Zbigniew Boniek twierdzi, że środowy występ Zielińskiego w Champions League trzeba ocenić nawet wyżej niż hat-trick Roberta Lewandowskiego z Viktorią Pilzno, bo Barcelona grała z europejskim kopciuszkiem, a rywalem Napoli był zespół klasy światowej, który rzadko przegrywa aż 1:4.
Wyczyn Polaka robi wrażenie. Choć może nie jest do końca niespodzianką, bo przecież wybitne umiejętności „Ziela” znamy od dawna. Ci, którzy regularnie oglądają treningi reprezentacji Polski, twierdzą, że pod względem wyszkolenia technicznego Piotr jest lepszy nawet od Roberta Lewandowskiego. Problem w tym, że kiedy kapitan kadry potwierdza na boisku swoją klasę mecz po meczu, wystrzał formy Zielińskiego pojawia się od wielkiego dzwonu. Stanowczo nazbyt rzadko i zbyt nieregularnie.
Kiedy kliknie mu w głowie?
Gdy Jerzy Brzęczek był jeszcze selekcjonerem reprezentacji Polski, na jednej z konferencji prasowych udzielił pewnej, mało przemyślanej wypowiedzi. Chcąc wziąć w obronę Piotra Zielińskiego – atakowanego za to, że w kadrze nie pokazuje w pełni swojego potencjału, trener przekonywał dziennikarzy: – Przyjdzie jeszcze taki dzień, że Piotr się przebudzi rano, coś mu kliknie w głowie i będziemy mieli zawodnika światowej klasy. Bo ten chłopak ma ogromny potencjał – mówił ówczesny selekcjoner.
Ale, że Brzęczek nie miał lekko z negatywnie nastawionymi do niego mediami, to tę – może nieco niefortunną – wypowiedź, dziennikarze komentowali bardzo szyderczo, totalnie wykoślawiając jej sens. Wychodziło na to, że mamy teraz wszyscy siedzieć i bezczynnie czekać, aż Zielińskiemu coś w głowie przeskoczy. A Brzęczkowi chodziło raczej o to, że pomocnik Napoli ma tak wielkie możliwości, że warto dawać mu kolejne szanse w reprezentacji, bo w każdej chwili stać go na rozegranie perfekcyjnego meczu. Ale, że Brzęczek był traktowany jak chłopiec do bicia, to media nie raczyły szukać w jego słowach głębszego sensu. A szkoda, bo to przecież nie selekcjoner był bohaterem tamtej wypowiedzi.
Dziś jest jak najbardziej na miejscu pytanie: czy ten środowy mecz Napoli z Liverpoolem, to nie był czasem właśnie ten dzień, kiedy „Zielowi” kliknęło coś w głowie? W kontekście reprezentacji i zbliżającego się mundialu w Katarze jest to bardzo ważne. Tyle tylko, że pewnej odpowiedzi na teraz raczej nie dostaniemy.
Dlaczego? Bo już kilka razy, po dobrych meczach Piotra, kibice reprezentacji myśleli: Tak! To jest właśnie ten dzień! To jest ten mecz!
A później przychodziły kolejne spotkania, w których nasz pomocnik grał przeciętnie, znikał, był niewidoczny i absolutnie nie wyróżniał się na tle innych piłkarzy. To czekanie na Zielińskiego trwa już niemal dekadę, bo on w pierwszej reprezentacji zadebiutował w czerwcu 2013 roku, jako piekielnie zdolny 19-latek. Niektórzy kibice już stracili do niego cierpliwość, bo – jak mówią jego krytycy i mają w tym trochę racji – Zieliński zagrał w kadrze już 72 mecze, ale ile z tych spotkań zapamiętaliśmy? No właśnie…
Prawa, lewa – bez różnicy
O nieprzeciętnym talencie Piotra wiadomo od dawna, bo chłopak był powoływany do wszystkich młodzieżowych reprezentacji Polski: U-15, U-16, U-17, U-18, U-19, U-20 i U-21. Wychowanek Zagłębia Lubin zachwycał kolejnych trenerów doskonałą techniką, piekielnie silnym uderzeniem z obu nóg (gra równie dobrze prawą, jak i lewą nogą, co jest w futbolu rzadkością), niezłą szybkością i fantastycznym przeglądem pola. Spodziewano się, że „Zielu” zrobi w Europie niesamowitą karierę. Z Lubina trafił w 2011 roku do włoskiego Udinese, które po trzech sezonach wypożyczyło go na dwa lata do Empoli. A latem 2016 roku został sprzedany do SSC Napoli, gdzie gra do dzisiaj.
Lista klubów, w których grał – jak widać – nie jest imponująca. Udinese i Empoli to włoskie średniaki, dopiero klub z Neapolu można uznać za europejską markę. Sęk w tym, że i tam Zieliński utknął na siedem długich lat. W Napoli przeżywał różne okresy. Bywał rezerwowym, ale też miał sezony, w których był wiodącym zawodnikiem klubu. Teraz kiedy z drużyny odeszło wielu starszych i zasłużonych graczy, to „Zielu” ma być liderem nowego Napoli. Zaczął bardzo dobrze i to akurat w spotkaniu z Liverpoolem Juergena Kloppa, trenera, który zawsze doceniał klasę polskiego pomocnika i nawet starał się go sprowadzić do miasta Beatlesów, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło.