W drugim meczu Ekstraklasy rozegranym 30 lipca mierzyły się zespoły, które chciały się zrehabilitować za słabe rozpoczęcie sezonu. Lechowi ta sztuka się udała, Górnik natomiast potwierdził, że samo posiadanie Podolskiego w składzie nie jest gwarantem żadnego sukcesu sportowego.
Strzelanina w pierwszej połowie
Początek meczu był dla gospodarzy lepszy, niż sami mogli to sobie wymarzyć – Satka, blokując strzał Nowaka, użył do tego ręki. Sędzia nie miał wątpliwości, podyktował rzut karny, a z jedenastu metrów do siatki trafił Jimenez. Mało brakowało, aby po dziewięciu minutach było już 2:0, ale wbiegający z lewej strony Cholewiak uderzył w bramkarza. Lech nie pozostał dłużny przeciwnikom, a bliski zrehabilitowania się był wspomniany Satka po dośrodkowaniu Skórasia, jednak interwencją godną Oblaka popisał się Sandomierski.
W 34. minucie kibice Lecha eksplodowali w euforii. Wówczas Skóraś dostał piłkę na lewej flance i podał pomiędzy obrońców do Kamińskiego. Ten obrócił się, plasowanym, aczkolwiek delikatnym strzałem pokonał Sandomierskiego, ale cieszył się z trafienia ledwie kilka sekund. Po chwili sędzia odgwizdał spalonego niedoszłego asystenta – zdaje się, że słusznie. Niedługo potem Kamiński znów strzelił gola i tym razem żadnego przewinienia nie było. Perfekcyjne podanie wprost na jego głowę wykonał Pereira, a pilnujący go Wiśniewski mógł jedynie przyglądać się tej ładnej akcji.
Podolski zadebiutował, Lech strzelał
Jan Urban po pierwszej połowie nie był zadowolony z remisu, dlatego zdjął Manneha i Bainovicia, a wprowadził Dziedzica oraz Podolskiego. To jednak nie Górnik od razu przycisnął Kolejorza dzięki tym roszadom, a Kolejorz Górnika właśnie. Już w 48. minucie goście wyszli na prowadzenie za sprawą trafienia Ishaka. Szwed najpierw niezbyt udanie dograł do Amarala, ale potem otrzymał piłkę zwrotną i pokonał bramkarza, ponieważ obrońcy zupełnie o nim zapomnieli.
Po tej bramce gospodarze jeszcze się nie poddali, ale wspomniany Podolski nie zbawił swojej drużyny, lecz trzeba przyznać, że przeglądem pola i błyskotliwymi podaniami i tak imponował. Skuteczniejsi byli jednak podopieczni Macieja Skorży, choć bramka na 3:1 by nie padła, gdyby nie pechowa interwencja jednego z obrońców. Skóraś dogrywał z lewego skrzydła, Kamiński strzelał mniej więcej z szesnastego metra, a piłka wylądowała w siatce tylko dlatego, że defensor Górnika pechowo przelobował własnego golkipera.
Niski wymiar kary
Mimo że Kolejorz kończył mecz w dziesiątkę – w 88. minucie czerwoną kartkę obejrzał Pereira za trafienie butem w twarz Baidoo – to korzystnego rezultatu (3:1) z rąk już nie wypuścił. Ba, Marchwiński czy Amaral mogli go jeszcze podwyższyć w końcówce starcia, lecz byli zbyt nieskuteczni.
Czytaj też:
Olimpijski rozkład jazdy na sobotę. Aż pięć szans medalowych dla Biało-Czerwonych