcej w tym temacie?
Przede wszystkim podkreślę, że tych bardzo zaangażowanych jest mnóstwo. Ale tak, u niektórych dostrzegam spory potencjał, którego te osoby nie wykorzystują. Moim zdaniem u nich działa to tak, że jeśli trener na nich naciska i popycha ich do przodu, to wtedy ciężko pracują, lecz czasem idą na łatwiznę. A prawda jest taka, że jeśli chcesz osiągnąć szczyt, musisz myśleć i robić non stop wszystko, dzięki czemu staniesz się lepszym sportowcem. Tego rzeczywiście u niektórych brakuje. Koniec końców takie nastawienie sprawi, że dany zawodnik sam się wyeliminuje, jeżeli się nie zmieni. To naturalna selekcja w sporcie.
To chyba odpowiedni moment, aby spytać, co się stało z Janem Habdasem? Latem kompletnie zniknął z radarów.
To jest całkowicie wytłumaczalne. Po pierwsze on jeszcze dorasta i ma pewne problemy z urazem znanym jako „kolano skoczka”. To jest normalna sprawa, że zdarzają się tego typu kłopoty u sportowców, którzy wciąż się rozwijają.
Po drugie… Niewątpliwie Janek ma wielki talent. Do tego momentu wszystko przychodziło mu łatwo. A teraz, po pierwszych małych sukcesach w seniorach oczekiwania wzrosły i rywalizacja stała się naprawdę trudna. Janek pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji, gdy musi naprawdę ostro powalczyć. To jest coś, czego jeszcze musi się nauczyć, ale to normalne w jego wieku.
Być może Jan Habas źle zareagował na tę nową dla niego sytuację. Ja i Marc Noelke rozmawialiśmy z nim o tym wszystkim. Nie było tak, że zapomnieliśmy o nim, gdy przestał skakać na zadowalającym poziomie. Dyskutowaliśmy i jestem pewny, iż wiele się nauczy dzięki tej sytuacji. Zimowy sezon nawet się jeszcze nie zaczął, więc najważniejsze, by teraz wszedł na dobry i równy poziom w Pucharze Kontynentalnym i wyciągnął wnioski z niedawnych zdarzeń.
W tego sytuacjach często jest tak, że zawodnik myśli sobie: „Okej, udało mi się!” Ale w tym momencie robisz malutki krok w tył i dokładnie w tej chwili twoi rywale włączają lewy kierunkowskaz i cię wyprzedzają. W związku z tym sądzę, że nadchodzący sezon będzie dla Janka znacznie ważniejszy niż wszystkie te, w których odnosił sukcesy.
Żeby nie kończyć tak negatywnie, ostatnie pytanie brzmi: co pan uważa za swój największy sukces w pracy w Polsce?
Że udało się ponownie wzniecić duży ogień w tych najbardziej doświadczonych skoczkach. To nie jest łatwe. Sądzę natomiast, iż daliśmy im nową perspektywę na skoki. W minionym sezonie Dawid i Piotrek pokazali najlepszą wersję siebie i to na pewno jest duży sukces.
Następną ważną rzeczą będzie odpowiednie zadbanie o kolejną generację skoczków. Już poczyniliśmy ku temu pewne kroki, stworzyliśmy pomocny system, który im pomoże. Nie zdradzę konkretnych nazwisk, ale mogę zagwarantować, że Polska ma wiele dużych talentów na poziomie juniorskim i w drugiej drużynie. Potrzeba trochę cierpliwości, by zrobić coś dużego i imponującego, lecz o przyszłość polskich skoków nie należy się martwić.