Kontynuujemy nasz cykl wywiadów z polskimi medalistami olimpijskimi, którzy zakończyli kariery. Po rozmowach z Kazimierzem Adachem i Julią Michalską-Płotkowiak przepytaliśmy Jolantę Ogar-Hill, niezwykle barwną postać naszego środowiska żeglarskiego, srebrną medalistkę olimpijską z Tokio. W Japonii wspólnie z Agnieszką Skrzypulec zajęła drugie miejsce w klasie 470.
Karierę żeglarską Jolanta Ogar-Hill rozpoczęła dopiero w wieku 23 lat, kiedy postanowiła przerwać grę w siatkówkę. W rozmowie z „Wprost” opowiedziała nie tylko o przeszkodach, które pokonała w drodze po medal olimpijski, ale również o przykrej sytuacji prawnej, którą spotyka w Polsce. Ma to związek z tym, że jest osobą, która identyfikuje się ze środowiskami LGBT. Na co dzień mieszka w Hiszpanii ze swoją żoną oraz córką.
Wywiad z Jolantą Ogar-Hill
Dawid Franek, dziennikarz „Wprost”: Co takiego dr Witold Dudziński przekazał ci podczas rozmowy w gabinecie lekarskim, że postanowiłaś zamienić siatkówkę na żeglarstwo? W tym drugim przypadku mamy przecież do czynienia z niszową dyscypliną sportu.
Jolanta Ogar-Hill, srebrna medalistka olimpijska w żeglarstwie: Nie opowiadał dużo o żeglarstwie. Jedyne co zrobił, to przyniósł płytę DVD z mistrzostw świata w żeglarstwie, które były rozgrywane w San Francisco i posadził mnie przed swoim komputerem. Powiedział, żebym sobie obejrzała nagranie. I ja to oglądałam generalnie, nie wiedziałam w ogóle jeszcze w tym momencie, co miał na myśli, przedstawiając mi te urywki.
To nagranie trwało 10 minut, po czym nagle mnie zapytał, czy też tak chciałabym żeglować. Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. Z jednej strony miałam do czynienia z poważnym facetem, a z drugiej na początku myślałam sobie, że zwariował (śmiech). Następnie nakreślił mi taki obraz sytuacji, że w Polsce jest olimpijska klasa 470. Zaznaczył, że według niego moje warunki fizyczne sprawiają, że idealnie wpasuję się do żeglarstwa, ale też mam pamiętać o tym, że z tego nie ma wielkich pieniędzy. Wydaje mi się, że chyba jestem taką osobą, która lubi wyzwania i lubi niestandardowe życie. Zmiany, które dokonuję, w pewnym sensie pomagają mi się rozwijać. Czasami trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu i przewrócić swoje życie do góry nogami.
Decyzja, która na pozór wydaje się szalona, potrafi przynieść korzyść. Siatkówkę kochałam i nadal oglądam mecze, ale też wiedziałam, jakie są realia i że moje niecałe 1,80 m wzrostu, które mam, nie pozwolą mi na to, żeby grać na najwyższym poziomie, a o występie na igrzyskach mogłam raczej zapomnieć. Z gry w siatkówkę miałam już przyzwoite pieniądze, bo w Polsce ona rozwijała się tak dobrze, że nawet na poziomie drugiej czy trzeciej ligi można było zarabiać. Perspektywa odkrycia czegoś nowego jednak mnie skusiła i nie żałuję.
Wówczas byłaś zawodniczką Armatury Kraków. Żeby odejść, musiałaś zerwać kontrakt. Jaka była reakcja działaczy na twoją decyzję?
Tak, to było zerwanie kontraktu. Oczywiście pojawił się szok i takie trochę niedowierzanie w to, co mówię. Na szczęście obyło się bez większych problemów. W Krakowie zrozumiano, że chcę podążać nową ścieżką. Nie było też dla mnie z powodu zerwania umowy żadnych strat finansowych, bo odchodziłam całkowicie z tej dyscypliny sportu, a nie do innego klubu.
Jak już przeszłaś do żeglarstwa, to potrzebowałaś jakoś sporo czasu, żeby się przystosować, czy jednak ujawnił się w tobie taki talent, że od początku naprawdę dobrze sobie radziłaś?
Żeglarstwo jest takim sportem, że nie było dla mnie problemem, by poukładać sobie ruchy na łódce. Wydaje mi się, że dość szybko mi to poszło, zawsze byłam skoordynowaną osobą. W żeglarstwie też dużo rzeczy trzeba wiedzieć, jeśli chodzi o fizykę, dochodzi do tego trochę informacji z aerodynamiki, jak ten wiatr się rozkłada na żagle. To jest wiedza, którą trzeba przez lata przyswajać i przyznam szczerze, że raczej nie ma jej w żadnych książkach. Tutaj już bardziej chodzi o nabywanie tego w praktyce. To było największe wyzwanie, plus okazało się jeszcze na jednym zgrupowaniu, jak wyjechaliśmy do Portugalii, że mam chorobę morską, więc to też było uciążliwe i wtedy miałam jedyny moment w całej mojej karierze, gdzie pomyślałam, że może rzeczywiście to żeglarstwo nie jest dla mnie, bo nie byłam w stanie przezwyciężyć tej choroby. Wszystkie te rzeczy z nią związane przeżywałam, więc to był taki moment, gdzie myślałam, że fizycznie i psychicznie tego nie przeskoczę, ale na szczęście stało się inaczej.
Choroba morska doskwierała ci już do końca kariery? Bo ostatecznie wyszło na to, że w odpowiednich momentach ją okiełznałaś.
Na łódce 470 naprawdę było trudno się przystosować. Codziennie był trening na wodzie i wychodziło się na ląd. Mój błędnik był przystosowany do lądu. Próbowałam wielu sposobów. Nawet „szamańskie metody”, czyli zaklejenia pępka plastrem, żucia gumy. Inni z kolei mi opowiadali, że może będę ubierała okulary, które mają zaburzyć błędnik. Z tych rzeczy nic nie działało.
Jedyne, co pomagało to chemia, czyli tabletki. Na początku brałam nasz polski Aviomarin, ale on mocno mnie usypiał, co nie pomagało na wodzie. Wtedy poszukałam czegoś w Hiszpanii i kupiłam tabletki podobne do Aviomarinu, ale mające jeszcze w składzie kofeinę. To mi pomogło. Zawsze miałam opakowanie ze sobą, bo wiedziałam, że jak będzie jakaś duża fala, to mogę mieć kłopoty i trzeba będzie się wspomóc.
Zgrany duet z Agnieszką Skrzypulec
Większość kariery pływałaś razem z Agnieszką Skrzypulec. Czy po pierwszych wspólnych treningach wiedziałaś już, że to będzie duet na lata? Jak układała się wasza współpraca?
Nasza współpraca zawsze układała się dobrze, ale pierwszy etap żeglowania był trudny. Wiadomo, że cały czas dzieli nas ta sama różnica wieku, czyli osiem lat, ale wówczas mam wrażenie, że trudniej było się ze sobą zżyć. Kiedy zaczynałyśmy razem żeglować, to ja miałam 27 lat, a Agnieszka 19. Na tym inauguracyjnym etapie nie miałyśmy zbyt wielu wspólnych tematów. Później jednak się dotarłyśmy i właściwie nie było żadnych problemów. Co do długości współpracy, to ja zawsze myślałam o wszystkim w perspektywie cyklu olimpijskiego, który trwa cztery lata. Starałam się dalej nie wybiegać w przyszłość.
Pojechałyście w tym duecie na igrzyskach olimpijskie do Londynu i zajęłyście 12. miejsce. To był zawód, czy raczej czerpałyście satysfakcję z tego, że zakwalifikowałyście się do tej imprezy?
Wyjazd na igrzyska był spełnieniem moich marzeń. Byłyśmy bardzo szczęśliwe z tego, że mogłyśmy pierwszy raz reprezentować Polskę w tej klasie na igrzyskach. Przepustkę do Londynu wywalczyłyśmy w Barcelonie. Pamiętam do dzisiaj te wszystkie wyścigi z mistrzostw świata, które były tam rozgrywane. Nie było łatwo, ponieważ wtedy obie z Agnieszką chorowałyśmy, a do tego dochodziły trudne warunki na akwenie. Wszystko jednak dobrze się skończyło.
Jeśli chodzi o miejsca, to duety, które zazwyczaj nie pływały w czołowej dziesiątce, to raczej nie myślą o zdobyciu medalu na igrzyskach. W żeglarstwie takie pojęcie jak czarny koń występuje rzadko, a jeżeli już to się zdarza, to raczej w perspektywie atakowania pierwszej piątki może szóstki, ale nie miejsc na podium. Wiedziałyśmy zatem z Agnieszką, że w Londynie raczej o czołową trójkę bić się nie będziemy, ale jechałyśmy tam po cenne doświadczenie. Nasz wynik był zadowalający, bo zostawiłyśmy za sobą wiele bardziej utytułowanych zawodniczek. A do tego jeszcze mogłyśmy spełniać marzenia. Czerpałyśmy z tego ogromną satysfakcję.
Po igrzyskach w Londynie rozpoczął się w twojej karierze etap austriacki. Co było głównym powodem tego, że zdecydowałaś się na zmianę barw?
Podpatrywałam różne państwa, w jaki sposób funkcjonują w żeglarstwie i uważałam, że będę miała najlepszą opiekę oraz warunki do treningów właśnie w austriackiej federacji. Już w tamtym momencie została podjęta praca z psychologiem sportowym, więc to był jakby jeden krok przed tym, co się działo u nas w Polsce i w Polskim Związku Żeglarskim.
Myślisz właśnie, że te warunki do treningów sprawiły, że nastąpił największy rozkwit w twojej karierze?
Na pewno tak. Nawet ze względu na to, jakie miejsca zajmowałyśmy z Larą Vadlau na najważniejszych regatach. Zdobywałyśmy medale mistrzostw świata mistrzostw Europy. W pewnym sensie przyswajałam się do startów pod presją, bo oczekiwania często były duże wobec nas. Na pewno otrzymałam sporo lekcji, które przydały się w przyszłości. Rozwinęłam się faktycznie jako żeglarka, bo też ważny był fakt, że miałam dostęp do najlepszego sprzętu i co istotne, mogłam wybierać nawet model żagla, dużo testować. To bardzo pomagało.
Wtedy, kiedy podjęłaś tę decyzję o reprezentowaniu Austrii, to Polski Związek Żeglarski w jakiś sposób mocno o ciebie zabiegał?
To na pewno nie było łatwe dla Polskiego Związku Żeglarskiego, żeby mnie odpuścić albo zaakceptować moją decyzję, ale z drugiej strony w momencie odejścia nie byłam topową zawodniczką, która bije się o medale największych imprez, więc w tej sferze może łatwiej było działaczom zrezygnować ze mnie. Nie wiem dokładnie, jak to wyglądało z ich perspektywy, bo właściwie nigdy nie dyskutowałam w cztery oczy z prezesem na ten temat – już tak po pewnym czasie od tej decyzji. Aczkolwiek może teraz powinnam zapytać się, co w nim siedziało i jakie miał myśli, ale nigdy nie wróciliśmy do tego tematu.
Czytaj też:
Serce ze stali i medal olimpijski. „Mieliśmy ręczniki na dłoniach i rękawice z baraniej skóry”
W 2016 roku wystartowałaś w Rio de Janeiro jeszcze pod austriacką flagą, a potem nastąpił powrót do reprezentacji Polski. To był dla ciebie naturalny kierunek, by znów pływać razem z Agnieszką Skrzypulec, czy też rozpatrywałaś inne opcje?
Po igrzyskach w Rio to przyznam szczerze, że chciałam zakończyć karierę. Z Larą byłyśmy wśród głównych kandydatek do złota, a zajęłyśmy dziewiąte miejsce. To było wielkie rozczarowanie i dla nas samych, i też dla całej Austrii. Mnóstwo finansów zostało włożone w nasze szkolenie, w przygotowania do igrzysk. Osoby, które mają teoretyczne szanse na medal są pompowane przez ten okres olimpijski, więc tam dużo było artykułów na nasz temat. Przyznawano nam medal przed rozpoczęciem, ale zastanawiano się tylko, jakiego będzie koloru. Tymczasem skończyło się daleko od podium.
Trochę było to dla nas traumatyczne. Także ja do tej pory, jak sobie myślę, że ktoś by mi zaproponował, żeby pojechać na wycieczkę do Rio, to chyba jeszcze nie jestem w stanie tego zrobić. Tak mocno są te emocje jeszcze we mnie, że być może potrzebuję czasu, by chyba przerobić to sobie wszystko w głowie. Na pewno po tak złych dla mnie regatach myślałam, że może czas, by zakończyć karierę, bo nie byłam już najmłodszą zawodniczką, a te zawody traktowałam jako znak, że czas na moje zastępczynie.
I właściwie przez rok utrzymywałam, że nie będę pływać i ponownie przypadek zadecydował o tym, że wróciłam. Agnieszka pływała w załodze z Irminą Mrózek, ale ona doznała kontuzji. Aga do mnie zadzwoniła i zapytała, czy bym znów z nią pływała, bo Irmina wypadła na sześć miesięcy, a to w żeglarstwie dużo czasu. Wtedy też pomyślałam sobie, że na taki okres rzeczywiście mogę wrócić. Później ponownie przestałam pływać, a Agnieszka i Irmina zdobyły mistrzostwo świata, po czym z różnych przyczyn ich załoga się rozpadła. Wówczas ponownie zadzwonił telefon, gdzie Aga prosiła mnie o to, bym startowała z nią aż do igrzysk w Tokio. Znowu poczułam ten żar do żeglarstwa, ale sytuacja była taka, że jeszcze musiałam zapytać mojej partnerki, a obecnie żony, czy ona się na to zgadza. Oczywistym jest fakt, że uprawianie sportu wiąże się z tym, że większość czasu spędza się poza domem. Ona się zgodziła, dała mi wsparcie i wróciłam już tak na poważnie. Mówiłam sobie, że trzeba spróbować. Potem wyszło jeszcze na to, że okres olimpijski wydłużył się o rok przez COVID, ale dałyśmy radę.
Wrócmy jeszcze na chwilę do sytuacji, kiedy po raz pierwszy twoja załoga z Agnieszką Skrzypulec się rozpadła. Ona miała wtedy żal do ciebie, że przechodzisz do reprezentacji Austrii?
Tak. W momencie, kiedy powiedziałam jej o tych moich planach, to wydawało mi się, że Aga rozumie i tutaj jest pełna zgoda. W takiej świadomości żyłam przez kilka lat. Potem jednak okazało się, że ona ma do mnie żal. Dopiero po jakimś czasie sobie wszystko wyjaśniłyśmy w szczery sposób, ale wtedy tak naprawdę zrobiło mi się przykro. I to bardziej z tego powodu, iż uświadomiłam sobie, że mogłam informację o odejściu z załogi przekazać jej w inny sposób. Ta forma nie była odpowiednia. Na szczęście wyszło na to, że w sumie ta cała przerwa zrobiła nam dobrze, bo obie się spotkałyśmy już w takim dojrzalszym wieku, że ta różnica ośmiu lat już nie była taką wielką różnicą w kwestii dogadania się w różnych sprawach. Miałyśmy nawet te same priorytety w życiu i wróciłyśmy do żeglarstwa z zupełnie innego poziomu mentalnego.
Nie tylko poziom mentalny był inny, ale również sportowy. Pewnie zakładałaś przed Tokio, że to będzie twój ostatni olimpijski przystanek. Jak podchodziłyście z Agnieszką do startu w Japonii?
Z wielkim spokojem. Tak naprawdę zupełnie inaczej wszystko było w mojej głowie poukładanie niż w Rio de Janeiro. U Agnieszki również. Byłyśmy spokojne, bo wiedziałyśmy, że jesteśmy dobrze przygotowane zarówno pod kątem sprzętowym, jak i również technicznym. Powiedziałyśmy sobie, że niezależnie jak skończą się regaty w Tokio, to nie będziemy sobie zarzucać, że w zły sposób przepracowałyśmy okres przygotowawczy i nie będziemy mogły mówić, że mogłyśmy zrobić coś więcej. Nie narzucałyśmy też sobie presji, że koniecznie musimy ten medal zdobyć, ale miałyśmy świadomość, że każdą osadę możemy pokonać. Umiałyśmy odciąć się od tego stresu medialnego związanymi z igrzyskami. W końcu to najważniejsza impreza dla sportowców.
Może i ten stres trochę był na brzegu, ale w momencie, kiedy wchodziłyśmy na łódkę i odpychałyśmy się od slipu, to już robiłyśmy dokładnie to samo, co zawsze. Byłyśmy maksymalnie skupione. Znałyśmy swój sprzęt od podszewki i rywalki także. Pozostało nam wykonać odpowiednie zadania w akwenie. To zadziałało. Chyba nawet same się nie spodziewałyśmy, że tak mocno zaczniemy i że po pierwszym dniu będziemy na szczycie klasyfikacji. Oczywiście po takim otwarciu może pojawić się paraliż i to mogło nas zablokować, ale tak się nie stało.
No i właśnie ten spokój doprowadził ostatecznie do srebrnego medalu. W wyścigu medalowym były wielkie emocje, czy wracasz jeszcze na przykład już po zakończeniu kariery zawodniczej często do tych wspomnień?
Może do tego wyścigu nie wracam bardzo często, ale kilka miesięcy temu Agnieszka mnie odwiedziła i przy lampce wina oglądałyśmy go z odtworzenia. Zawsze się denerwują, gdy go oglądam, a przecież wiem, jaki będzie rezultat. Mam stres na pewno większy, niż wtedy, kiedy płynęłyśmy po podium.
Jolanta Ogar-Hill opowiada o rzeczach związanych z LGBT
Jak zmieniła się twoja rozpoznawalność po sukcesie na igrzyskach? Pytam, bo zazwyczaj widzimy wystrzał popularności medalistów.
W moim przypadku jeszcze doszła druga kwestia, czyli moja orientacja seksualna, więc podgrzałam nieco atmosferę. Oczywiście w żeglarstwie jestem mocno znaną osobą. W środowisku sportowym także jestem w miarę rozpoznawalna. Wśród osób związanych z LGBT również nie jestem anonimowa. Natomiast, gdy jadę pociągiem, to raczej nie mam tak, by podróżujący ludzie mnie rozpoznawali.
Nawiązałaś do tematu LGBT. Czy uważasz, że różnorodne kampanie z tym związane w sporcie mogą działać przeciwko homofonii? Już nie raz do spółki z Katarzyną Zillmann (srebrna medalistka olimpijska w wioślarstwie – przyp.red.) głośno mówiłyście w mediach o LGBT.
Każda forma, która powoduje, że będziemy mogli porozmawiać w sposób merytoryczny, jest w porządku. Czy użyjemy do tego sportu, czy też inne dziedziny życia. Dalej potrzebujemy więcej wiedzy na ten temat, należy o tym więcej mówić. Mam nadzieję, że dojdziemy w Polsce do takiego poziomu, że nie będziemy musieli za jakiś czas tworzyć dodatkowych filmów, czy artykułów, bo stanie się to oczywiste, że trzeba akceptować osoby o innej orientacji seksualnej.
W Hiszpanii prawnie masz żonę oraz córkę. Gdy przyjeżdżasz do Polski, to w naszym kraju tak nie jest. Jakie są twoje odczucia, gdy podróżujesz do ojczyzny?
Jeśli chodzi o moją rodzinną wieś w Małopolsce, to jest w porządku. Można by pomyśleć, że to zagłębie prawicowe, ale tam każdy każdego zna od dzieciństwa. Nie spotykam się tam z negatywnymi rzeczami, ale to, co mnie najbardziej boli i czym nie mogę pogodzić, to jest właśnie to, o czym wspomniałeś. Tutaj w świetle prawa w Hiszpanii mam żonę i córkę, a gdy przylatuję do Polski, to jestem po prostu 42-letnią panną. Można tak wprost powiedzieć, bo wtedy nie mam ani dziecka, ani żony. Dalej staram się o to, aby zarejestrować córkę w Polsce, tak by miała dwa paszporty. Powiedzmy, że pójdzie w przyszłości w moje ślady, to chciałabym, żeby miała możliwość wyboru. Mogłaby wtedy reprezentować Polskę lub Hiszpanię. Nasza biurokracja i przepisy są tak stworzone, że na razie to uniemożliwiają.
Poruszyłaś istotny wątek dotyczący paszportu. Powiedzmy, że za dwadzieścia lat okaże się, że twoja córka jest aspirującą do sukcesów żeglarką, a w Polsce wciąż nie unormowano kwestii, o których wspomniałaś i będzie zmuszona startować jako Hiszpanka. Wtedy to znów pojawiłoby się oburzenie wśród kibiców, że nie reprezentuje Polski. Myślisz o tym często?
Teraz możemy o tym rozmawiać czysto hipotetycznie, ale tak szczerze, to naprawdę mam z tyłu głowy cały czas tę kwestię związaną z paszportem. Naprawdę zależy mi na tym, że moja córka miała wybór w momencie, gdy pójdzie w moje ślady. Nawet teraz to ja zwracam się do niej tylko po polsku, a ona odpowiada na tyle, na ile potrafi 2,5-letnie dziecko. Staramy się też jej powoli przekazywać nasze polskie tradycje, gdy przyjeżdża do naszego kraju, do swojej babci.
Ja cały czas mam obawy, by podróżować z nią sama do Polski. Mam nadzieję, że to się nigdy nie wydarzy, ale nie wiem kompletnie, jak potoczyłaby się sytuacja, kiedy trafiłaby do szpitala, a ja nie jestem w Polsce uznawana jako jej rodzic. Dlatego też w rodzinne strony jeszcze nigdy nie wybrałam się bez żony. Wolę ją mieć przy sobie jako wsparcie.
Wspomniałaś o rodzinnych stronach. Jaka była pierwsza reakcja najbliższych na wieść, że jesteś osobą o innej orientacji seksualnej?
We mnie było dużo strachu i niepokoju. Jak pojawił się moment, kiedy się zdecydowałam to wyrzucić z siebie, to postanowiłam, że powiem mojej mamie i u mnie w głowie było to, że dowie się tylko mama, a że tata nie musi wiedzieć, bo podejrzewałam, że należy do grona takich osób, które mogą tego nie zaakceptować. Okazało się, że moja mama czegoś się spodziewała i właściwie najbardziej się bała o to, jak będę odbierana przez innych w codziennym życiu. Chodzi o przykre sytuacje, które mogły z tego wyniknąć.
Mama zakomunikowała mi też, że razem musimy pójść do taty i o wszystkim mu opowiedzieć. Naprawdę obawiałam się tej reakcji, bo kiedyś słyszałam z jego ust negatywne komentarze na temat osób o innej orientacji seksualnej. Gdy już się dowiedział, to tydzień się do mnie nie odzywał. Mnie też było wtedy trochę łatwiej pod tym kątem, że nie mieszkałam już z rodzicami. On musiał sobie pewne informacje przyswoić, przespać się z nimi. Po tygodniu zadzwonił do mnie i powiedział, że zawsze będę jego córką i dla niego najważniejsze jest, bym była szczęśliwa, ale gdy przyjeżdżałam do domu, to dalej był to taki trochę temat tabu. Mam wrażenie, że dopiero od tego roku przy rodzinnym stole możemy porozmawiać o wszystkim i to szczególnie z moją mamą, która nie krępuje się pytać o ważne rzeczy.
Powrót do pływania z Agnieszką Skrzypulec jest możliwy
Powróćmy na koniec do żeglarstwa. Zaczęłaś swoją karierę dość późno, ale przeszłaś naprawdę sporo. Jakie są według ciebie trzy najważniejsze cechy w tej dyscyplinie sportu?
Myślę, że nie tylko w żeglarstwie bardzo dobrą cechą, jaką posiada sportowiec, jest cierpliwość. Do tego dochodzi wiara w proces. Trzeba też być oddanym tej dyscyplinie. Nie można czegoś robić na pół gwizdka. Sport idzie w takim wyśrubowanym kierunku, że trzeba trenować jeszcze mocniej i dłużej.
Od czasu zakończenia igrzysk w Tokio sporo pozmieniało się w twoim życiu prywatnym. Ciągnie cię jeszcze do kariery zawodniczej, czy skupiasz się już tylko na pracy szkoleniowej?
Rzeczywiście mogę powiedzieć, że dalej ciągnie mnie do żeglarstwa. Czasem wystartuję w zawodach, ale głównie współpracuję jako trenerka z młodymi żeglarzami z klasy 470. Przyznam szczerze, że nie chcę tracić czucia związanego z łódką i wodą. Mogę zdradzić, że czekam na to, iż Agnieszka Skrzypulec urodzi dziecko i mam nadzieję, że za jakiś czas wrócimy w duecie do startów w Polskiej Lidze Żeglarstwa, która bardzo dobrze się rozwija. Mamy plan, by stworzyć kobiecą załogę i utrzeć nosa panom, którzy czasem mają wygórowane ego. Chciałybyśmy wygrać tę ligę.
Historia znów zatoczyłaby koło.
To jest moje marzenie i na pewno z Agnieszką będziemy do tego dążyć.
Czytaj też:
Polski olimpijczyk o realiach igrzysk. „W Moskwie pozbyto się bezdomnych i żebraków”Czytaj też:
Jedyny taki przypadek w dziejach. „Mnóstwo czasu poszło na marne”