W wielkim finale siatkarskich mistrzostw Europy niestety zabrakło Polaków. O prymat na Starym Kontynencie Słowenia walczyła z Włochami. Mecz był zacięty, pełny zwrotów akcji. Zatriumfowała Italia.
Nieudana pogoń
Pierwszy set układał się ewidentnie pod dyktando Słoweńców. Ich kunszt oczywiście należy docenić, ale warto też wspomnieć o tym, jak kiepsko serwowali ich przeciwnicy. Włosi już na samym początku starcia zmarnowali kilka zagrywek, czym bardzo pomogli zawodnikom z drużyny przeciwnej. Kluczowa zdawała się słaba dyspozycja Michieletto, który wraz z drużyną obudził się dopiero w połowie pierwszej części spotkania. W pewnym okresie podopieczni trenera De Giorgiego uzyskali wynik 7:1, ale nawet taka spektakularna pogoń nie wystarczyła, aby wygrać seta.
Dwaj królowie ze Słowenii
Gorsza dyspozycja Słoweńców przełożyła się także na początek drugiej partii meczu. Seria kilku udanych ataków sprawiła, że Włosi odskoczyli na kilka „oczek”, aczkolwiek ich radość nie trwała długo. Szybko tę przewagę roztrwonili i później do samego końca seta musieli mieć się na baczności, bo oponenci siedzieli im na ogonach. Następnie jednak to znowu Słoweńcy doszli do głosu i zaliczyli piorunującą końcówkę seta – królowali w niej Pajenk i Stern.
Potrzebny był tie-break
Czwarta partia w wykonaniu zespołu Alberto Giulianiego była zaczęła się podobnie do ich meczu z Polakami. Chodziło głównie o pewność i animusz, z jakim wykonywali kolejne akcje. Włosi byli jednak o tyle lepsi od Biało-Czerwonych, że potrafili czytać grę i bronić się przed mocnymi atakami Sterna czy Urnauta. Do tego zdobyli kilka punktów za sprawą asów serwisowych i w ten sposób uciekli rywalom.
Finał rozstrzygnął się więc w tie-breaku – bardzo wyrównanym, ale tylko do pewnego momentu. Kiedy Michieletto złapał rytm, punkty zdobywał seriami (także za sprawą asów serwisowych). Wtórował mu Lavia. Italia już nie wypuściła prowadzenia, wygrała piąty set do 11 i cały mecz 3:2.
Czytaj też:
Vital Heynen nie ma wątpliwości co do swojej przyszłości. „To chyba logiczne...”