Maja Dziarnowska (Sopocki Klub Żeglarski) jest jedną z najlepszych polskich windsurferek, która od trzech lat pływa w ścisłej światowej czołówce w nowej klasie olimpijskiej, jaką jest iQFoil. Żeglarka ma na swoim koncie wiele sukcesów, na czele z brązowym medalem mistrzostw Europy 2022. W tym roku pierwszy raz będzie miała okazję pojechać na igrzyska olimpijskie, bo w Tokio była tylko rezerwową.
Norbert Amlicki „Wprost”: Sporo czasu spędzasz na wodzie, ale czy lubisz i umiesz pływać?
Maja Dziarnowska, żeglarka i olimpijka w klasie iQFoil kobiet: Umiem pływać. W dzieciństwie moi rodzice mieli na Kaszubach domek nad jeziorem i tak naprawdę całe wakacje pływałam wpław. Jestem samoukiem, ale pływam dobrze.
Cały rok wody masz pod dostatkiem, więc jak spędzasz wakacje i czas wolny?
Bardzo lubię góry, ale sezon żeglarski jest bardzo długi, więc za reguły nie ma przestrzeni na wakacje. Częściej mogę sobie pozwolić na weekendowe, czy tygodniowe wypady. Nie dłużej, bo ciągle jesteśmy w cyklu treningowym i każda przerwa powoduje, że musimy nadrabiać zaległości i wracać do formy.
Ale jak już mam jakiś czas dla siebie, spędzam go na sportowo, czyli np. w górach. Uwielbiam też jeździć rowerem szosowym lub górskim.
A w jakim miejscu najbardziej lubisz spędzać czas? Jest to dom rodzinny, czy może znalazłaś azyl gdzieś indziej?
Uwielbiam czas spędzać na Majorce, gdzie jest świetna pogoda i kapitalny klimat. Na tej wyspie są świetne ścieżki rowerowe. Mamy tam nawet bazę, gdzie można zawsze spotkać kogoś ciekawego.
Z kolei w Polsce Tatry są miejscem, do którego chętnie wracam. Zwłaszcza Tatry Zachodnie, które są spokojniejsze i jest tam ciszej.
Woda to żywioł trudny do opanowania, nie miałaś obaw, jak zaczynałaś swoją karierę?
Nie miałam żadnych obaw, bo wychowywałam się nad wodą. Moi rodzice też dawali mi sporo swobody, więc naturalnym dla mnie było, żeby iść popływać w kajaku, czy na łódce. Nie mam żadnych oporów i nie bałam się wody.
Jeśli miałabym opowiedzieć o tym, czego się najbardziej obawiam, to prędkości. Czasami naprawdę szybko latamy na foilach i realne zagrożenie nie wynika z wody, tylko z mijanki innych uczestników regat. To mnie czasami paraliżuje.
Jak sobie z tym radzisz?
Tak naprawdę, jak wchodzę w tryb rywalizacji o najwyższe miejsca, przestaję o tym myśleć i strach schodzi na boczny tor. Skupiam się na celu. Staram się w miarę bezpiecznie przeciskać między rywalkami, zgodnie z przepisami i zachowaniem zdrowego rozsądku.
Jak w ogóle zaczęła Twoja kariera w żeglarstwie? Czytałem, że w szkole interesowałaś się grami zespołowymi.
W szkole uwielbiałam piłkę ręczną, ale po prostu uczęszczałam na dodatkowe zajęcia pozalekcyjne. A co do żeglarstwa, moja znajoma kiedyś wróciła z wakacji na Helu i powiedziała, że chce się zapisać na lekcje windsurfingu. Zapytała mnie, czy chciałabym iść z nią, a że klub był blisko, we trzy najbliższe koleżanki zaczęłyśmy uczęszczać na zajęcia.
Ja wówczas nawet nie wiedziałam, czym jest windsurfing. Bardziej poszłam towarzysko, żeby spędzać czas z rówieśnikami. Po czasie wsiąkłam w to, bo miałyśmy fajną grupę i trenera, a treningi były zróżnicowane, co mi się spodobało.
Tak naprawdę znalazłam się tam tylko dlatego, że moja koleżanka Paulina przyszła i nas namówiła. To było bardzo spontaniczne i zupełnie niezaplanowane. Na początku traktowałam to jako przygodę, a nie pomysł na karierę sportową.
Ta koleżanka dalej uprawia ten sport? Bo można powiedzieć, że trochę pomogła ci w karierze.
Tak, jest matką tego sukcesu (śmiech). Ona już nie uprawia tego sportu, ale nadal się przyjaźnimy. Jak jestem w Polsce, to zawsze staramy się spotkać. Lubię obcować z kimś, kto wie coś na temat żeglarstwa, bo większość osób nie ma za dużo z tym wspólnego i nie wie, czym się zajmujemy oraz na czym polegają regaty.
A to nie jest demotywujące, że ta dyscyplina sportu jest niszowa?
Jest to wciąż wielka nisza i trudno jest pokazać w mediach to, co robimy. Sama też trochę uważam, że oglądanie żeglarstwa nie jest ekscytującą rzeczą, jaką można robić (śmiech). Samo uprawianie tej dyscypliny sportu jest naprawdę wspaniałe i żadna z nas nie robi tego dla sławy, tylko z miłości i chęci rywalizacji. To jest największa nagroda.
Chyba nie żałujesz zapisania się na żeglarstwo, bo trzy lata po tym, jak zaczęłaś uprawiać ten sport, udało Ci się wywalczyć mistrzostwo świata w 2005 roku.
To się faktycznie wydarzyło bardzo szybko. Gdyby wtedy regaty były rozgrywane gdzieś za granicą, to najprawdopodobniej bym nie wzięła w nich udziału, bo nie czułam się gotowa i nie wiedziałam, że jestem naprawdę dobra.
Tamte regaty były organizowane w Sopocie. Pamiętam, jak trener powiedział, że skoro mamy mistrzostwa świata pod nosem, to lecimy. Zaczęło mi dobrze iść i tak się wyniki poukładały, że zdobyłam wtedy swój pierwszy tytuł.
Ta wygrana zmieniła coś w twoim postrzeganiu tego sportu?
Na pewno pojawiło się zainteresowanie moją osobą i pierwsze powołanie do kadry juniorów. Wiązały się z tym też pierwsze wyjazdy zagraniczne, zaczęto się mnie pytać, czy widzę siebie w tym sporcie. Na tamten moment nie wiedziałam, czym jest profesjonalny sport, to była dla mnie przygoda, która tak naturalnie przerodziła się w karierę sportową, gdzie w 100 proc. zaangażowałam się w treningi. Niczego nie żałuję, bo zaczynając uprawianie żeglarstwa, nie widziałam, gdzie mnie to zaprowadzi.
Swoją karierę zaczęłaś od Mistrala 6,6, a później musiałaś przeskoczyć na RS:X. Czy to była trudna zmiana, bo utrzymanie 8,5-metrowego żagla na pewno było wyzwaniem?
To było ogromne wyzwanie. Przy okazji tych zmian byłam dorastającą nastolatką i nie byłam fizycznie mocna, by szarpać ten żagiel. Mimo wszystko byłam otwarta na zmiany, a do tego pracowita. Ponadto trenerzy we mnie wierzyli i wzięli mnie do starszej grupy, żebym mogła dołączyć do treningów RS:X i radziłam sobie.
Trudniej było się „przesiąść” z Mistrala na RS:X, czy z RS:X na iQFoila?
Można powiedzieć, że te sprzęty były porównywalne. Mistral to taka długa deska z mieczem i mniejszym żaglem. RS:X był z kolei toporną deską z wielkim żaglem, więc technika pływania na nim była zupełnie inna. Zmiana na iQFoil też była spora. Wszystkie nawyki, które miałam z poprzednich klas, musiałam przeprogramować. Technika jest zupełnie inna, więc pierwszy rok pływania na foilu, to była nauka.
Czy takie zmiany są frustrujące dla sportowca, który marzy o występach na igrzyskach olimpijskich?
Mnie nie frustrowały, bo tak naprawdę zmiany muszą być. Sprzęt, na którym wcześniej pływaliśmy, był przestarzały. Postęp technologiczny sprawia, że wszystko idzie w dobrą stronę. Nie można tego nazwać frustrującym, raczej ciekawym. Dla mnie to było dużą szansą, bo jeśli RS:X zostałby jako klasa olimpijska, nie widziałabym swoich szans na IO. W momencie, kiedy wszedł iQFoil i szybka klasa latająca, zdałam sobie sprawę, że jest to mój czas i chce go wykorzystać
I chyba wyszło ci to na dobre, bo cytując trenera Piórczyka – „od lat należała do światowej czołówki w RS:X, ale pierwszy medal w imprezie mistrzowskiej zdobyła w klasie iQFoil”.
Dokładnie tak było. Musiałam długo się naczekać i cierpliwie robić swoje. Myślę, że w klasie RS:X należałam do światowej czołówki, ale tylko w czasie silnego wiatru. A jak było mniej, to zdarzało się, że nie dostawałam się do tzw. złotej grupy. To było ciężkie dla mnie, jako zawodnika. Zawsze byłam zbyt wysoka i ciężka na RS:X, a na iQFoil mam idealne warunki fizyczne. Mam teraz swoją szansę.
Wywalczyłaś brąz MŚ iQFoil 2020 oraz brązowy medal ME iQFoil 2022. Do którego krążka masz większy sentyment?
Najważniejszym dla mnie będzie jednak ten medal mistrzostw Europy. To był początek tej klasy, jedna z pierwszych regat. Było bardzo dużo wyścigów, ale od początku szło mi super. Jestem dumna z tego, że udźwignęłam te regaty.
Przygotowując się do naszego wywiadu, usłyszałem „wiecznie druga za Zofią Klepacką” – czy miałaś może jakiś kompleks z tego powodu albo frustrowało cię to?
Nie, nie (Śmiech). Nie miałam żadnych kompleksów, bo Zośka jest niesamowitą zawodniczką. Zawsze była dla mnie sportową inspiracją za jej zacięty charakter. Dołączając do kadry, ona była już mistrzynią świata. Przy niej nauczyłam się pływać.
Zmiana klasy na iQFoil pozwoliła też „uciec” od tej rywalizacji.
Wykorzystałam swoją szansę, bo wiem, że miałam wysoko postawioną poprzeczkę, by pokonać Zośkę. Wiadomo, że próbowałam to zrobić i czasem mi to się udawało, ale tylko przy silnym wietrze.
Mam świadomość, że ona była lepszą i bardziej wszechstronną zawodniczką. Rozumiałam całą tę sytuację i przyjmowałam ją. Jestem z siebie dumna, że byłam w stanie uczciwie pokonać taką postać polskiego żeglarstwa.
Bardzo dużo czasu spędzałyśmy razem. Byłam jej sparing partnerką do każdych igrzysk. Rywalizowałyśmy, ale też sporo współpracowałyśmy. Do końca, do zakończenia przez nią kariery pływałyśmy razem.
Kiedy i jak doszło do decyzji o zmianę klasy na iQFoil? Wiedziałaś już, że to będzie dyscyplina olimpijska w Paryżu, czy spontanicznie to wyszło?
Po igrzyskach w Tokio wiadomo było, że będzie zmiana klasa olimpijska, bo sprzęt był już przestarzały. Federacja zaanonsowała, że chce unowocześnić sprzęt i nawet zostałam wybrana jako jedna z grupy dziesięciu zawodników z całego świata, by przetestować rozwiązania pod następne igrzyska olimpijskie.
Byłam jedną z pierwszych, które uczestniczyły w wyborach następnej klasy olimpijskiej. A w Polsce była już grupa windsurferów, która ścigała się na foilach. Też mi się zdarzało tam startować, bo było to czymś nowym, a w Sopocie czy Pucku często są organizowane imprezy rangi mistrzowskiej, więc brałam w nich udział.
W mediach możemy przeczytać o pani: „w ostatnich latach najlepsza polska windsurferka”, czy takie słowa budują, czy nakładają na panią dodatkową presję?
Oczywiście, że budują. Presję bardziej sama na siebie nakładam, bo chcę wyglądać jak najlepiej. To będą moje jedyne i najprawdopodobniej ostatnie igrzyska olimpijskie, więc czuję presję, ale wykorzystuję ją jako motywator, by idealnie przygotować się do regat w lipcu.
Wspomniałaś o igrzyskach olimpijskich. W Tokio byłaś zawodniczką rezerwową. Jak to wspominasz, był to cios?
Punktowo byłam blisko, ale Zośka była wszechstronną zawodniczką, która wygrała zasłużenie. Ja w tym czasie mogłam szkolić się na foilu, bo już wiedziałam, że będzie zmiana klasy olimpijskiej.
Do końca byłam w takim rozkroku między RS:X a iQFoil, bo Zośka przygotowywała się do igrzysk w czasie Covidu, więc musiałam być w pogotowiu, jakby coś się wydarzyło. Potem przesiadałam się na foila i uczyłam się nowej klasy.
Czy nie męczyło cię to ciągłe bycie w gotowości?
Trochę tak. Na pewno łatwiej jest, jak na 100 proc. wiadomo, co się stanie. Tych możliwości, co mogłoby się stać było bardzo dużo. W ogóle czas Covidu był bardzo nieprzewidywalny.
Ja nie miałam nadziei, że pojadę na te igrzyska. Poza tym wydaje mi się, że dla ambitnego zawodnika bardziej wartościowy jest awans na igrzyska po zwycięstwie np. w eliminacjach, niż jakby coś miało się komuś stać.
W tym roku uzyskałaś rekomendację Zespołu ds. Przygotowań Olimpijskich Polskiego Związku Żeglarskiego do reprezentowania Polski w Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu. Czy miałaś momenty zwątpienia, że nie otrzymasz pozwolenia?
Raczej nie. Od początku tej klasy w Polsce byłam liderką, wygrywałam większość zawodów, na treningach czułam się dobrze i byłam dość pewna tej rekomendacji. To mi udało się wywalczyć miejsce dla Polski podczas mistrzostw świata, więc uważam, że w pełni na to zasługuję.
Jak przebiegają przygotowania do IO? Różnią się czymś od np. przygotowań do MŚ czy ME?
Trochę się różnią, bo podczas igrzysk olimpijskich dostajemy sprzęt od organizatora. Otrzymaliśmy po cztery sztuki każdego elementu naszego zestawu i musimy z tego wybrać, na czym chcemy startować.
W związku z tym ostatnie miesiące opierają się na testach sprzętu, sprawdzaniu konfiguracji, co do siebie najbardziej pasuje. Zmienia się też to, że na IO są 24 reprezentantów kraju, a na mistrzostwach świata jest ponad sto zawodniczek, więc na pewno będą to inne regaty.
Czy już wiesz, który sprzęt ci najbardziej odpowiada?
Jeszcze będziemy to potwierdzać, ale wstępne ustalenia już mamy za sobą. Bardzo pomaga mi Radek Furmański, który był zawodnikiem przez wiele lat, a teraz mogę wykorzystywać jego doświadczenie.
Aktualnie jesteśmy w Marsylii, czyli w miejscu, gdzie będą rozgrywane igrzyska olimpijskie i będziemy razem testować sprzęt. Zjeżdżają się tu wszyscy zawodnicy, by trenować. W żeglarstwie trzeba poznać akwen, na którym będzie się występowało, bo każdy ma swoją specyfikę, inaczej się wiatr układa, a ponadto prądy czy ukształtowanie terenu również mogą mieć znaczenie. Im więcej czasu się tu spędzi, więcej się będzie wiedziało o tym miejscu.
Co będzie kluczem, do dobrego wyniku na igrzyskach, dyspozycja dnia, przychylne wiatry, czy może coś innego?
Myślę, że odporność psychiczna będzie tutaj kluczowa. Każda z dziewczyn z Top 10 jest w stanie wygrać. Poza tym wynik będzie zależał od dyspozycji i stanu zdrowia, czyli braku kontuzji czy choroby.
Czy zmieniłabyś coś w żeglarstwie?
Na pewno chciałabym, żeby na igrzyskach olimpijskich startowało więcej zawodniczek, niż jedna z kraju. Jest wiele państw, które ma kilku świetnych zawodników, ale reprezentować ich może tylko jedna osoba. Uważam, że ciekawiej jest, jak udział bierze więcej osób. Taka zmiana podniosłaby na pewno wartość sportową tej imprezy.
Jakie jest twoje największe marzenie?
Na ten moment myślę tylko o igrzyskach olimpijskich i chciałabym wziąć w nich udział i powiedzieć, że dałam z siebie wszystko.
A pozasportowe? Np. dom na Majorce?
Dokładnie, trafiłeś (śmiech)! Chciałabym tam zamieszkać, parę lat uczę się już Hiszpańskiego, więc to myślę, że jest realny plan, który mam nadzieję, że kiedyś się spełni.
Cel na igrzyska olimpijskie to…
Dać z siebie wszystko, nie dać się ponieść emocjom i dobrze wykonać swoją pracę.
Spodziewałem się mocniejszej deklaracji, np. że jestem najlepsza, więc jadę po medal.
Mówienie teraz o tym, że jestem najlepsza, jest niezgodne ze mną. Jest sporo dziewczyn, które są utalentowane i robią świetną robotę. Takich jak ja, czyli zmotywowanych i ciężko pracujących jest dużo, a kto na koniec wyrwie to złoto, niedługo się okaże. Ja liczę na najlepsze i skupiam się, by najlepiej wykonać swoją pracę.
Zbliżając się do końca, dlaczego żeglarz jest najgorszym materiałem na męża, bo mnie to trochę zaintrygowało?
(śmiech). Myślę, że powodem jest fakt, iż bardzo rzadko jest w domu. Dla mnie ważne jest wspólne spędzanie czasu, a bycie osobno nie przybliża. Żeglarstwo wymaga wielu podróży i sporej ilości czasu poświęconej na treningi, więc na nic innego nie ma czasu, nawet na życie prywatne.
My spędzamy od 250 do 300 dni w roku za granicą na treningach. Dni treningowe są bardzo długie i jest mało przestrzeni na coś innego.
Czy myślałaś, co będziesz robić po karierze? Chciałabyś zostać w żeglarstwie, czy zająć się czymś innym, skoro to tyle czasu zajmuje?
Będzie mi bardzo ciężko z tym skończyć, bo to życie jest kolorowe, uzależniające i aktualnie nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że będę robić coś innego, co będzie mnie tak pochłaniało. Wiem jednak, że to musi nastąpić, ale obecnie widzę tylko igrzyska olimpijskie i na tym się skupiam. Potem będę próbować.
Czytaj też:
Polski olimpijczyk o realiach igrzysk. „W Moskwie pozbyto się bezdomnych i żebraków”Czytaj też:
Tak może wyglądać rywalizacja Polek na IO. Grupa śmierci czy marzeń?