Tadeusz Pawłowski dla „Wprost”: W Śląsku Wrocław najwyraźniej ktoś źle widzi na oczy

Tadeusz Pawłowski dla „Wprost”: W Śląsku Wrocław najwyraźniej ktoś źle widzi na oczy

Tadeusz Pawłowski
Tadeusz Pawłowski Źródło:Newspix.pl / KRYSTYNA PACZKOWSKA
Jeden z najlepszych piłkarzy w historii klubu, były trener i dyrektor akademii. Tadeusz Pawłowski dla Śląska Wrocław znaczy bardzo wiele. Choć „Teddy” na co dzień mieszka poza Polską, na bieżąco śledzi wydarzenia związane z ukochanym klubem. W rozmowie dla „Wprost” były reprezentant Polski m.in. ocenił to, dlaczego źle dzieje się w Śląsku.

Dla nieco młodszych kibiców Tadeusz Pawłowski może być kojarzony głównie z czasami trenerskimi, kiedy prowadził w Ekstraklasie Śląska Wrocław czy Wisłę Kraków. „Teddy” to jednak były piłkarz, który z wrocławskim klubem świętował mistrzostwo Polski (1977), krajowy puchar (1976), a do tego z powodzeniem walczył w miedzynarodowych rozgrywkach. Śląsk mierzył się wówczas z takimi tuzami, jak Liverpool FC, SSC Napoli czy Borussia Mönchengladbach. A kiedy wrócił do Wrocławia w roli trenera, zaczął od wywalczenia awansu (2015) do europejskich pucharów z WKS.

Trudno się zatem dziwić, że obecnie legenda wrocławskiego klubu z niepokojem spogląda na stąpanie Śląska po cienkim lodzie. Dwa sezony z rzędu klub z Wrocławia zajmował ostatnie bezpieczne miejsca, gwarantujące utrzymanie w PKO BP Ekstraklasie.

twitter

Wywiad z Tadeuszem Pawłowskim, legendą piłarskiego Śląska Wrocław

Maciej Piasecki („Wprost”): Drżał pan o utrzymanie dla Śląska?

Tadeusz Pawłowski (były piłkarz i trener, legenda Śląska Wrocław): Raczej nie drżałem, jestem doświadczonym człowiekiem. Dodatkowo nie mam wpływu na to, co dzieje się na boisku w meczach Śląska Wrocław. Dlatego podchodziłem do tego z mniejszymi emocjami.

Nie dopuszczałem też myśli, że Śląsk spadnie z ligi. Byłem niedawno krótko we Wrocławiu, udzieliłem kilku wywiadów, w których podkreślałem swoją wiarę w utrzymanie Śląska. Nie ma jednak co ukrywać, sytuacja we Wrocławiu była bardzo poważna. Utrzymanie dało zwycięstwo Cracovii i dwie wygrane wrocławskiego zespołu, z Wisłą Płock i Miedzią Legnica. Bez tego nawet moja wiara niewiele by dała.

Jestem bardzo rozczarowany sezonem Śląska. Pamiętam przedsezonowe typowania, gdzie obstawiałem, że Śląsk stać nawet na miejsca w okolicach 4-8 lokaty w tabeli. Niestety w praniu wyszło na to, że zamiast z zaciekawieniem spoglądać na końcówkę ligi, na poczynania Śląska, tak jak pan wspomniał, patrzyło się na to z dużym niepokojem.

Choć nie dopuszczałem złych myśli do głowy, to spadek był bardzo bliski.

Czytaj też:
Śląsk Wrocław jak wytrawny bokser. Tak powinno się walczyć o utrzymanie

Niektórzy twierdzą, że Śląsk biegał w tym sezonie zdecydowanie za mało. A to podstawa, żeby walczyć o cokolwiek.

Aspektów było wiele. Samym bieganiem meczu też się nie wygra. To na pewno kluczowy element, trzeba dużo i szybko biegać. Później to widać po wynikach, kto ma parę do pracy, częstych sprintów na boisku, odpowiedniej mobilności.

Na moje oko najważniejsze przy problemach Śląska jest całokształt tego, co działo się w klubie przez ostatnie cztery lata. Śląsk prosi się o spadek od dłuższego czasu. Już z poprzedniego sezonu nie wyciągnięto odpowiednich wniosków. Spojrzałem przed naszą rozmową na wyniki Śląska osiągane w sezonie 2022/23. I muszę przyznać, że w klubie chyba ktoś źle widzi na oczy.

Drużyna remisuje u siebie z Widzewem, z Cracovią, dostaje po głowie 1:4 od Rakowa w domu, przegrywa 0:2 w Mielcu. Przegrywa też z Miedzią w Legnicy. Czy to są wyniki, które tak po prostu można akceptować? Dla mnie Śląsk nie może przegrywać takich meczów.

Trzeba było zareagować zmianą trenera Ivana Djurdjevicia wcześniej?

W kilku wywiadach przyznałem, że tym momentem powinna być porażka w Pucharze Polski z drugoligowcem z Kalisza. Kiedy sobie jednak przeanalizowałem wszystkie wyniki, to drużyna bardzo źle wyglądała już w pierwszej rundzie. Już wtedy należało coś zrobić.

Gra Śląska była nudna, przewidywalna. Obraz mogły zamazać zwycięstwa z Lechem Poznań i Pogonią Szczecin, których raczej nikt się nie spodziewał, spoglądając na przebieg sezonu. Choć mam wrażenie, że gdyby Śląsk grał na swoim wysokim poziomie, to z klubem ze Szczecina mógłby rywalizować, jak równy z równym.

Jestem jednak rozczarowany grą Śląska i tym, co działo się dookoła klubu.

Utkwiła mi w głowie pańska wypowiedź sprzed kilku lat, dla portalu Polskapilka.pl, w której padło hasło o zaprzestaniu ściągania do Wrocławia zawodników przepłaconych. Wtedy jeszcze pracował pan w klubie. Patrząc na niektóre zagraniczne „wynalazki”, chyba nie wszystko poszło tak jak trzeba.

Każdy klub to jest historia, klubowe DNA. To powinni być zawodnicy, którzy kochają to miejsce i będą kochać po rozstaniu, z chęcią wracając do Wrocławia. Nie powinno być tak, że Śląsk jest traktowany tylko jako przystanek w karierze, do zarobienia pieniędzy. Piłkarze znaczący dla klubu powinni mieć go w sercu.

Przyznam, że nie do końca rozumiem, dlaczego nie możemy uczyć się od najlepszych. Od lat obserwowałem, również ze względu na Roberta Lewandowskiego, zarządzanie w Bayernie Monachium. W takim gigancie czterech-pięciu piłkarzy z podstawowego składu gra w klubie od lat. Kimmich, Müller, Goretzka, Neuer… To są ludzie, którzy dadzą się pokroić za Bayern. Czegoś takiego brakowało mi w ostatnich latach we Wrocławiu.

W 2012 roku, kiedy Śląsk sięgał po tytuł mistrzowski, kręgosłup drużyny znany był nie tylko kibicom piłki z regionu. Mila, Kaźmierczak, Kelemen, Celeban, Pawelec, Socha. Kiedy drużyna potrzebuje impulsu, właśnie zawodnicy mający serce dla klubu, biorą odpowiedzialność za wynik. Dodatkowo również za to, co dzieje się w szatni. Nadal mówimy o kilku takich postaciach w jednej drużynie. Piłkarzy, którzy mając coś do powiedzenia, również sportowo.

Dzisiaj w kadrze Śląska ja nie widzę choćby jednego takiego zawodnika.

twitter

W końcówce sezonu trudno było nawet o jednego kapitana drużyny. Choć dodajmy, wiązało się to z problemami zdrowotnymi Patricka Olsena.

Ale facet z opaską na ramieniu, to powinien być przykład do naśladowania przez cały sezon. Jego wartość i siłę weryfikuje przede wszystkim boisko. Kapitan powinien ciągnąć za uszy drużynę, zwłaszcza wtedy, kiedy wpada w dołek. W Śląsku zawodnicy zaliczali jedynie epizody. W takiej kategorii John Yeboah dał najwięcej, na kilka kolejek przebudził się Erik Exposito, na obronie wyróżniłbym Łukasza Bejgera.

Zaznaczmy jednak, że taki lider drużyny, to nie może być młody piłkarz pokroju wspomnianego Bejgera, czy ostatnio wymienianego przy okazji występów w reprezentacji U-17, Karola Borysa. Do takiej roli trzeba dorosnąć, okrzepnąć na ligowych boiskach.

Nie ma w zespole Śląska piłkarza, który pokazałby na murawie, że jest alfą, po prostu szefem. A co dopiero mówić o sytuacji, kiedy powinniśmy mieć trzon drużyny w liczbie czterech-pięciu takich filarów.

Jacek Magiera zostaje we Wrocławiu. Podjął słuszną decyzję?

Miałem okazję rozmawiać z trenerem Magierą, już po jego powrocie. On ma dużą przewagę nad resztą, wiedząc, kto zrobił mu przykrość przy odsunięciu od obowiązków pierwszego trenera kilkanaście miesięcy temu. Dodatkowo zobaczył, jak klub wygląda z perspektywy swojego powrotu. Czy to jest rozwojowe miejsce. Najważniejsza będzie jednak odpowiedź na pytanie, czy będzie mógł poukładać stronę sportową po swojemu, od początku do końca. Wiem to po sobie, że we Wrocławiu bywa z tym różnie.

Za dużo miejskich podpowiadaczy?

Odpowiem inaczej. Za pierwszym podejściem do Śląska podczas mojej trenerskiej kadencji, osiągnęliśmy najlepsze wyniki. Skończyło się na grze w europejskich pucharach i nagrodzie dla najlepszego trenera w polskiej lidze. Dodam, że przez długi okres czasu nikt nie wtrącał mi się do pracy.

Po pewnym czasie głos zaczęli jednak zabierać wspomniani podpowiadacze. Nie trzeba było długo czekać, żeby zaczęło się robić coraz gorzej, również sportowo.

Były wizyty na dywaniku w Ratuszu?

Kiedyś nas wezwano do Urzędu Miejskiego, tj. cały sztab trenerski, pytając, dlaczego drużyna popadła w kryzys. To był czas po wywalczeniu przepustki do pucharów, kiedy zamiast się wzmacniać, zaczęto sprzedawać zawodników. Pamiętam, że przygotowując się do spotkania w Ratuszu wykonaliśmy nawet specjalną prezentację. Mam ją zresztą do dzisiaj. Kluczem było to, że wartość zespołu po osłabieniach względem wcześniejszego, udanego sezonu, zmalała o jakieś siedem milionów złotych. Wyjaśniliśmy zatem, w czym rzecz, pokazując problem.

Uważam, że ludziom, którzy wykładają pieniądze na klub, trzeba uzmysławiać pewne kwestie. Wówczas poza miastem to było jeszcze konsorcjum. Ja szanuję takie osoby, które przeznaczają pieniądze na sport. Wydaje mi się, że najważniejsze jest to, żeby na stanowisku prezesa zarządu czy dyrektora sportowego, był człowiek, który będzie w stanie wyjaśnić „górze”, o co chodzi w sporcie zawodowym. Miał na tyle autorytetu, żeby ludzie np. z Urzędu Miejskiego go szanowali i słuchali.

Dariusz Sztylka jednak nie utrzymał stanowiska.

Nie chciałbym się do tego odnosić. Skoro nie jestem w klubie, nie wiem dokładnie, kto podejmował decyzje o budowie drużyny. Ktoś musiał wziąć za to odpowiedzialność. Ściągnięto do Śląska dużo zagranicznych zawodników. Moim zdaniem za dużo.

facebook

Dodajmy trochę pozytywnego akcentu. Jesteśmy świeżo po emocjach z kadrą U-17. Serce rosło widząc reprezentację Polski grającą „na tak”?

Cieszę się, że polskie kluby zaczęły rozumieć, jak cenna może być własna akademia. Legia Warszawa, Lech Poznań, Pogoń Szczecin. Praca w tych klubach jest wykonywana bardzo dobrze, pod względem szkolenia piłkarskiej młodzieży.

Młodsi trenerzy znają też języki. Nie ma już w szkole ruskiego, tylko jest angielski, będący kluczem do otwarcia wielu drzwi zagranicą. Widać też, że nasi szkoleniowcy korzystają z wiedzy, do której obecnie jest dużo większy dostęp. To nie jest przypadek, że nasza młodzież coraz bardziej liczy się w Europie.

Pracując z młodymi zawodnikami, czy to wcześniej w akademii Śląska, czy teraz poza polskimi granicami, wiem dobrze, że dzieci trzeba uczyć gry do przodu. Żeby się nie bali, ryzykowali, dryblowali, stwarzali sobie sytuacje. I dwa priorytety: Gra kombinacyjna i w pojedynkach jeden na jeden. Pod tym względem kadra U-17 pokazała dużą klasę.

Gorzej było już jednak z bronieniem dostępu do własnej bramki.

To zdecydowanie powód do zmartwień. Przy tak pięknej grze do przodu trzeba umieć to zrównoważyć z większą solidnością w defensywie. Dzisiejsza piłka nie wybacza, jeśli nie masz umiejętności szybkiego przejścia z ataku do obrony i na odwrót.

Wśród kadrowiczów było dwóch zawodników Śląska Wrocław, będący gwiazdą reprezentacji Karol Borys i rezerwowy Krzysztof Kurowski.

I bardzo się z tego cieszę. Rozmawiałem niedawno z tatą Karola Borysa. Myślę, że w nowym sezonie dostanie dużo więcej szans do gry w pierwszym zespole Śląska.

O ile wcześniej nie wyjdzie z Polski.

Z tego co wiem, Karol ma jeszcze rok ważnego kontraktu ze Śląskiem. On kocha ten klub i wydaje mi się, że mógłby być idealnym wzorem na przyszłość. Choć nie ma co ukrywać, on może przerosnąć możliwości Śląska w perspektywie najbliższych lat.

Rozmawiając z tatą Karola, przypomniałem swoją, bardzo podobną sytuację. Po mistrzostwach Europy w Hiszpanii zmieniłem klub, poszedłem do pierwszoligowca. Dostałem od trenera szansę grania, zarówno w meczach ligowych, jak i europejskich pucharach. Odwdzięczyłem się Zagłębiu Wałbrzych, grając przez trzy lata, jako młody chłopak, z powodzeniem na obu frontach. Strzeliłem nawet gola w rozgrywkach międzynarodowych, grając bez kompleksów.

Liczę, że Karol będzie się dalej świetnie rozwijał i dostanie dużo więcej minut w Śląsku. Co tu kryć, Borys powinien dostawać szansę gry w pierwszej jedenastce we Wrocławiu.

Karol od początku się tak dobrze zapowiadał?

Mam zdjęcie z tym chłopakiem, kiedy wybrałem go na turnieju we Wrocławiu, pod balonem na Stadionie Olimpijskim, najlepszym zawodnikiem. Poza krajowymi rywalami grały tam wówczas m.in. drużyny z Anglii czy z Niemiec. Karol miał wtedy w okolicach 10-11 lat. Trener Domagalski, który prowadził wówczas Borysa, od początku wspominał mi o wielkim talencie tego chłopaka.

twitter

Zrobiłem sporo, żeby Karol wybrał Śląsk. Zanim trafił do Wrocławia chrapkę na jego talent miało sporo zagranicznych firm, mocno zabiegała o niego również Legia Warszawa. Cieszę się, że udało się jednak zostawić chłopaka w dolnośląskiej stolicy. Sporo rozmów, spotkań, ale możemy się cieszyć, że jest w Śląsku ktoś tak wyjątkowo utalentowany.

Obawia się pan, kto zostanie nowym właścicielem klubu?

Na razie za dużo jest niewiadomych. Słyszę dookoła, że „jakieś”, że „ktoś”. Niewiele konkretów. Wypowiada się pan wiceprezydent Wrocławia, że chce podnieść Śląsk na wyższy poziom. Wszystko fajnie, ale poznajmy najpierw, kto faktycznie miałby kupić udziały w klubie i co ma zamiar z tym później zrobić. Wtedy też ja będę mógł powiedzieć, czy to wygląda poważnie, czy niekoniecznie.

Bardzo istotna jest też koncepcja pionu sportowego. Pamiętam, że w pewnym momencie powiedziano mi w Śląsku: Stawiamy na polskich zawodników, młodych, z polskiej ligi. Obojętnie co będzie z wynikami, tak ma być i już. No dobrze, to ściągnęliśmy Kubę Łabojkę, Mateusza Radeckiego, regularne szanse zaczął dostawać Maciek Pałaszewski. Do bramki wskoczył Kuba Wrąbel, grał też Kamil Dankowski.

Problem w tym, że skoro się na to decydujemy, to musimy trzymać się tego założenia. Profity można wyciągnąć po trzech-czterech latach. Dodatkowo pamiętajmy, że cena Polaków, zwłaszcza młodych, którzy zaliczają mecze w najlepszej polskiej lidze, ciągle wzrasta.

W Śląsku po słabszym okresie wynikowym zdecydowano jednak, że trzeba machnąć ręką na młodych, sprowadzono kilku doświadczonych i o planie na kilka lat do przodu zupełnie zapomniano. Dorzucono jeszcze zagraniczny zaciąg i tak to się wszystko skończyło.

Jaką koncepcję działania Śląsk powinien teraz obrać?

Jeżeli ktoś przyjdzie i powie, że celujemy w europejskie puchary i kupujemy zawodników drogich, którzy mają odpowiednią jakość, to ja nie będę miał do nikogo pretensji. Ta droga zapełniłaby nam stadion, promowała klub i Wrocław w Europie.

Może warto sobie założyć wprowadzenie w sezonie chociaż jednego zawodnika z akademii Śląska do pierwszej drużyny. Piątka zawodników z Polski podparta solidnymi obcokrajowcami? Też będzie w porządku.

A jaki układ by panu nie odpowiadał?

Niepokoiła by mnie wersja z klubem satelickim. Ogrywanie młodych zawodników zagranicznych po to, żeby ich później sprzedać. Uważam, że to nie jest dobre dla klubu takiego jak Śląsk. Mam przekonanie, że Wrocław stać na posiadanie idoli, na których przychodziliby kibice. Kiepsko byłoby, gdyby Śląsk był tylko przechowalnią.

Wypożyczeni piłkarze raczej nie mają zamiaru identyfikować się z klubem. Bardziej niż o przyszłości Śląska myśleliby raczej o powrocie do swojego macierzystego miejsca gry.

Pracując w Austrii, co warto byłoby przełożyć na polskie realia z austriackich?

Z austriackiej piłki wyciągnąłbym sposób wprowadzania młodzieży do seniorskiego grania. Pracuję w akademii piłkarskiej w austriackim Vorarlbergu. U nas to działa właśnie w ten sposób, mocno stawiamy na swoich.

Przykład, który może to uzmysłowić, to Rapid Wiedeń, który rywalizował w 2022 roku z Lechią Gdańsk w eliminacjach Ligi Konferencji. W składzie austriackiego klubu aż roiło się od zdolnej młodzieży. Większość zawodników nie miała więcej niż po 23 lata. A wielu było jeszcze nastolatkami. Ci zawodnicy odchodzą później głównie do Niemiec, ale przetartymi kierunkami są też Anglia czy Włochy. Dodajmy, że przenoszą się nie do seniorskich zespołów, a do najlepszych akademii przy klubach. Najczęściej odchodzą w wieku 16-17 lat. I dopiero tam dojrzewają.

Rozmawiałem niedawno z szefem regionalnego związku piłki nożnej w Vorarlbergu. Instytucja, którą można porównać do naszych okręgowych związków. Ugościli go szefowie akademii VfB Stuttgart. I teraz mam do pana pytanie. Ile wynosi roczny budżet takiej akademii, czyli wszystkich zespołów młodzieżowych i drużyny rezerw? To takie porównanie jeden do jednego piramidy szkoleniowej, w jakiej działa m.in. Śląsk.

Podejrzewam, że jest to pokaźna kwota. Stawiam na 10 milionów euro.

Ja też tak odpowiedziałem, kurczę, dobrze się pan zna (śmiech).

Ale obaj niestety nie trafiliśmy. Generalnie w Niemczech w tych dużych akademiach to są kwoty rzędu 10-20 mln. W przypadku Stuttgartu to 18 mln euro. Koszty od zabezpieczenia rozwoju talentów, poprzez utrzymanie boisk, udział w rozgrywkach, itd.

Uważam, że Austria jest za małym krajem, żeby inwestować grube miliony w futbol. To kraj mający osiem milionów mieszkańców i tu piłki nożnej dobrze się nie sprzeda. Ludzie chętnie oglądają przede wszystkim niemiecką Bundesligę. W Austrii na pierwszym miejscu wśród sportów są narty. Zjazdy, slalomy, skoki narciarskie. Tam są bohaterki i bohaterowie Austrii.

Jedyny klub piłkarski, który może rywalizować z powodzeniem w Europie, to jest Red Bull Salzburg. Tam sufit również został już osiągnięty. Kupuje się młodych zawodników do akademii dwa-trzy, a sprzedaje za kilkadziesiąt milionów.

Droga Erlinga Haalanda z Salzburga do Dortmundu.

Dokładnie tak.

Dodatkowo w Austrii nie jest tak jak w Polsce, że każdy może sobie założyć akademię piłkarską. Nie może być tak, że ja jutro przyjadę do Wrocławia i powiem, że teraz będzie tu działać akademia Tadeusza Pawłowskiego. W Austrii oficjalnie szkolenie młodzieży może odbywać się tylko przy klubach z ekstraklasy i okręgowych związkach piłki nożnej. Akademie mają wymogi co do liczby posiadanych boisk i wielu punktów dotyczących profesjonalnej infrastruktury czy spraw organizacyjno-finansowych.

Jest kilka rzeczy, które śmiało można u Austriaków podpatrzeć.

Czytaj też:
Powrót w wielkim stylu do piłkarskiej Ekstraklasy. Poznaliśmy przyszłość znanego trenera
Czytaj też:
Tajemniczy inwestor chce kupić Śląsk Wrocław. Prezydent miasta odkrywa karty