Mimo że Legia Warszawa w Lidze Europy notuje znakomite wyniki – dotarła do fazy grupowej i niespodziewanie pokonała w niej Spartak Moskwa – według niektórych Czesław Michniewicz nie zasługuje jeszcze na nagrodę w postaci nowego kontraktu.
Dlaczego Legia nie powinna się spieszyć z decyzją?
Taką twierdzi na przykład Dariusz Dziekanowski, który swoje stanowisko przedstawił w felietonie dla „Przeglądu Sportowego”. Ekspert twierdzi, że jest na to za wcześnie, a stołeczny klub powinien wyciągnąć wnioski z przeszłości.
– Apeluję do władz Legii, aby nie spieszyła się w tej kwestii. W ostatnich latach popełniono w niej zbyt wiele błędów. Dowód zaufania, jako propozycja nowego kontraktu, miał zazwyczaj odwrotny efekt. Oznaczał rychłe rozstanie i konieczność płacenia przez pewien czas dwóch pensji: następnemu i byłemu już szkoleniowcowi. Legia była zbyt rozrzutna – dowodzi Dziekanowski.
Rosja mogłaby być trampoliną
Felietonista zaznaczył, że podgrzewanie tego tematu właśnie teraz, gdy Wojskowi dobrze zaczęli w fazie grupowej Ligi Europy, jest logiczne i sprzyja Michniewiczowi oraz jego agentowi, Mariuszowi Piekarskiemu. Choćby z tego względu, że sam trener dzięki zwycięstwu 1:0 ze Spartakiem dobrze przedstawił się na rosyjskim rynku szkoleniowców i w niedalekiej przyszłości mógłby zostać skuszony ofertą z tego kraju.
– Czy rzeczywiście jednak ktoś zwrócił uwagę na Michniewicza? Trudno to zweryfikować. Chciałbym w końcu doczekać chwili, gdy któryś z naszych szkoleniowców robi karierę w jednej z silniejszych lig europejskich. Nie postawiłbym jednak fortuny na taki rozwój wydarzeń w przypadku Michniewicza – powiedział Dziekanowski.
Kilka rzeczy do poprawy
– Doceniam zwycięstwo ze Spartakiem, ale to za mało, aby powiedzieć, że Michniewicz to świetny trener. Trzeba sprawdzić, jak poradzi sobie z największym wyzwaniem w karierze, czyli prowadzeniem zespołu i w lidze, i w pucharach. W Ekstraklasie jest sporo do poprawy. On ma jeszcze sporo do udowodnienia – zakończył ekspert.
Czytaj też:
Kto zostanie nowym prezesem Zagłębia Lubin? Na czoło wysunął się jeden kandydat