Jerzy Brzęczek, czyli trener, który zawsze miał pod górkę

Jerzy Brzęczek, czyli trener, który zawsze miał pod górkę

Jerzy Brzęczek
Jerzy Brzęczek Źródło: Shutterstock / MaciejGillert
Objęcie reprezentacji w 2018 roku to były dla Jerzego Brzęczka zbyt wysokie progi. Ale napalił się wtedy na tę reprezentację jak szczerbaty na suchary. Zbigniew Boniek ma dar przekonywania i namówił go na to wyzwanie. Najpierw wyniósł Brzęczka do najwyższego zaszczytu, jaki może spotkać trenera piłkarskiego w tym kraju, a później strącił go z piedestału. I to w najgorszy możliwy sposób. Bezwzględnie i brutalnie.

Zjazd z pozycji selekcjonera reprezentacji, który wywalczył awans do mistrzostw Europy, po trenera, który najpierw spuścił Wisłę Kraków z Ekstraklasy, a później w 1.lidze nie poradził sobie do tego stopnia, że musiał zostać zwolniony, jest gigantyczny. Dokonał się w niecałe dwa lata, co jest wyczynem szokującym, bo Jerzy Brzęczek to w sumie dobry trener. Powierzenie mu reprezentacji było zadaniem trochę na wyrost, ale jako trener ligowy był oceniany dobrze.

Szok dla kibiców

Szczególnie tuż przed tym, zanim 12 lipca 2018 roku Zbigniew Boniek powierzył mu kadrę. Brzęczek pracował wtedy w Wiśle Płock. Jego drużyna była wówczas rewelacją rozgrywek i walczyła do ostatniej kolejki ligowej o start w europejskich pucharach. Ostatecznie to się nie udało, zespół z Płocka skończył Ekstraklasę na piątym miejscu, ale dobrą pracę trenera dostrzegli wszyscy możni w środowisku. Zafascynowany Brzęczkiem był prezes i właściciel Legii Dariusz Mioduski i można być niemal pewnym, że gdyby trener nie dostał propozycji z PZPN, niebawem pracowałby na Łazienkowskiej.

Warto przypomnieć, że nominacja Brzęczka na selekcjonera była szokiem dla kibiców. Po pierwsze powszechnie uważano, że Adam Nawałka powinien dostać szansę kontynuacji pracy z kadrą, bo nie wyszedł mu co prawda mundial w Rosji, ale wszyscy jeszcze mieli w głowie kapitalny turniej Biało-Czerwonych na mistrzostwach Europy we Francji w 2016. Wydawało się, że formuła z Nawałką jeszcze się nie wyczerpała. Boniek jednak uważał inaczej. Kiedy ogłosił, że nowym selekcjonerem będzie Brzęczek, entuzjazmu – delikatnie mówiąc – kibiców nie było. Trudno to było nazwać ciepłym przyjęciem.

Kto? Taki ligowy rzemieślnik? – dziwiono się. Piłkarz z piękną kartą reprezentanta (srebrny medal na igrzyskach w Barcelonie w 1992), ale jako szkoleniowiec kompletnie bez sukcesów. Z tym brakiem zaufania do swojej osoby Brzęczek musiał się mierzyć aż do dnia zwolnienia z kadry.

Objęcie reprezentacji w 2018 roku to były dla niego zbyt wysokie progi. Ale napalił się wtedy na tę reprezentację jak szczerbaty na suchary. Zbigniew Boniek ma dar przekonywania i namówił Brzęczka na to wyzwanie. Najpierw wyniósł go do najwyższego zaszczytu, jaki może spotkać trenera piłkarskiego w tym kraju, a później – ten sam Boniek – strącił go z piedestału. I to w najgorszy możliwy sposób. Bezwzględnie i brutalnie. Kiedy nikt w całym kraju się tego nie spodziewał, bo przecież kto zwalnia selekcjonera, który wywalczył awans na mistrzostwa Europy na 4 miesiące przed turniejem? Że Boniek postąpił niegodziwie przyznawali nawet najwięksi krytycy Brzęczka.

Kompletnie nieprzygotowany

Oczywiście, fakt, że trenerska kariera Brzęczka zjechała tak mocno w dół, jest winą tylko i wyłącznie jego samego, ale to Boniek ruszył ten pierwszy kamyczek, który spowodował lawinę. Przylepienie ex-selekcjonerowi łatki kogoś, kto nie daje rady, mocno nadwątliło zaufanie kibiców do Brzęczka. I trzeba przyznać, że zabrało mu sporo autorytetu w środowisku piłkarskim.

Wiadomo, że każdy trener marzy o tym, żeby kiedyś zostać selekcjonerem, ale w przypadku Brzęczka to przyszło jednak zbyt wcześnie. Do reprezentacji poszedł nieprzygotowany i to pod każdym względem. Przede wszystkim PR-owym i wizerunkowym. Nie potrafił sobie poradzić z przyklejoną łatką, że oto selekcjonerem został trener, którego największym osiągnięciem było zajęcie piątego miejsca w Ekstraklasie. Czyli trener bez doświadczenia na arenie międzynarodowej, bo nie dane mu było prowadzić drużyny nawet w europejskich pucharach.

Co prawda Boniek – broniąc swojej bardzo nieoczywistej decyzji obsadowej – podkreślał, że gdy selekcjonerem zostawał Adam Nawałka, to też mało kto był przekonany, że to słuszny wybór, ale mało kogo przekonał tym argumentem.

Tymczasem Brzęczek popełniał błędy. Dużo i każdego rodzaju. Na konferencjach prasowych nie wyglądał tak pewnie i tak elegancko jak Adam Nawałka, który co prawda w czasie spotkań z dziennikarzami nie mówił nic istotnego (wyłącznie mowa trawa), ale robił to… z klasą.

A Brzęczek wdawał się w szczegóły, wikłał w niepotrzebne konflikty z dziennikarzami, które odbierały mu autorytet. Na dodatek czując niechęć mediów – która była faktem bezspornym – zachowywał się jak regularnie bity pies, który w każdej chwili spodziewa się ciosu. Szybko przyklejono mu kolejną łatkę, że jest przeczulony na krytykę, szuka spisków i ma syndrom oblężonej twierdzy. Nawet on sam doszedł do wniosku, że na przychylność mediów nie ma co liczyć. Siłami kanału „Łączy nas piłka” powstał wtedy film o tamtej reprezentacji, pokazujący kulisy pracy Brzęczka z drużyną. Tytuł był symptomatyczny dla tego jak sam selekcjoner i sztab odbierali postrzeganie kadry na zewnątrz: „Niekochani”.

Źródło: WPROST.pl