Kryspin Baran przed laty założył spółkę Aluron. Jest kibicem siatkówki i to z jego inicjatywy utworzony został klub Aluron Warta Zawiercie, nawiązujący nazwą do dawnego klubu siatkarskiego, który w 1997 roku został rozwiązany. Jego zespół w 2017 roku awansował do PlusLigi, a w sezonie 2021/22 zdobył brązowy medal mistrzostw Polski. W rozmowie z "Wprost" prezes zespołu wypowiedział się m.in. nt. wielkości ligi, transferów, decyzji dot. zatrudnienia Michała Winiarskiego i o finansowaniu swoich rywali, wspieranych przez spółki skarbu państwa.
Kryspin Baran dla "Wprost": Barkom wszedł do PlusLigi tylnymi drzwiami
Norbert Amlicki, „Wprost”: Chciałem zacząć od bieżących spraw. We wtorek 28 listopada zorganizowano Zwyczajne Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy Polskiej Ligi Siatkówki S.A. W tajnym głosowaniu przedstawicieli klubów PlusLigi zadecydowano o pomniejszeniu ligi do 14 zespołów od sezonu 2025/26. Czy jest pan z tego zadowolony?
Kryspin Baran, prezes Aluronu CMC Warty Zawiercie: Tak. Byłem przeciwko powiększeniu ligi i wstrzemięźliwy przy działaniach rozszerzających. I cieszy mnie to, że teraz większość dojrzała i wycofuje się z tak szeroko prowadzonych rozgrywek. Wyjdzie to dla dobra siatkówki i rozgrywek.
A czy dalej pan podtrzymuje to, co kiedyś pan mówił m.in. w „Przeglądzie Sportowym”, że w rozgrywkach powinno brać udział 12, ewentualnie 14 zespołów?
Podtrzymuję, aczkolwiek teraz wszyscy jesteśmy mądrzejsi o pewną obserwację ostatnich miesięcy. Nie tyle sama ilość zespołów to determinuje, a okres, w którym rozgrywki mogą się odbywać. 16 zespołów było zbyt dużą liczbą, bo nie mamy takiej jakości sportowej w kraju, by mieć w składzie kilkudziesięciu zawodników, którzy byliby w stanie grać na tak wysokim poziomie.
Natomiast fakt, że musimy się zmieścić w 28 – 29 tygodniach rozgrywek ze względu na natłok wydarzeń międzynarodowych, też trzeba brać pod uwagę. Mając teraz więcej czasu, być może te 14 zespołów będzie dobrym rozwiązaniem. Jeśli w dalszym ciągu będziemy ściskani przez FIVB i na rozegranie ligi będzie mniej tygodni, być może kolejne zmniejszenie PlusLigi będzie miało sens.
Nie twierdzę, że ta dyskusja jest obecnie konieczna. Będę bardzo zadowolony, jak dostaniemy czas na rozegranie pełnej ligi i play-offu między 14 zespołami. Taka liczba drużyn potrafi trzymać jakość i w ostatnich latach przed poszerzeniem ligi widzieliśmy, że wśród tej liczby drużyn nie było wyraźnych autsajderów, którzy zaniżaliby jakość.
W związku ze zmniejszeniem PlusLigi pojawiły się takie sugestie, że należałoby od rozgrywek odsunąć ukraiński Barkom Każany Lwów. W rozmowie z „Przeglądem Sportowym” właściciel klubu Oleg Baran zapowiedział walkę o interes swojej drużyny. Jakie jest pana zdanie w tej kwestii?
Nie należy zapominać, iż te dwa zagadnienia, czyli powiększenie PlusLigi i dołączenie Barkomu Każany Lwów były powiązane ze sobą. Ukraińcy byli beneficjentem powiększenia polskiej ligi. Trzeba szczerze sobie powiedzieć, więc nie uważam, że obserwacje klubów, które uważają, że przy zmniejszeniu ligi, należałoby przemyśleć wycofanie tej drużyny, były przesadzone.
Uważam to za bardzo sensowne. Klubowi należy okazać szacunek, bo bardzo dobrze sobie radzi na polu sportowym, ale w kwestii organizacyjnej, marketingowej i promocyjnej Barkom żadnych walorów nie wnosi. Klub dostał się do PlusLigi tylnymi drzwiami, więc nie widzę powodów, by rozpatrywać jedynie sportowe możliwości wycofania z rozgrywek, bo w ten sposób do ligi nie wszedł.
Jakiś czas temu został pan wybrany przez Parlamentarny Zespół ds. Piłki Siatkowej Prezesem Roku 2023. Następnie na walnym zgromadzeniu PLS otrzymał pan brązową odznakę „Za zasługi dla sportu”. Trzeba przyznać, że ostatni czas jest dla pana bardzo udany.
Trudno mi mówić o samym sobie. Dziękuję za wyróżnienia, dobre słowo, które się z zewnątrz pojawia. Natomiast technicznie patrząc, klub prowadzony przeze mnie rozwija się w stabilny sposób, ale my żadnego trofeum nie wygraliśmy, ani pucharu, ani mistrzostwa. Mam nadzieję że w przyszłości pojawią się również te sukcesy.
Na razie działamy na stopie PlusLigowej, aktywnie działamy z młodzieżą, prowadzimy własną akademię, jako jedyni uruchomiliśmy przed kilkoma miesiącami projekt siatkówki na siedząco. Jest wiele inicjatyw, które się wokół naszego klubu pojawiły i dziękuję za ich docenienie.
Czy takie wyróżnienia nakładają dodatkową presję na pana codzienne obowiązki?
Tak i na pewno napędza do kolejnych działań. Osoby z zewnątrz doceniają to, co zrobiłem i na pewno liczą na więcej. Są one mobilizujące, a nie paraliżujące. Sam jestem zwolennikiem tego typu motywacji.
Czy tymi transferami, które pan zrobił przed tym sezonem, chciał pan też poniekąd udowodnić, że te wyróżnienia były słuszne? Przypomnijmy, do klubu dołączyli: Mateusz Bieniek, Szymon Gregorowicz, Karol Butryn, Luke Perry, Daniel Gąsior, Michał Szalacha, Samuel Cooper, Trevor Clevenot.
Decyzje zapadały wcześniej, więc trudno mi je łączyć. Takie transfery nie są sklep internetowy, w którym decyzję można podjąć z dnia na dzień. Rozmowy prowadzone są przez lata i za tym idzie budowanie wiarygodności klubu wśród reprezentantów kraju. Na pewno zatrudnianie zawodników utytułowanych zwiększa prawdopodobieństwo wysokich wyników sportowych, natomiast wynikają one z przemyślanego i stabilnego rozwoju klubu oraz pomysłu na bycie coraz lepszym, niż jednorazowy efekt chęci potwierdzenia, że jak dostanę wyróżnienie, będę mógł zatrudnić kadrowiczów. Tak to nie wyglądało.
Czy budżet Warty Zawiercie może się porównywać z np. Rzeszowem, który ma jeden z wyższych budżetów w lidze i może sprowadzić większość zawodników PlusLigi? W ostatnim czasie dużo mówi się o transferze Bartosza Bednorza z ZAKSY.
Nie możemy się z nimi równać, bo nasz budżet jest kilkadziesiąt procent niższy. Z tego wynika, że w dużej części rozmów musimy odpuścić. Utytułowani zawodnicy często wybierają oferty lepiej sytuowanych klubów. Na szczęście jesteśmy tuż za tymi kilkoma najbogatszymi, a przy okazji mamy najlepszą opinię, jeśli chodzi o organizację klubu i klimat, który jest pozytywny. Mamy najlepszy sztab medyczny w Polsce i wiele innych argumentów przemawiających za naszym klubem niż pieniądze. Jeśli nie są one na pierwszym miejscu u danego zawodnika, te rozmowy przebiegają dużo łatwiej.
Może pan podać przykład zawodnika, z którego musieliście zrezygnować ze względu na konkurencyjną ofertę z bogatszego klubu?
Nie chcę podawać nazwisk, ale co roku takie sytuacje się zdarzają, że zawodnik wybiera korzystniejszą finansowo ofertę, chociaż woli nasz klub. Są też przykłady zawodników, którzy wybrali nasz klub pomimo posiadania dużo wyższych ofert finansowych.
Pytam o to, bo krążą plotki, że Mateusz Bieniek otrzymał ogromny kontrakt, jeden z najwyższych w klubie.
Te plotki były przerysowane i pozbawione sensu. Jak nowy zarząd ujawnił, że budżet PGE Skry Bełchatów wynosił 25 mln zł w ubiegłym sezonie, łatwo zrozumieć, że jeśli ktoś wydał te pieniądze, było mu na rękę, by sprawiać wrażenie w otoczeniu i radach nadzorczych, że te kontrakty były wielomilionowe. Tyle słowem komentarza, natomiast takie zagrywki w siatkówce powszechnie się nie zdarzały i mam nadzieję, że był to jednostkowy przypadek.
Domyślam się, ze zainteresowanie środkowym było spore. Czy mógłby pan zdradzić część kulis, jak wyglądały negocjacje?
Nie wiem jaka była konkurencja, bo interesowała mnie głównie moja propozycja. Nie podpytuje o propozycje innych klubów. Zawodnik miał bardzo trudny moment, bo nie zwykł przegrywać i plasować się w końcu tabeli PlusLigi. Dwie strony dążyły do tego transferu. My przedstawiliśmy swoją ofertę, a Mateusz chciał opuścić poprzedni klub i zmienić środowisko, będąc zawiedzionym tym, jak sportowo i organizacyjnie wyglądało.
Negocjacje były czyste i klarowne. Fakt, że sam zawodnik postanowił ponieść koszty rozstania z klubem, dowodzi, że wbrew temu, co sądzi opinia publiczna, dla sportowców pieniądze to nie wszystko. Nawet chcąc zerwać kontrakty z klubem, był w stanie ponieść wysokie koszty, by nie niszczyć swojej kariery i nie utknąć w toksycznym miejscu. To był szczególny przypadek.
Warta Zawiercie w 2017 roku wywalczyła awans do PlusLigi. W ciągu pięciu lat zostaliście czołowym klubem, co dla beniaminków nie jest łatwe. Wam się jednak udało. Co was odróżnia od innych zespołów, które po awansie z reguły spadają z ligi?
Nie jesteśmy jedyni, bo wśród klubówm które awansowały od chwili ponownego otwarcia ligi w 2017 roku, są Ślepsk Malow Suwałki i LUK Lublin. Te kluby radzą sobie po awansie sportowym. Trudno tym zespołom cokolwiek zarzucić czy to organizacyjnie, czy sportowo i dobrze się wpisują w klimat naszych rozgrywek. Nie chciałbym sobie żadnych zasług dopisywać, bo jest to naturalny proces, w którym jedni wchodzą i nie wykorzystują swojej okazji po awansie, a inni mają tyle determinacji, że się udaje. My jesteśmy tylko potwierdzeniem tego, że otwarcie PlusLigi miało sens i nowe kluby wnoszą coś nowego do rozgrywek.
Czy trudno dogonić czołówkę PlusLigi bez wsparcia spółek skarbu państwa?
Bardzo trudno. Wymaga od nas dużego wysiłku nie tylko w pozyskiwaniu budżetu, ale i w oszczędnościach na wielu polach, na których inne kluby nie muszą tego robić. Pisaliśmy się na to. Nie mamy żadnego poparcia ani politycznego, ani sponsora ze strony spółek skarbu państwa, czy samorządów.
Byliśmy odsuwani na bok, żadne zapytanie, czy oferta kierowana do spółek skarbu państwa, nawet jeżeli dotyczyła wsparcia klubów młodzieżowych czy akademii siatkówki nie doczekała się odpowiedzi. Zawiedziony tym nie jestem.
Płacę wielomilionowe rachunki jako przedsiębiorca, a w prądzie są utopione koszta również sponsoringu moich przeciwników. Fakt, że muszę konkurować z zespołami sponsorowanymi przez spółki energetyczne, które otrzymujemy my, jako konsumenci, budzi lekki niesmak, ale taką rzeczywistość sobie zbudowaliśmy i musimy ją zaakceptować.
Czy w budowie drużyny i jej rozwoju pomaga obecność w województwie "wielkiego brata", czyli Jastrzębia?
Województwo śląskie jest najmocniejsze w Polsce, jeśli chodzi o obecność klubów i poziom sportowy. Poza wspomnianym mistrzem Polski mamy GKS Katowice i Norvid Częstochowa. Niedawno mieliśmy klub z Bielska-Białej, czy Będzina, także klubów na wysokim poziomie jest wiele. Na pewno pomaga budować jakość.
Nasza młodzież ma duże pole do rywalizacji, w momencie, gdy grupy tych wszystkich klubów dobrze pracują i się rozwijają. Ja jestem takiego zdania, że lepiej mieć wysokiej klasy przeciwników, by mieć z kim rywalizować, niż być monopolistą na pustym polu. W związku z tym cieszę się że mamy możliwość prowadzenie rozgrywek na terenie najlepszego siatkarskiego województwa w Polsce.
Chciałem również zapytać o nową halę w Zawierciu. Ten temat przewija się od lat. Ostatnio wybudowano i otworzono nowoczesną halę sportową przy SP nr 9 w Zawierciu. Są jakieś plany dotyczące waszego przeniesienia?
Hala przy SP nr 9 jest bez widowni i tam toczą się rozgrywki szkoleniowe siatkówki, piłki nożnej i piłki ręcznej, więc żadnych planów z tym obiektem nie wiążemy. Miasto Zawiercie planuje budowę hali widowiskowo sportowej, gdzie mogłyby się odbywać nie tylko nasze mecze, ale i koncerty, kabarety. Wokół niej miałoby się toczyć życie kulturalne miasta. Miasto jest na etapie tworzenia koncepcji organizacyjno-finansowej związanej z tą inwestycją.
A nie ma pan takiego przekonania, że wasz dotychczasowy obiekt jest waszym atutem? Na pewno ma on swój klimat.
Rzeczywiście na naszym obiekcie wydarzenia widać z bliska. Są one wręcz na wyciągnięcie ręki i dla oglądających ma na pewno swój walor. Natomiast nie możemy zapominać, że jednak rozwijamy się i są oczekiwania, by na naszych spotkaniach była większa widownia. My już siódmy rok z rzędu mamy komplet, więc chętnych jest więcej, niż 1500 dostępnych miejsc w hali. Są też większe oczekiwania cywilizacyjne, dotyczące części wspólnych – toalet i kateringu. Ewidentnie pomimo tych zalet, o których pan wspomniał, trudno zakładać żebyśmy przez najbliższe 20 lat mieli rozgrywać na niej spotkania. Wszystko ma swój początek i koniec. Ostatnio w Olsztynie oddano do użytkowania halę Urania, która jest dobrze wypominana przez polskich kibiców. Myślę, że też nas to czeka.
Cały czas powtarzam, funkcjonujemy w 120-tysięcznym powiecie i nie ma tutaj większej sali widowiskowo sportowej, przez co omijają nas różne wydarzenia kulturalnie. Nie możemy patrzeć tylko na sport i nasz klub. Miasto i powiat potrzebuje obiektu, który zapewni więcej atrakcji dla mieszkańców. Dla przykładu posłużę się obiektem w Sosnowcu, gdzie mamy przyjemność rozgrywać mecze w europejskich pucharach. Tamta hala jest zajęta na wiele miesięcy do przodu, z tego względu, że wypełniła pewną lukę. Mieszkańcy na tym korzystają. Na to samo liczę w Zawierciu.
Odnosząc się do większej liczby chętnych niż miejsc, czy robiliście takie zestawienie, ile osób nowa hala powinna mieścić i np. ile tracicie na tym, że rozgrywacie swoje spotkania w mniejszej hali?
Tego nie robiliśmy, bo większe wydarzenie równa się z większymi kosztami. Nie znając parametrów hali, którą moglibyśmy dysponować, trudno fantazjować i rozliczać. Spoglądamy na to od strony popytowej. Miasto zaprojektowało halę, która będzie obejmowała 3 tys. miejsc, ponieważ uznaliśmy, że tę liczbę jesteśmy w stanie zapełnić w regularnych meczach PlusLigowych. Jesteśmy świadomi, że nie wszyscy się dostaną na te najbardziej atrakcyjne spotkania w play-offach. Niestety tak już się zdarza. Lepiej mieć kilkuset niespełnionych kibiców, którzy nie dostaną się na kilka najważniejszych starć w sezonie i hale zapełnioną w trakcie regularnych rozgrywek.
Nie obawiacie się „klątwy nowej hali”? Posłużę się tu przykładem Radomia, który nie punktuje w PlusLidze.
Jest on problemem osób zarządzających i sztabu klubu z Radomia. Współczuję takiej niekomfortowej sytuacji, ale zdajemy sobie sprawę, że obiekt jest najmniej winny. Przyjemnie się tam gra w siatkówkę i na pewno sztab i zawodnicy chcieliby ją odczarować. Myślę, że lepszy przykład dał klub z Suwałk, który po otwarciu nowej hali zaczął zapełniać ją w zupełności i stanowi dobrą wizytówkę ligi. Przypadek Czarnych jest pechowy. Tego im współczuję, ale nie jest regułą w sporcie.
Zmieniając temat, w maju 2022 roku Igor Kolaković odszedł z klubu, by skupić się na prowadzeniu Serbii. Pana drużyna zajęła wówczas trzecie miejsce i zakwalifikowała się do Ligi Mistrzów. Zaskoczył pan i postawił wówczas na trenera Trefla Gdańsk – Michała Winiarskiego, który jest na początku swojej kariery trenerskiej. Skąd pojawił się taki pomysł, na ściągnięcie tego szkoleniowca?
Patrząc na to z innej strony, kiedyś musi przyjść czas, by zdobyć doświadczenie. Nikt z nas nie urodził się od razu w pełni doświadczony w swojej profesji. Stawianie na konkretne osoby dotyczy nie tylko zawodników, którzy rosną w swoim potencjale, ale i sztabu. Wiedziałem, że jest swego rodzaju inwestycją, ale również byłem pewien, że przyniesie zamierzony efekt.
Michał Winiarski był pana pierwszym wyborem? Nie myślał pan, by postawić na kogoś bardziej doświadczonego i obytego z grą na kilku frontach?
To była przemyślana decyzja. Wcześniej pracowaliśmy z doświadczonymi i uznanymi szkoleniowcami jak Emanuele Zanini, Mark Lebedew i następnie Igor Kolaković. Każdy z nich miał swój dorobek i doświadczenie. Teraz jednak mieliśmy pomysł dedykowany stricte Michałowi Winiarskiemu. Chcieliśmy postawić na młody talent trenerski, który jest głęboko zaangażowany i chce coś udowodnić.
Wspomniał pan o „głębokim zaangażowaniu”, praca Michała Winiarskiego z kadrą Niemiec nie przeszkadza i nie rozprasza jego uwagi?
Nam organizacyjnie nie przeszkadza, bo wszystko dobrze poukładaliśmy. Asystent Roberto Rotari uczestniczy tylko w pierwszej części przygotowań kadry Niemiec, a następnie od samego początku prowadzi je w klubie. Dzięki temu mamy pełną koordynację tych działań z pierwszym trenerem. W tym roku zrobiliśmy też eksperyment, w którym nasz zespół pojechał do trenera do centrum przygotowań olimpijskich pod Berlinem, gdzie spędziliśmy kilka dni, grając sparingi z reprezentacją Niemiec.
Bardziej zwróciłbym uwagę i obawiałbym się o samą wytrzymałość fizyczną Michała Winiarskiego i członków jego sztabu. Ale to jest ten sam problem, który dotyka zawodników. Kalendarze reprezentacyjne i ligowe tak się nakładają, że siatkarze i trenerzy nie mają szansy na normalny urlop. Obawiam się, czy trener długofalowo wytrzyma takie tempo, ale sam powiedział, że jest jeszcze młody i mu to nie przeszkadza. Nie jest to normalne, a zawodnicy i trenerzy powinni mieć co najmniej miesiąc przerwy od aktywności zawodowej oraz czas na wypoczynek z rodzinami.
Przed sezonem wypożyczyliście Dawida Dulskiego do Częstochowy. Atakujący był największym odkryciem turnieju Ligi Narodów w japońskiej Nagoyi. Mówi się o nim „drugi Bartosz Kurek” – też pan tak sądzi?
Niewątpliwie ma duży potencjał, ale zdajemy sobie sprawę, że nad tym trzeba pracować i na pewno presja nakładana na niego i nazywanie go drugim Kurkiem w tak młodym wieku nie pomaga. Wypożyczenie i możliwość grania na niewielkiej presji w zespole, którego chce utrzymać się w PlusLidze jest dla niego lepszym rozwiązaniem, niż granie o wysokie cele z utytułowanymi zawodnikami. Myślę, że wychodzi mu to na dobre, bo w Norwidzie prezentuje się dobrze i pomaga zespołowi.
Jaki macie plan na Niego? Dobrze mu idzie w Częstochowie, a transfer Karola Butryna wydaje mi się, że trochę odsuwa go od szóstki.
Dawid ma jeszcze czas na swoje sukcesy. Jest z rocznika 2002, potrzeba mu doświadczenia i fizycznego obudowania, więc jego czas jeszcze przyjdzie. To, czy do walki o medale będzie gotowy prędzej, czy później, czas pokaże. Na pewno fakt, że w naszym klubie pierwszym atakującym jest Karol Butryn nie stanowi blokady dla jego rozwoju.
Na koniec chciałbym zapytać o całą sagę z Urosem Kovaceviciem. Przedłużył z wami kontrakt do 2024 roku, a jednak postanowił odejść. Słyszałem, że był pan wielkim zwolennikiem jego talentu.
Zwolennikiem talentu i umiejętności technicznych są prawie wszyscy kibice siatkówki. Uros jest przemiłą osobą, indywidualistą, który sam chce wygrywać mecze. Czasem, kiedy go plecy bolały i nie był w formie fizycznej, nie był w stanie tego robić.
Co do samego odejścia, jak wcześniej wspominałem, że nie dla wszystkich pieniądze są najważniejsze, w tym przypadku było inaczej, bo kontrakt zaproponowany przez rosyjski klub był bajoński i skusił go, przez co poprosił o zgodę na transfer.
Jak wiadomo, wcześniej zabezpieczył się pan wysoką klauzulą wykupu. Ale w rozmowie ze Strefą Siatkówki przyznał pan, że „uznaliśmy, że trzeba mu pójść na rękę i nie trzymać go na siłę”. Jak ta sytuacja została rozwiązana, żeby był wilk syty i owca cała?
Mówiąc w skrócie doszliśmy do porozumienia. Wyśrodkowaliśmy zapisy, by były one akceptowalne dla obu stron. Dla nas kluczowe było niewchodzenie w negocjacje biznesowe z rosyjskim klubem. Nie akceptujemy tego i protestujemy przeciwko wojnie i napaści na Ukrainę. Wszelkie rozliczenia odbyły się na linii zawodnik – klub i nie wchodziliśmy w żadną korespondencję z rosyjskim klubem.
Wasz najlepiej punktujący zawodnik w trakcie rozgrywek poinformował, że zamierza latem zmienić klub. Czy ta napięta sytuacja nie wpływała na atmosferę w drużynie? W paru meczach nie zagrał, a nie miał kontuzji.
Urazy kręgosłupa nie są tak zero jedynkowe, jak np. skręcenie kostki. Ból jest narastający i można mu czasem zapobiec. Za każdym razem, kiedy nie uczestniczył w meczach, miało związek z tym urazem i komplikacjami. Po sezonie przeszedł zabieg, po którym dochodził do siebie przez cały sezon reprezentacyjny.
A co z atmosferą w zespole?
Zawodnicy są profesjonalistami i przyzwyczaili się do tego. Co roku się zdarza, że ktoś przychodzi i odchodzi. W klubie nikogo ten fakt nie dziwił. Jego decyzja nie była krytycznym tematem w zespole.
26 września wypuściliście oświadczenie, w którym informujecie o odejściu Kovacevicia. Jednak na waszej stronie w zakładce „drużyna” zawodnik zniknął dużo wcześniej. Dlaczego?
Nikt nie jest w zespole na stałe. Nie było tak, że ktoś go wygumkował. My ustalamy skład na konkretny sezon i kiedy wiedzieliśmy, że nie będzie uczestniczył w rozgrywkach 2023/24, nie został ujęty.
Natomiast mogliśmy zakomunikować o jego odejściu w momencie, kiedy wszystkie kwestie formalne zostały uregulowane. Już od przełomu kwietnia i maja wiedzieliśmy, że Uros grał u nas nie będzie. Od tej pory negocjowaliśmy zasady, na jakich odejdzie. Wszystkie dokumenty zostały podpisane dopiero we wrześniu.
Wspominał pan, że Kovacević otrzymał bajońską propozycję. Czy klub Warta Zawiercie był w stanie zaproponować zawodnikowi jakąś kontrofertę, żeby może chociaż zbliżyć się do tej z Uralu?
Zaproponowali taką kwotę, której żaden klub w Polsce nie byłby w stanie przedłożyć. Takiego kontraktu nie ma i nie było w polskiej siatkówce.
Czy nie irytuje pana niemoc, kiedy nie ma pan wystarczających argumentów, by zatrzymać swojego najlepszego zawodnika?
Nie, bo takie rzeczy są w sporcie normalne. Pomimo kontraktowania zawodników przez np. kluby włoskie i proponowania im wysokich kontraktów, często nie są one w stanie osiągać sukcesów. To pokazuje, że pieniądze nie grają i nie stanowi dla mnie problemem.
Mówi się, że Warta Zawiercie jest pretendentem do złotego medalu. Natomiast jakie wy stawiacie sobie cele na ten sezon?
Chcemy wygrać puchar CEV i taką mamy ambicję. Z kolei w PlusLidze chcemy zdobyć medal. Jego kolor nie jest istotny. To, czy będzie on złoty, czy brązowy, na tym etapie trudno rozsądzać. Rozgrywki będą bardzo trudne i mogą zależeć od tego, nie kto będzie najlepszy, tylko w danym momencie zdrowy. Mam nadzieję, że wyjdziemy z tego obronną ręką i ten cel zrealizujemy.
Czytaj też:
Dominika Sobolska-Tarasova dla „Wprost”: Nie muszę już tłumaczyć, jakim cudem jestem Polką, ale siatkarsko BelgijkąCzytaj też:
ZAKSA na długo bez Aleksandra Śliwki. Przyjmujący zdradził, kiedy go zobaczymy na boisku