Matias Sanchez dla „Wprost”: Gdy wspominam Tokio, dostaję gęsiej skórki. Witano nas jak bohaterów

Matias Sanchez dla „Wprost”: Gdy wspominam Tokio, dostaję gęsiej skórki. Witano nas jak bohaterów

Matias Sanchez
Matias Sanchez Źródło:Newspix.pl / Piotr Matusewicz / PressFocus / NEWSPIX.PL
Od dzieciństwa musiał walczyć nie tylko z konkurentami na boisku, ale i z opiniami dotyczącymi wzrostu. Sam mówi, że nie potrafi zliczyć, ile razy w życiu usłyszał, że jest za niski na siatkówkę. Kilkanaście lat później Matias Sanchez robi karierę w PlusLidze i reprezentacji Argentyny. Rozgrywający Ślepska Malow Suwałki i brązowy medalista olimpijski z Tokio w rozmowie z „Wprost” przedstawia wymagające kulisy wejścia do profesjonalnego sportu.

Dlaczego nie wierzono w jego umiejętności? Jaką popularnością cieszy się w Argentynie siatkówka? Skąd w PlusLidze tyle jego rodaków? Czemu wciąż ma gęsią skórkę na myśl o sukcesie na igrzyskach? Jedno z największych objawień polskiej ligi obecnego sezonu serwuje masę ciekawych opowieści.

Michał Winiarczyk („Wprost”): Ile razy w życiu słyszałeś, że jesteś za mały na siatkówkę?

Matias Sanchez (Śleps Malow Suwałki):To niemożliwe do określenia. Mógłbym tygodniami opowiadać historie z Argentyny, gdzie słyszałem: „jesteś dobry, ale zbyt mały na siatkówkę”. Komplementowano umiejętności techniczne, lecz momentalnie zwracano uwagę na warunki fizyczne, które przykrywały wszystkie atuty. Dzisiaj to już normalka. Przestałem się tym przejmować. Wcześniej próbowałem sił w piłce nożnej i tenisie. Ćwiczyłem też rekreacyjnie pływanie, ale ostatecznie postawiłem na walkę o siatkarskie marzenia i dziś tego nie żałuję.

Masz siatkarską rodzinę.

Jesteśmy związani z Obras San Juan od dziesięcioleci. Dziś tata pełni funkcję sponsora, a mama jest prezesem klubu. Brat wciąż gra w siatkówkę, ale nie w tym zespole. Obras to dobry klub, w którym rozwijało się wielu zawodników, którzy występowali lub występują w reprezentacji Argentyny – ja, Gonzalo i Rodrigo Quiroga czy Bruno Lima. Mamy czym się pochwalić, choć więcej mówi się o drugim z klubów z San Juan, UPCN, który od lat zdobywa mistrzostwa kraju.

Kiedy zrozumiałeś, że twoje zalety siatkarskie przykrywają parametry fizyczne i możesz spróbować sił w profesjonalnej karierze?

Przez wiele lat nie wiedziałem, jak mam o tym myśleć. Zdawałem sobie sprawę, że jak na swój wiek umiem grać. Ludzie też to dostrzegali. Ale zawsze ze słowami pochwały wypowiadano zdanie o niskim wzroście. Generalnie panowała opinia, że nie mam szans na grę nawet w pierwszej lidze, bo nie dam sobie rady ze znacznie wyższymi zawodnikami. Gdy jednak sam w głowie uznałem, że mogę zrobić karierę, przestałem zwracać uwagę na opinie ludzi.

Argentyńscy siatkarze przeważnie nie uchodzą za wysokich i silnych zawodników. Jesteście jednak szybcy i skoczni.

Nie mamy takiej budowy jak Rosjanie, Kubańczycy czy Polacy. W związku z tym musimy trenować inaczej, bo wasze sposoby treningu prawdopodobnie nie przyniosłyby nam wielkiej korzyści. U nas bardzo mocno stawia się na trening techniczny. Widać to chyba po grze. Trudno znaleźć inne kadry grające lepiej od nas pod tym względem. Jak masz w zespole zawodnika mierzącego około 210 centymetrów wzrostu, to on bez problemu ci skoczy i zaatakuje piłkę. Z drugiej strony masz takiego Jana Martineza Franchiego, który ma 190 centymetrów. On musi znacznie mocniej myśleć przy ataku. Kombinować ze szybkością, nieszablonowym zagraniem, bo w przeciwnym wypadku zostanie łatwo zablokowany. Mamy taki styl siatkówki, w którym musimy bardzo się nagłówkować nad zdobyciem punktu, być o krok przed rywalami. Prosty, toporny volley skazuje nas na pożarcie.

Uważasz siatkówkę w Argentynie za popularny sport?

W ostatnich latach zyskała na znaczeniu za sprawą medalu olimpijskiego. Nie jest oczywiście dyscypliną pierwszego wyboru. Nic nie ma podejścia do piłki nożnej. Popularna jest także koszykówka, bo reprezentacja odnosiła sukcesy na igrzyskach, a zawodnicy rywalizowali w NBA. Siatka jest znana, ale nie można porównywać jej wizerunku w Argentynie do tego widocznego w Polsce. Dwa różne światy.

Luciano De Cecco powiedział mi, że jego zdaniem siatkówka znajduje się pod koniec drugiej dziesiątki rankingu najpopularniejszych dyscyplin. „Panowie Conte czy De Cecco grają w Polsce albo we Włoszech przeciwko najlepszym siatkarzom świata. Wiesz kogo to interesuje w Argentynie? Nikogo” – opowiadał.

Na pewno nie powiem, że siatkówka jest dwudziestym sportem Argentyny. Jestem zdania, że należymy do Top 5, albo co najmniej ocieramy się o tę czołówkę. Jest spora różnica między piłką nożną i koszykówką a resztą dyscyplin, ale nie oznacza to, że jesteśmy całkowicie anonimowi. Medal na igrzyskach sporo zmienił w naszej rozpoznawalności. Szanuję zdanie Luciano, ale w tym przypadku się z nim nie zgodzę.

Gdy przygotowywałem się do wywiadu, moją uwagę przykuły twoje liczne medale i wyróżnienia indywidualne w rozgrywkach młodzieżowych. Można powiedzieć, że byłeś częścią pewnego rodzaju złotej generacji w Argentynie?

Mieliśmy solidne roczniki 1989-1991 z Martinem Ramosem, Sebastianem Sole, Nicolasem Uriarte czy Facundo Conte. Potem weszły roczniki 1992-1994, które nie należały do najmocniejszych. Nie mieliśmy z nimi dużych sukcesów na arenie międzynarodowej. Wydaję mi się, że z tamtego okresu tylko Quiroga przebił się do dużej siatkówki. Później przyszedł czas na nas. Szczęśliwie trafił się wysyp dobrych zawodników – Santiago Danani, Bruno Lima, Augustin Loser, Nicolas Zerba, Luciano Palonsky czy Martinez. Nie potrafię wytłumaczyć, co sprawiło, że w jednej reprezentacji młodzieżowej występowało tylu utalentowanych siatkarzy. To, co najważniejsze, to fakt, że ci zawodnicy i kolejni następni wyjeżdżają za granicę i grają na dobrym poziomie. To wpływa pozytywnie na poziom argentyńskiej reprezentacji i całej naszej siatkówki.

To prawda, że zagrałeś pierwszy seniorski mecz jako 13-latek w drugiej lidze?

W klubie występował starszy brat. Pewnego dnia powiedział, że nie chce grać, ale za to zaproponował, by dano szansę mnie. „Matias jest młody i utalentowany. Potrafi zrobić lepsze rzeczy na boisku niż ja” – powiedział. Muszę mu podziękować, bo był to szlachetny gest z jego strony. Debiutowałem przy rodzinie i znajomych. Byłem poddenerwowany, bo miałem tylko 13 lat, a naprzeciwko stali dorośli faceci. Nie poszło jednak tak źle.

To był moment, w którym uświadomiłeś sobie, że jesteś lepszym siatkarzem od brata?

Ja w sumie nigdy nie uważałem się za lepszego. On po prostu wybrał inną drogę. Gdyby lepiej podchodził do treningów w młodym wieku, to też mógłby zrobić karierę. Nie był imprezowiczem, ale nie podchodził profesjonalnie do siatkówki. Brakowało mu sumienności. Nie poszedł dobrą ścieżką. Tylko tym się głównie różnimy.

Łatwo było opuścić ojczyznę na rzecz Brazylii?

Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć, że tak. Samolotem dzieliło mnie dwie godziny. To kraj sąsiadujący z ojczyzną, więc nie było zbyt dużej różnicy kulturowej i atmosferycznej. Pobyt w Brazylii nie był wielkim wyzwaniem, jeśli porównany to z przeprowadzką do Polski. Dla Argentyńczyka przeprowadzka do waszego kraju, to jak zderzenie z innym życiem (śmiech).

Liga brazylijska stoi na lepszym poziomie względem argentyńskiej. Sesc Rio de Janeiro był jednym z czołowych klubów kontynentu. Trafiłem do zespołu z wielkimi zawodnikami takimi jak Mauricio Borges, Wallace, Flavio Gualberto czy Gustavao. Gdy masz w składzie siatkarzy takiego pokroju, to gra staje się łatwa. Zagrasz piłkę do Wallace’a – macie punkt. Zagrasz do Flavio, Martineza czy Borgesa – macie punkt. Byłem młodym zawodnikiem, który przeżywał siatkarski piękny sen. Czułem się świetnie reprezentując tak mocną ekipę.

Która liga jest lepsza – brazylijska czy polska?

Dzisiaj? Oczywiście, że polska. Pięć lat temu Superliga mogła konkurować z PlusLigą. Miałeś Sadę Cruzeiro, Funvic Taubate czy Sesi – kluby, w których z powodu dobrych finansów i wyników chcieli grać najlepsi siatkarze świata. Obecna sytuacja ekonomiczna w Ameryce Południowej nie pozwala już na duże ruchy i wielkie budżety. Zawodnicy, nawet Brazylijczycy, coraz chętniej wyjeżdżają do Europy, bo mogą liczyć na lepsze kontrakty. Kiedyś w kadrze Brazylii większość grała w rodzimej lidze. Teraz może tylko dwóch lub trzech w niej gra, bo reszta ma lepsze warunki za granicą. We Włoszech nie mogą narzekać na wynagrodzenie.

Argentyńczykom łatwo przychodzi wyjazd z rodzimej ligi do Europy?

Mamy w głowie zakodowane, że chcąc zrobić dużą karierę w siatkówce, musimy opuścić dom. Wyjazdy z kraju nie stanowią problemu. Jesteśmy przyzwyczajeni do zmian. Gdyby teraz w PlusLidze powiedziano, że następuje redukcja budżetów i będzie stawiać się tylko na Polaków, to nikt z nas nie załamywałby rąk. Oczywiście, to nie jest w stu procentach tak łatwe jak o tym opowiadam. Wyjeżdżając z kraju opuszczasz bliskie ci miejsce. Żegnasz się z rodziną i przyjaciółmi. To jednak koszt, na który godzi się każdy ambitny argentyński siatkarz.

Przeprowadzka do Francji również nie była dla mnie problemem. Trafiłem tam wraz z Palonskym i Loserem, więc nie było problemu z aklimatyzacją. Trochę przerażał Covid, bo wtedy cały kraj był zamknięty. Życie z przyjaciółmi sprawiało, że byłem spokojniejszy i nie patrzyłem na grę w siatkę jako na pracę. W sumie… to nigdy tak nie postrzegałem sportu. Patrzę na siatkówkę jako na pasję, którą kocham.

Poziom ligi francuskiej cię zaskoczył?

Gra we Francji była zderzeniem z wieloma kulturami siatkarskimi. W Ameryce Południowej nie ma takiej różnorodności, jeśli chodzi o siatkarzy. Tutaj miałem masę przeciwników z różnych regionów. To było dobre dla mojego rozwoju. Dla mnie liga francuska była troszeczkę bardziej techniczna niż PlusLiga, bo w Polsce grają jednak lepsi zawodnicy pod względem fizycznym. Atakujący i przyjmujący są tutaj wyżsi i silniejsi. Grając we Francji uczysz się właśnie tego sprytu, który później przydaje się w starciach z wielkimi reprezentacjami. Liga francuska była też bardzo konkurencyjna. Jednego roku walczysz o mistrzostwo, by w następnym spaść z ligi. To brzmi dziwnie, ale przykład AS Cannes pokazuje, że to możliwe.

W Polsce raczej nie.

Raczej masz rację (śmiech). Chciałem tutaj grać. Od dawna uważałem Polskę czołową ligę świata. W zależności od tego, kogo zapytasz, usłyszysz, że to pierwsza lub druga liga świata. Nie ma to dla mnie znaczenia. Marzyła mi się rywalizacja z najlepszymi, a PlusLiga dawała taką możliwość. Gdy dowiedziałem się, że mam ofertę z Suwałk, od razu powiedziałem: „bierzemy”. Wielu trenerów i „kolegów” nie wierzyło w to, że kiedykolwiek zagram w lidze takiej jak ta. No bo przecież, gdzie ja, taki niski gość, miałby konkurować z najsilniejszymi siatkarzami świata? Dla mnie najważniejsze jest to, że by czuć się szczęśliwym, a gra przeciwko najlepszym zawodnikom sprawia mi radość.

Miałem spore obawy jak poradzę sobie życiowo w Polsce. Nie znałem angielskiego. Zacząłem się go uczyć dopiero jak podpisałem kontrakt, czyli nieco ponad rok temu. Powiedziałem wtedy sam do siebie: „Stary, za kilka miesięcy lecisz do Polski. Jak będziesz tam rozmawiał?” Gdy finalnie znalazłem się już w Suwałkach, obawy nie zeszły. Minęły dopiero gdy zapoznałem się z ludźmi. Bardzo podoba mi się towarzystwo z klubu. Jeśli chcę to zawsze znajdę kogoś, z kim mogę pogadać. Podczas pierwszych tygodni bałem się jak sobie poradzę. Teraz nie mogę na nic narzekać.

To może pójdziesz za ciosem i nauczysz się polskiego?

Niemożliwe. Znam kilka słów, ale nie nadają się do publikacji. (śmiech)

instagram

Co wiedziałeś o Polsce przed podpisaniem kontraktu ze Ślepskiem?

Nic. Rozmawiałem trochę z Facundo. Powiedział, że może być mi trudno, bo tu przez większość roku jest chłodno, a zimą robi się ciemno o piętnastej. No cóż… nie kłamał. Czułem się dziwnie, kiedy w niedzielę rozmawiałem z rodziną jedzącą na zewnątrz, podczas gdy ja za oknem widziałem ciemność. Nie narzekam na to, bo to życie, na które sam się zdecydowałem.

Czym zajmujesz głowę w wolnym czasie?

Mam kilka zainteresowań. Lubię bawić się przy konsoli DJ, ale to tylko w ramach zabawy. Czytam też sporo książek. Ciekawi mnie tematyka kosmosu, wszechświata itp. Poza treningami i meczami mam tutaj w Suwałkach sporo czasu wolnego. Jestem singlem, więc mogę oddawać się moim hobby dosyć często.

Mówiłeś wcześniej, że uważasz PlusLigę za czołowe rozgrywki świata. Zdziwił cię poziom, gdy zetknąłeś się z nimi na żywo?

Muszę powiedzieć, że tak. Wtedy dobitnie zrozumiałem, że tutaj grają naprawdę dobrzy zawodnicy. Zobaczyłem gości, którzy grają tak, że nie pamiętam czy kiedykolwiek widziałem podobny poziom. Wzięło mnie wtedy na przemyślenia. W Polsce jest wielu zawodników, którzy nie wybiją się w kadrze tylko dlatego, że macie jedną z najsilniejszych drużyn świata. Widziałem siatkarza, który w reprezentacji mógłby być co najwyżej ósmym atakującym, a u nas byłby pierwszym lub drugim. Macie masę przyjmujących, która nie oddałaby nikomu miejsca w kadrze Argentyny, a w reprezentacji Polski nie ma nawet szans na stanie w kwadracie. Oba kraje dzieli ogromna przepaść, jeśli chodzi o bogactwo zawodników. Wspaniale gra się na takim poziomie w halach zapełnionymi kibicami. Wydaje mi się, że zespoły PlusLigi nie potrzebują tylu obcokrajowców w składzie, by tworzyć rozgrywki na najwyższym poziomie.

Z kim się zaprzyjaźniłeś w Suwałkach?

Mamy zespół, który bardzo dobrze się dogaduje. Nie będę kłamał, podobnie jak z Polską, tak i zawodników Ślepska w ogóle nie znałem przed dołączeniem do klubu. Mówiły mi coś nazwiska Mirana Kujundzicia, bo grał we Francji i Pawła Halaby, bo kojarzyłem go z młodzieżowych rozgrywek reprezentacyjnych. Pozostali byli kompletnie anonimowi. Zobaczyłem, jak grają Filipiak, Sapiński, Depowski czy Takvam i pomysłem: „kur**, to świetni siatkarze! Jakim cudem oni grają w PlusLidze, a ja ich nie kojarzę?” (śmiech).

W tym roku w PlusLidze gra wielu Argentyńczyków.

Można powiedzieć, że pomimo dystansu trzymamy się tu w Polsce razem. Wszyscy jesteśmy dla siebie dobrymi przyjaciółmi. Przykładowo niedawno spotkałem się z Dananim w Warszawie. My, Argentyńczycy, jesteśmy blisko siebie nawet tutaj, tysiące kilometrów od domu. W naszej mentalności są wspólnie spotkania. Cieszy mnie to, że gra tu wielu kolegów, bo zawsze znajdzie się ktoś, z kim sobie pogadasz.

Fakt, że twój reprezentacyjny trener, Marcelo Mendez, również pracuje w PlusLidze także może być pomocny.

Zna nas bardzo dobrze, a dzięki temu, że pracuje w Polsce, to ma okazje na bieżąco obserwować nas i rozmawiać na żywo. Jeżeli mamy jakiś problem, to możemy bez przeszkód zadzwonić do Marcelo z prośbą o poradę. To świetny i pomocny człowiek. Dzięki temu, że jest nas tutaj wielu, nie czujemy się aż tak bardzo samotni.

Kto ma trudniejsze zadanie w Polsce – Mendez czy wy?

Raczej on, bo jako trener w PlusLidze zderzasz się z olbrzymią presją. Jeśli zespół Mendeza nie wygra trzech meczów, to już ogłasza się alarm. Rozpoczyna się dyskusja, a potem nagonka. Robota szkoleniowca jest o wiele trudniejsza od gry siatkarza, ale myślę, że nasi trenerzy robią w Polsce dobrą robotę. Marcelo i Javier Weber pokazują się z dobrej strony. Bardzo dobrze pamięta się Daniela Castellaniego i Raula Lozano. Cała czwórka zrobiła wielką promocję argentyńskiego stylu gry.

PlusLiga stała się popularniejsza w Argentynie dzięki wam?

Już się o niej mówiło, gdy w Polsce grali Uriarte z Conte. Teraz może być jeszcze popularniejsza, bo mamy wielką kolonię w PlusLidze. Argentyńczycy nas wspierają. Chcą oglądać siatkówkę na wysokim poziomie, a w Polsce jej nie brakuje.

Pamiętasz swoje pierwsze wspomnienia z grą w pierwszej kadrze Argentyny?

Zagrałem jeden turniej jako 16-latek. To niby była seniorska kadra, ale żadna poważna impreza. Nie było też czołowych graczy. Za pierwsze prawdziwe zawody mogę uznać Ligę Narodów 2018. Czułem się podekscytowany na myśl, że będę grał w jednym zespole z De Cecco, Conte czy Sole. Miałem dziesięć lat, a oni już chyba grali w seniorskiej reprezentacji. Nie wiedziałem, czy to mi się śni, czy naprawdę ci goście stali się kolegami z zespołu. Co ważne, od razu mnie zaakceptowali. To wspaniali ludzie, którzy dodali mi pewności siebie. Słuchałem ich rad uważnie, bo jak miałbym nie wierzyć idolom?

Jaki z perspektywy drugiego rozgrywającego jest Luciano De Cecco?

Najlepszy na świecie. Z jednej strony masz za konkurenta geniusza siatkówki. Z drugiej strony masz także najlepszego nauczyciela gry na tej pozycji. Bardzo lubię z nim trenować, bo mogę podpatrzeć od niego wiele ciekawych zagrań. To człowiek o niebywałym talencie, który sprawia, że rozegranie staje się proste. W rzeczywistości tak proste to nie jest. Podobają mi się jego nieszablonowe zagrania, to jak potrafi oszukać przeciwników i sprawić, że gubią się w czytaniu gry. To jego główny atut – nigdy nie wiesz co mu przyjdzie do głowy. Inni rozgrywający stawiają na dokładną precyzję. On też to ma, ale dorzuca jeszcze nieszablonowość. Koledzy od ataku mają z nim dobrze. Mogą w ciemno skakać, bo wiedzą, że piłka poleci tak, jak im najwygodniej. Wszyscy jesteśmy ludźmi. Każdemu z nas może zdarzyć się zły dzień, ale De Cecco to po prostu inny świat. Znajduje się o jedną lub dwie klasy przed innymi rozgrywającymi.

Co złożyło się na wasz wynik na igrzyskach w Tokio? Zaskoczyliście wszystkich zdobywając brąz.

Mieliśmy niesamowitą formę. Graliśmy świetnie w przyjęciu, dobrze dogrywaliśmy. Nasza ofensywa opierała się na szybkiej grze przy siatce. Luciano robił niesamowitą robotę. Dodatkowo wielką formę miał Lima, nasz atakujący. Hurtowo zdobywał punkty. Wiedzieliśmy, że z taką dyspozycją stać nas na medal. Mieliśmy wpojone, że grając na 100 procent możliwości, nikt nie pokona Argentyny.

instagram

Igrzyska to trudny turniej. Nie potrafię wskazać jednego meczu, który wykończyłby nas bardziej niż inny. Już w fazie grupowej graliśmy z wielkim ryzykiem. Porażka ze Stanami Zjednoczonymi eliminowała z awansu do ćwierćfinału. Co prawda przegraliśmy później z Francją w półfinale, ale szybko się otrząsnęliśmy, wiedząc, że czeka nas mały finał, czyli mecz o trzecie miejsce. Do dziś nie potrafię sobie powiedzieć, że mecz z Brazylią i to, co wydarzyło się po ostatniej piłce, było prawdą. Mogę zakończyć karierę za 15 czy 10 lat. Gdy wtedy usiądę i zacznę wspominać o przygodzie z Tokio, to…

(Sanchez udaje, że mu zimno – przyp. M.W)

…wciąż będę czuł gęsią skórkę tak jak teraz.

Czuć, że nawet emocjonuje cię to teraz, gdy opowiadasz.

Wyobraź sobie, że w wieloletniej historii startów, Argentyna do 2021 roku tylko raz zdobyła medal olimpijski w siatkówce – w 1988 roku. Tokio to moje pierwsze igrzyska w życiu. Od razu przyjechałem z nich z brązem. Emocji, które do dziś tkwią we mnie, nie da się wyrazić zwykłymi słowami.

W San Juan po naszym sukcesie zapanowała ekscytacja. Oprócz mnie z tego miasta pochodzi Lima i Pereyra. Byliśmy powitani niczym bohaterzy narodowi. Mnóstwo ludzi, polityków, do tego oficjalny przejazd. To wspomnienia, które brzmią jak bajka.

Dla Argentyńczyków z pewnością.

Igrzyska to szybki turniej, z formatem, który sprzyja niespodziankom. Polska była jednym z głównych faworytów do złota, ale potknęła się na etapie, gdzie nie ma żadnego miejsca na błędy. Możesz być światowym hegemonem przez lata, ale jeśli w dzień ćwierćfinału źle wstaniesz, to możesz stracić szansę, o jaką długo walczyłeś. Lubię format turnieju olimpijskiego, bo ci teoretycznie słabsi mogą wygrać z najlepszymi. Spójrz na stary format mistrzostw świata. Tam najlepsze reprezentacje mogły sobie na luzie rozgrywać pierwsze mecze, bo nawet potknięcie im nic nie robiło. A tutaj? Mieliśmy piekielnie trudną fazę grupową, a później każdy mecz na wagę medalu. Kto normalny postawiłby na to, że zdobędziemy medal?

Co z tego, że rywale na papierze wydawali się lepsi, skoro my w dniu meczowym byliśmy bojowo nastawieni, jakby od meczu zależała nasza cała przyszłość. Nikt nam nie wieszał medali. Nie musieliśmy niczego udowadniać, ale zrobiliśmy to dla siebie i milionów Argentyńczyków. Pokazaliśmy, że jesteśmy prawdziwym zespołem.

Uważasz, że jesteś w stanie zastąpić De Cecco jako pierwszy rozgrywający reprezentacji Argentyny?

Na dziś nie znam odpowiedzi. Luciano to wciąż część naszego zespołu. Nie chcę myśleć, o byciu drugim Luciano, bo to niemożliwe. On jest jedyny w swoim rodzaju. Jeśli przyjdzie taki dzień, że dostanę szansę, to zrobię wszystko, by nie stracić zaufania. Ja i Luciano trochę różnimy się, jeśli chodzi o styl gry, ale nie brakuje mi wiary w siebie.

Masz jakieś siatkarskie marzenia?

Chce po raz kolejny zagrać na igrzyskach i to w sumie tyle. Nie jestem człowiekiem wybiegającym w przyszłość. Nie zadręczam się myślami o tym, co mnie czeka. Interesuje mnie to, jakim człowiekiem i siatkarzem jestem dziś. Życie jest krótkie, a ja staram się z niego korzystać najmocniej jak to tylko możliwe każdego dnia. Wierzę, że jeśli masz marzenie i chęć podążania za nim, to ono nigdy nie będzie niemożliwe do zrealizowania.

Czytaj też:
Aluron CMC Warta Zawiercie dała popis! Półfinał coraz bliżej
Czytaj też:
Najlepsza polska siatkarka niedoceniana w kraju? „We Włoszech jestem postrzegana dużo wyżej”

Źródło: WPROST.pl